"Innego końca świata nie będzie..." – apokalipsa w powieści "Wiek cudów" Walker

Anna Bugajna
Anna Bugajna
Kategoria literatura · 17 kwietnia 2015

Książka Karen Thompson Walker „Wiek Cudów” rozgrywa się w świecie apokaliptycznym i mogłaby stanowić prequel dla niejednej historii postapo. Bohaterowie żyją w świecie, nad którym zawisła zagłada. Nie ma on już przyszłości, a ludzie walczą jedynie o chwile, które im pozostały.

Fabuła powieści postapokaliptycznych zazwyczaj dotyka trudnych wyborów pomiędzy akceptacją nowego a tęsknotą i próbami powrotu do starego porządku. Tym, co ciekawi najbardziej jest praktyczny wymiar eksplorowania nowego świata i sposoby dostosowania się do zaistniałych warunków Jak mantra powtarza się pytanie o kondycję świata, czy to wciąż ten sam, stary świat, ale zniszczony katastrofą, czy też nowy, który wymaga zmiany, także swoich mieszkańców.

 

Każdy czytelnik tego rodzaju literatury pewnie czeka na nowe rozwiązania technologiczne wprowadzane przez ocalałych, walkę o przetrwanie i nowego człowieka, który wyłania się z spod gruzów. Czy jego kręgosłup moralny został zgruchotany, czy pozostały mu jeszcze uczucia empatii i miłości do drugiego. Czy litość i dobroć znajdzie miejsce w nowym świecie dyktowanym przez pierwotne prawa dżungli?

 

W powieści Walker "Wiek cudów" Ziemia spowalnia swój ruch wokół słońca, w związku z tym wyłaniają się problemy z dotąd niedostrzegalnym porządkiem narzuconym przez dobę. Czas, który dotąd w niepodważalny sposób był wyznacznikiem ludzkiego życia, z którym prędzej czy później każdy musiał się pogodzić i oddać mu władzę, tym razem igra z człowiekiem. To on, a nie ludzka chęć kreacji staje się źródłem chaosu.

 

Kosmiczny wymiar katastrofy ziemi zwiększa niemoc człowieka. Jednostka w tym wymiarze staje się nic nieznaczącym źdźbłem trawy. Podjęcie walki z zaistniałą sytuacją staje się równie możliwe i znaczące jak krzyk w kosmicznej pustce. Człowiek już z pozycji wyjściowej w powieści Walker jest skazany na wegetację i walkę ze subtelnymi, lecz równie groźnymi skutkami, które nie mają mocnego uosobienia jak w przypadku zombie. Człowiek może się jedynie schować. Przeciwnik jest zbyt nieuchwytny i zbyt silny, aby podjąć z nim jakąkolwiek, bezpośrednią walkę.

 

Dla tej z góry skazanej na porażkę sytuacji, Walker tworzy jednak mocną przeciwwagę, dzięki której losy bohaterów nie są nam obojętne. Na tym samym poziomie wraz z kosmicznym porządkiem stawia historię pojedynczego człowieka i dramaty wpisane w codzienne życie. Na plan pierwszy wynurzają się osobiste tragedie, które wcale nie potrzebują apokalipsy, aby mogły zaistnieć. Problemy dotąd poruszane w literaturze obyczajowej zyskują nowe tło kosmicznej katastrofy.

 

Powieść Walker zbudowana z subtelnych obrazów przedstawiających wielką katastrofę świata, nastawiona jest na niewielkie gesty, wymagające dużej uwagi i empatii, aby mogły być dostrzeżone. Tworzy to niesamowity klimat, który otacza mieszkańców Los Angeles i pochłania czytelnika.

 

Brakuje jednak pewnej korespondencji pomiędzy wymiarem kosmicznym i ludzkim. Brak jest również głębszej refleksji bohaterów na temat wiszącej w powietrzu apokalipsy. Co prawda możemy obserwować coraz trudniejsze warunki życiowe, efekty przemagnetyzowania Ziemi, które wpływają na ludzkie ciało, jednak bohaterowie Walker wydają się być na to obojętni. Być może to z powodu małoletniej protagonistki, niezdolnej do spojrzenia poza własny pokój. Nasuwa się pytanie, czy ktokolwiek w powieści Walker zastanawiał się nad końcem świata, ludzkości, własną śmiercią? Właśnie ten brak pogłębionej refleksji powoduje, że po przeczytaniu powieści Walker czuje się ogromny niedosyt.

 

Akcja powieści rozgrywa się niezwykle powoli, o ile można mówić o jakiejś akcji. Kosmiczna katastrofa zwiastująca koniec ludzkiej rasy jest pogłębiającym się kryzysem, lecz sam problem nie posiada swojego punktu kulminacyjnego ani rozwiązania. Monotonny i powolny klimat powieści sprawia, że wciąż czeka się na ten ostateczny punkt, na tę zbliżającą się Melancholię z ostatniej sceny filmu von Triera. Powoduje to, że łatwo nam przemykają być może mniejsze, ale nie znaczy, że mniej ważne apokalipsy, które następują w życiu każdego bohatera. Apokalipsy, z którymi później przyjdzie im żyć. Bo czy dla człowieka, który jednego dnia utracił wszystko istnieje różnica pomiędzy jego światem, a światem zrujnowanym przez wybuchy bomb czy ataki zombie?

 

 „Wiek cudów” to powieść lekka i przyjemna. Nie szukajcie tam wielkich wybuchów i heroicznych czynów. To lektura hipnotyzująca swoją monotonią, powolna i subtelna. Po jej przeczytaniu z pewnością docenicie dzień i noc oraz poczujecie upalne gorąco kalifornijskich pustyni. Aż tyle, albo nic więcej.         

  

Wiek cudów, Karen Thompson Walker

Wydawnictwo Znak, Kraków, 2012

Stron 304