Dolnośląski produkt post-lokowany - o debiucie Rafała Różewicza

Paweł Kaczorowski
Paweł Kaczorowski
Kategoria literatura · 11 sierpnia 2015

Publikuję tekst o debiucie Rafała Różewicza, mimo, że ukazał się on w nieco innej formie w Odrze (12/2014). Redakcja nie uwzględniła wszystkich moich poprawek. Dlatego, po upływie 8 miesięcy, wrzucam pełną wersję recenzji i życzę udanej lektury.

Nazywa się Różewicz, Rafał Różewicz; dlatego właśnie jego nazwisko nie jest znane (Strumień odpadów narodowych). Trzydzieści pięć wierszy opatrzonych posłowiem Dawida Junga  i notą Tomasza Dalasińskiego opublikował Różewicz pod zastanawiającym tytułem Product placement w wydawnictwie Zeszyty Poetyckie. To debiut książkowy Wrocławianina.

 

Wspomniany tytuł tomu poezji Rafała Różewicza przekornie wchodzi w dyskurs z hasłem „sztuka nie jest produktem, a jej odbiorca nie jest klientem” – nie wiadomo więc, czy autor nie uznaje tomu za wytwór artystyczny, czy chce masowo sprzedawać kulturę… Pewne jest jednak, że poeta każe nam przemyśleć status i formę istnienia tworów kultury w dzisiejszym świecie. Przewrotność autora wyraża się również w zamieszczonej tu informacji (choć może i ostrzeżeniu) o zastosowanej w tomie strategii marketingowej, realizowanej poprzez uporczywe wręcz podnoszenie motywów, które można by określić jako antypoetyckie.

 

Na podstawie tego spostrzeżenia można przyjąć, że poeta, chce się czytelnikowi przedstawić w kontrze, trochę jako ryzykant, być może wręcz outsider, z pewnością jednak jako autor „osobny”. Pytanie tylko czy Rafał Różewicz stawia kontrę tradycji, czy może okazuje niechęć wobec modnych w dzisiejszej literaturze trendów. Do tego pytania jeszcze wrócimy. Przyjrzyjmy się teraz oprawie redakcyjno-wydawniczej tej publikacji, w której znajdujemy szereg informacji o tym, jak czytać i rozumieć wiersze Rafała Różewicza.

 

 

Z  zamieszczonej w posłowiu przez redaktora Junga kompilacji słów poety, dowiedzieć się bowiem możemy, że książka Różewicza jest owocem „fascynacji mistyką codzienności w wykonaniu Białoszewskiego”, a także, że to „odpowiedź na cyberpoezję”; mowa tu jeszcze o „konieczności stworzenia kontrpoetyki”,  co ma się aktualizować w omawianym tomie. W krótkiej zaś nocie na okładce znajdujemy z kolei zestaw wskazań negatywnych, roszczących sobie kompetencje do zakwestionowania wielu kategorii interpretacyjnych. Czytamy tu: „Tych wierszy nie da się bowiem zamknąć w żadnej ze zgrabnych krytycznoliterackich formuł: „rzecz”, „język”, „kultura”, „ironia”, „tradycja”, „gra”, „maska” – wszystkie te elementy w mniejszym lub większym stopniu organizują tę poezję, ale na pewno nie wyczerpują jej możliwości”. O ile ta elokwentnie brzmiąca, a zupełnie nieryzykowana i niewiele w istocie mówiąca wypowiedź może nieco zniechęcić ewentualnego recenzenta, o tyle przeciętnego czytelnika wprawić w zakłopotanie raczej powinna.

 

W wyniku tej pobieżnej, choć nie na prędce czynionej obserwacji, doświadczam czytelniczego niesmaku płynącego z przegadania i nadmiaru wskazówek, irytacji nie mającej nic wspólnego z lekturą utworów Rafała Różewicza. Trudno odmówić całej tej „oprawie redakcyjnej” tomu Produkt  Placement antypoetyckiego wydźwięku. Podobnie zresztą jak fatalnej okładce zaprojektowanej przez Magdalenę Modławską. A szkoda, bo utwory Różewicza posiadają walory dzisiaj rzadko spotykane, bo poezja ta nosi znamiona dojrzałego rzemiosła  literackiego. 

 

Zważywszy  bowiem na wpisaną w wiersze Wrocławianina  bolesną wręcz dorzeczność postrzegania świata,  nadzwyczajną determinację w refleksji nad pospolitością, odwagę nierozumienia i stawiania pytań,  intelektualny rozmach i autoironię (zarówno w wymiarze osobistym jak i społeczno-narodowym)  – muszę przyznać, że jest to poezja szczególna.

Z kolei z perspektywy analizy trendów rozwoju języka poetyckiego, w konfrontacji z najciekawszymi poetykami ostatnich lat, owa wyjątkowość nie jest już tak oczywista.

 

Styl Rafała Różewicza nie porywa, estetyczna wyobraźnia nie uwodzi, rytm frazy i  obrazowanie nie oszałamiają. Można by wręcz powiedzieć, że językowi Różewicza brakuje finezji a samym wierszom polotu. Można by, gdyby autorowi Produkt  Placement o polot i uwodzenie czytelnika tutaj chodziło.

 

Poezja Rafała Różewicza stawia sobie jednak inne cele, wykorzystuje inne narzędzia. Na poziomie formalnym jest skromna i skondensowana, uporządkowana, przywiązana do konkretu; spójna kompozycyjnie, choć budowana z wielu dysonansów. Trudne bowiem do przeoczenia w tomie Różewicza jest komponowanie wierszy ze zwrotów i pojęć pochodzących z odległych rejestrów języka. Erudycyjnie naszpikowane frazy są tu podawane z pikantnym wsadem ulicznego mięsa, język mediów, mowa uczelni i jazgot ulicy tworzą mieszankę wyrazistą, ale strawną nawet dla wrażliwego ucha. Warto też docenić warsztatowe niuanse, jak umiejętne łamanie składni, czy szacunek autora do polszczyzny wyrażony tu przez stosowanie wielkiej litery i nienagannej interpunkcji.

 

Głównym tematem większości pomieszczonych w Produkt  Placement  utworów nie są, jak  się może na pierwszy rzut oka wydawać, rzeczy same, czy też tzw. rzeczywistość – tu mielibyśmy  bowiem „problem z jej zdefiniowaniem” (Sen o bezrobotnych grabarzach).

 

Tematyczną osią, wokół której oscylują wiersze,  jest tu raczej nasze pominięcie, zapomnienie, przeoczenie rzeczywistości w jej najprostszym codziennym wymiarze. W tym tomie rozgrywka prowadzona przez autora nie tyle odsłania rzeczy, co obnaża człowieczą ignorancję. Toczy się ona w języku nie kryjącym swoich sensotwórczych intencji: mamy  tu wykreowaną „świadomość” kamienia (Sytuacja wyjściowa), boską obojętność przypisaną pokrzywie (Urtica dioica), czy afektywność reklamówki (Na zdrowie). „Rzeczywistość” opisana w tym tomie próbuje się z czytelnikiem dogadać; czasem sugeruje nam utkwienie sensu w niedorozumieniu, czasem zaś cierpi z nadmiaru nadanego mu znaczenia. Świat próbuje tu odzyskać sens i przypomnieć się w swoim właściwym wymiarze – w jego niezbywalności.

 

Mamy w Produkt Placement podgląd  międzyludzkich relacji, czyniony z poznawczą doskonałością judasza, który – jak  twierdzi poeta – „jeszcze mnie nie zdradził” (Wielka płyta). Unaoczniona zaś oczywistość zwykłych potrzeb, opisanych w treści paragonu podniesionego do rangi dowodu słabości, wskazuje nam proces „cofania się ludzkości w rozwoju” i „sprowadzenia wszystkich relacji do wymiany” (Czynne z powodu, że otwarte). Różewicz chce również, żebyśmy „potknęli się o kamień” (Sytuacja wyjściowa), lecz sugeruje, że nie musi to wcale przesądzać jeszcze o istnieniu kamienia. Dostajemy też obraz współczesnej religijności  odbity w krzywym zwierciadle sarkazmu –  obszar wiary to „miejsce pod specjalnym nadzorem”, z którego niestety uciekł podmiot, zabierając jedynie „butelkę mszalnego wina”(Alcatraz). Autor próbuje w tym tomie „przejść do rzeczy istotniejszych”(W poniedziałek bądźmy ponad podziałami ) wskazując na konkret codzienności, w języku i stylu czasem nieco ordynarnym – jak  wtedy „kiedy przychodzi się ścigać z kiblem// lub, jak kto woli, z samym sobą” (Ostateczne rozwiązanie kwestii dnia).

 

Jest w tym tomie dystans do świata, który paradoksalnie zbliża nas do niego; jest absurd tej autorskiej kreacji, jest świadomość incydentalności istnień i unikalności zdarzeń,  powszechność nieporozumień na ich temat. Wiersze są niepiękne, często traktują o tzw. bzdurach i błahostkach, takich jednak, które wypełniają nasze światy i scalają je w tak zwaną rzeczywistość.  

 

W tej rzeczywistości czasem trudno znaleźć czas i argumenty na czytanie wierszy, takich „niepięknych” wierszy szczególnie. Jednakże, jeśli ten trud zostanie podjęty, może przynieść efekt rzadko dzisiaj osiągalny – w  chaosie świata lecącego na łeb na szyję nie wiadomo dokąd, w nadmiarze rzeczy i  strugach informacji możemy  bowiem odnaleźć czas, zatrzymać się i… oprzytomnieć.

 

To, co najciekawsze w  książkowym debiucie Rafała Różewicza odbywa się jednak niemal mimochodem, choć uczestniczy w tym, co najbardziej ogólne, historyczne. Poetycką esencję odnajduję bowiem w wierszach, takich jak Konotacje, gdzie autor pisząc „o praniu brudów” i „tuszowaniu” zaznacza, że „pralkę ma niemiecką. Niemcy bowiem produkują najlepsze pralki i musisz przyznać [dodaje autor]: jest w tym coś niepokojącego.” I ja przyznaję. W Obozie kulinarnym, gdzie sam tytuł tekstu budzi niesmak pomieszany z ciekawością, a potem pojawia się budzący intelektualny opór obraz wędlin, które czeka „selekcja, potem kąpiel i do gazu”. W utworze Ślady, w którym kreślone są niby  „stereotypowe relacje: damsko – męskie, męsko – damskie” i opis symbolicznych przedmiotów w te relacje wmieszanych: „lakier, gumka i urobiona szczotka do włosów”, a który kończy się konstatacją godną nazwiska autora: „O włosach ciężko jest pisać po Auschwitz.” W tytule wiersza Ostateczne rozwiązanie kwestii dnia, w którym, już niżej,  „unijne standardy” i „zalecenia koncernów” uaktywniają „ciemną stronę mocy”.

 

To tutaj, w tych podszytych resentymentem wierszach kumuluje się literacka zawartość tego tomu. Tutaj mimowolnie eskaluje czytelnicze napięcie trudne do odnalezienia gdzie indziej. Wystarczy chwila, lekko trącony historyczny kontekst, a obudzona (niby mimochodem) konotacja zaczyna świdrować umysł, odciągać od widzialnych, wierzchnich warstw utworu i przybliżać to, co gdzieś pod spodem funduje nam wstręt i pomieszanie; co każe się zatrzymać w tej poezji.

 

Historiozoficzność z akcentem na motywie holokaustu i dolnośląskość w wydaniu przekornie polskim, przechodząca w pretensjonalnie wrogą nieufność wobec niemieckości (Dolny Śląsk. Misja specjalna; Wertując Empik; Strumień odpadów narodowych),  ale i paradoksalna empatia z poprzednimi mieszkańcami „Ziem Odzyskanych” (Komentarz do dokumentu)  to motywy pojawiające się tu ledwie kilkakrotnie, za to z taką mocą, że stanowią dla mnie jedną z zasadniczych warstw sensotwórczych tej poezji.

 

Nazywa się Różewicz, Rafał Różewicz; trudno, żeby nie nawiązywał do Tadeusza… Trudne to zadanie, jednak autor Product Placement unosi brzemię swojego nazwiska niezwykle sprawnie, być może dlatego, że jako debiutant niewiele ma do stracenia, być może jednak, żeby świadomie dobyć głosu, który i tak się musi odezwać. Rafał sięga w swoich wierszach wyraźnie świadomie po zobowiązujący „naddatek różewiczowski” i wplatając go we własną poetycką metanarrację czyni go nieco „lżejszym”. Wypróbowane nośniki sensu, związki frazeologiczne o ugruntowanych kulturowo konotacjach nabierają tu zupełnie innej mocy, przechodzą w inny wymiar semantyczny; zostają odzyskane dla aktualności, rekonstytuowane, post-lokowane w dzisiejszej literaturze.

 

Godne szacunku i odważne, jednocześnie skromne pisanie Rafała Rożewicza zasługuje na czytelnika. Czy go znajdzie? Czy będzie to czytelnik cierpliwy i uważny? Nie wiem. Nie  ma przecież nic pewnego „kiedy przepis jest tylko sugestią, nie interpretacją”. Wiem jednak, że ulokowany przez Różewicza w mojej pamięci i wyobraźni  poetycki produkt będzie oddziaływał na mnie i wywoływał rozmaite skutki uboczne. Jednym z nich jest oczekiwanie na kolejną książkę tego autora.

 

Paweł Kaczorowski

 

 

Product placement
Rafał Różewicz
Biblioteka Współczesnej Poezji Polskiej 2014
Wydawnictwo „Zeszyty Poetyckie”

 

Nisza Krytycznoliteracka o Rafale Różewiczu tutaj