Włosy i pewien spacer z mamą. Rozmowa z Katarzyną Puzyńską

Redakcja
Redakcja
Kategoria literatura · 16 września 2014

Z Katarzyną Puzyńską, autorką kryminałów "Motylek" i "Więcej czerwieni", rozmowa o Lipowie, Agacie Christie, rodzimych kryminałach, narodzinach bohaterów, psychologii i... kochanych czworonogach.


Marcin Wilk: - Spytam na początek bez sprawdzania w Googlach - gdzie jest Lipowo? Jak tam, dajmy na to, z Warszawy najlepiej dojechać?
Katarzyna Puzyńska: - Zacznę od tego, że książkowe Lipowo nie istnieje w rzeczywistości. Jednak tworząc tę wieś, która stała się właściwie pełnoprawnym bohaterem moich powieści, faktycznie inspirowałam się pewnym szczególnym miejscem. Nie chcę dociekliwym Czytelnikom zepsuć zabawy, więc nigdy nie zdradzam prawdziwej nazwy „Lipowa”. Mogę tylko powiedzieć, że jest to ukochana wieś mojego dzieciństwa. Prawdziwe „Lipowo”, tak jak i to książkowe, leży w przepięknych rejonach Brodnickiego Parku Krajobrazowego. Tuż obok jezior Bachotek i Strażym. Jeszcze w województwie kujawsko-pomorskim, ale już prawie w warmińsko-mazurskim. Z Warszawy jest tam około 200 kilometrów. Od razu dla porządku dodam, że mówiąc „inspiracja”, mam na myśli lokalizację, otoczenie i atmosferę wsi. W prawdziwym „Lipowie” oczywiście nie czają się żądni krwi mordercy.


- Za to z „Lipowem” jesteś ponoć związana rodzinnie. Jak?
- Tak. Mój sentyment do tego miejsca niewątpliwie wynika także z faktu, że przez wiele lat mieszkali tam moi dziadkowie, a ja w dzieciństwie spędzałam u nich każdą wolną chwilę. Nadal mam tam serdeczne przyjaciółki.


- Pytam o to Lipowo, bo otoczenie w kryminałach jest często równie ważne jak akcja. Dlaczego więc akurat wieś Twoich dziadków?
- Zdecydowanie otoczenie i lokalizacje są w kryminałach (i nie tylko) bardzo ważne. Lipowo jest małą społecznością. Tu wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą… ale czy na pewno? Nagle okazuje się, że każdy ma jakąś tajemnicę, którą skrzętnie ukrywa, a spokój i idylliczna atmosfera to tylko pozory. Dla mnie takie małe, hermetyczne społeczności są fascynujące. To jest jakby świat w pigułce, gdzie problemy ogólne możemy zobaczyć w mniejszej, łatwiej przyswajalnej skali.


- Po lekturze „Motylka” i „Więcej czerwieni” można stwierdzić, że trzymasz się gatunku.
- Staram się trzymać reguł gatunku, ponieważ sama uwielbiam klasyczne kryminały.


- No to muszę spytać: kto jest Twoim mistrzem?
- Moją mistrzynią zdecydowanie jest Agatha Christie. To właśnie od jej powieści zaczęła się moja miłość do kryminału. Czytałam je wszystkie kilkakrotnie.


- Wszyscy ta Christie! Na czym polega jej fenomen? Jak myślisz?
- Najważniejszą rzeczą jest chyba doskonale skonstruowana fabuła w niemal każdej powieści tej autorki. Wszystko jest dopracowane w najmniejszym szczególe. Tropy pojawiają się na każdym kroku i, przynajmniej teoretycznie, uważny czytelnik ma szansę zgadnąć, kto jest zabójcą. Zachęca to do podjęcia gry intelektualnej z autorką. Powiedziałam „przynajmniej teoretycznie”, ponieważ w przeważającej większości przypadków Agacie Christie udaje się nas czytelników przechytrzyć.


- Oj tak!
- Co ciekawe, czytałam gdzieś, że zostały przeprowadzone badania lingwistyczne nad fenomenem Agathy Christie. Otóż owi badacze lingwiści uważają, że pisarka zawdzięcza swoją ogromną popularność prostemu, bezpośredniemu językowi. Brak stylistycznych udziwnień powoduje, że w trakcie czytania skupiamy się całkowicie na intrydze i działaniach bohaterów. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale podobno im dalej w głąb książki Christie, tym zdania stają się prostsze i krótsze, potęgując tym samym dodatkowo napięcie. Ciekawe, ile w tym jest prawdy. Poza tym jest też swoisty czar sielskiej angielskiej prowincji, w której aż chcemy się zagłębić, no i niezapomniane postaci Herkulesa Poirota i panny Marple.


- To Christie. A kogo ze współczesnych najwyżej oceniasz?
- Jeżeli chodzi o pisarzy współczesnych, najbardziej cenię chyba Camillę Läckberg, która znakomicie podąża ścieżką wytyczoną przez Christie.


- No i jest przedstawicielką fenomenu skandynawskiego. Zastanawiałaś się, skąd ta popularność?
- Odpowiem może za siebie. Od kiedy przeczytałam książki Agathy Christie i zakochałam się w klasycznym kryminale, szukałam pisarzy współczesnych, którzy pisaliby według reguł gatunku. Czytałam wiele powieści pisarzy anglojęzycznych, ale głównie były to thrillery i książki, które można określić mianem „sensacji”. Te gatunki także lubię, ale cały czas czegoś mi brakowało. Do momentu, kiedy odkryłam kryminały szwedzkie. Mam wrażenie, że wielu pisarzy z tego kraju tworzy takie powieści, jakie pisałaby Agatha Christie dzisiaj. Trzymają się zasad gatunku, ale jednocześnie wplatają do swoich historii wiele wątków społeczno-obyczajowych. Za fasadą kryminału „przemycają” ważne problemy współczesnego społeczeństwa. Nie tylko szwedzkiego. W ten sposób otrzymujemy literaturę popularną, która jednak coś za sobą niesie.


- Jest coś jeszcze?
- Wielkim plusem większości kryminałów szwedzkich i skandynawskich w ogólności jest także ciekawy bohater, u Mankella mamy Kurta Wallandera, u Larssona Lisbeth Salander, u Edwardsona Erika Wintera i tak dalej. Mamy ochotę śledzić życie tych bohaterów w kolejnych książkach danego cyklu. Dalsze losy policjantów prowadzących śledztwo stają się równie ważne co intryga kryminalna opisana w konkretnej powieści. Swoją drogą, Liza Marklund powiedziała w jednym z wywiadów, że kryminały są szczególnie popularne w krajach dobrobytu. Jej zdaniem kontrast pomiędzy ustabilizowanym dobrym życiem a morderstwem jest szczególnie duży. Być może to powoduje fascynację. W Polsce kryminał jest także coraz bardziej popularny, więc idąc tym tropem, może jednak żyje nam się coraz lepiej?


- Do Skandynawii troszkę nam brakuje...
- Szwecja jest niewątpliwie krajem dobrobytu. Ma to swoje wymierne korzyści także dla tamtejszych pisarzy. Nie znam danych statystycznych, ale słyszałam, że spore sumy przeznaczane są przez państwo szwedzkie na dofinansowywanie zagranicznych tłumaczeń rodzimej twórczości. W ten sposób szwedzcy pisarze mają szansę trafić ze swoimi powieściami do innych krajów. I do kolejnych czytelników.


- Na przykład do Polski. Tu obserwujemy wielką popularność tego gatunku. Twojego „Motylka” chwalili zresztą Gaja Grzegorzewska i Robert Ostaszewski. Trochę trudne to pytanie - bo o kolegów - ale jak oceniasz rynek kryminałów w Polsce?
- Jak ktoś mądry kiedyś powiedział „cudze chwalicie, swojego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie”. Te słowa mają już teraz prawie dwa wieki, a nie straciły na swoim znaczeniu. Myślę, że my w Polsce często nie doceniamy tego, co nasze. Taka nasza tendencja narodowa, która całe szczęście coraz bardziej chyba się zmienia. Zaczynamy poważać naszych własnych pisarzy. A mamy kogo podziwiać! Jeżeli chodzi o kryminały, niewątpliwie warto zwrócić uwagę na wspomnianą już Gaję Grzegorzewską, na Martę Guzowską, Annę Klejzerowicz, Annę Fryczkowską, Zygmunta Miłoszewskiego, Katarzynę Bondę, Joannę Jodełkę i… długo można by jeszcze wymieniać. Nasi autorzy w większości nie ustępują zagranicznym. Warto dać nam szansę i promować rodzimą literaturę.


- Wróćmy zatem do rodzimego Lipowa, a właściwie do obyczajowej otoczki. To prawda, że na początku pisania „Motylka” miałaś w głowie zabitą zakonnicę?
- Tak. Gdzieś tam kręciła się po kątach i właśnie od tego się wszystko zaczęło. Któregoś dnia przyszła mi do głowy scena leżącej na zaśnieżonym poboczu wiejskiej drogi przejechanej przez samochód zakonnicy. Zaczęłam się zastanawiać, co mogło się wydarzyć, dlaczego ktoś chciał zabić kobietę, która nie miała nic na sumieniu… i tak właśnie powstał „Motylek”. Przy okazji zaśnieżonej drogi wrócę jeszcze do fenomenu popularności kryminałów skandynawskich. Śnieg, biel, chylący się ku końcowi dzień, szarość i ciemność wczesnej zimowej nocy. To wszystko także tworzy nastrój kryminału, prawda? U nas też zima bywa długa, więc może warto przekuć ją na „kryminalny” sukces na miarę skandynawskich pisarzy.


- Coś w tym jest. A skoro już pytam o początki, jak sprawa wyglądała w przypadku „Więcej czerwieni”? Co tam było najpierw?
- Włosy i pewien spacer z moją mamą, kiedy to zaczęłyśmy rozmawiać na ten temat. Nie chcę zdradzić zbyt wiele. Czytelnik dowie się wszystkiego z lektury książki.


- Czy pisanie kolejnych książek - po debiucie - jest łatwiejsze? A może, przez to, że są one oceniane przez czytelników i krytykę, sprawa się komplikuje?
- Mimo wszystko wydaje mi się, że pisanie po debiucie jest łatwiejsze niż przed. Ze względu na spokój ducha, że oto udało się i przynajmniej jedna książka już jest na rynku. A tak na poważnie, po tym, jak powieść trafi już w ręce Czytelników i Recenzentów, tekst zaczyna żyć własnym życiem. Może zostać rozmaicie zinterpretowany i oceniony. Pisarz nie ma nad tym kontroli i musi się z tym pogodzić już na początku. Wielu autorów opisuje to uczucie jako wypuszczenie ukochanego, wypieszczonego dziecka w świat. Nie wiesz, co je tam spotka, ale z drugiej strony nie możesz w nieskończoność trzymać go pod kloszem.


- Na przykład takich bohaterów. Jak wyglądają ich narodziny? Pytam o to zwłaszcza w kontekście niesamowitej komisarz Kopp, ale także „człowieka z problemami”, czyli Podgórskiego.
- Pomaga mi obserwowanie osób wokół mnie. Słuchanie tego, co i jak mówią, jak się zachowują, a nawet przypatrywanie, jak się poruszają. Żadna z moich postaci nie jest stuprocentowym odzwierciedleniem żyjącej naprawdę osoby, ale często „pożyczam” sobie zachowania czy cechy charakteru, które u kogoś zauważyłam. Nie tylko u innych, ale także u siebie! Zapewniam, że dla siebie samej też nie mam taryfy ulgowej. Klementyna Kopp jest mi szczególnie bliska. Kiedy ją tworzyłam, bałam się, jak Czytelnicy na nią zareagują. Co powiedzą? Chociaż sama Klementyna by się tym nie przejęła, ja cała drżałam. Okazało się jednak, że niepotrzebnie. Wielu Czytelników najbardziej ceni sobie właśnie tę postać. Marta Guzowska określiła ją nawet mianem „panny Marple XXI wieku”, za co bardzo dziękuję! W „Więcej czerwieni” Czytelnicy będą mieli okazję dowiedzieć się więcej na temat komisarz Kopp. Jeżeli chodzi zaś o Daniela Podgórskiego, to nie jest on na pewno typowym „superbohaterem”. To raczej zwykły człowiek. Ma swoje słabości i problemy. Głównie w relacji z matką, która rzutuje na całe jego życie.


- O właśnie! Czy Twoje psychologiczne fachowe przygotowanie pomaga w pisaniu czy raczej przeszkadza?
- Wśród studentów psychologii i psychologów krąży taki żart, że wszyscy ich znajomi pytają „czy teraz czytasz mi w myślach?”. Słysząc ten dowcip, psychologowie uśmiechają się do siebie nawzajem porozumiewawczo. To jest żart powtarzany niemal do znudzenia, ale nie mogłam się powstrzymać, żeby o nim nie wspomnieć. Chciałoby się rzec, że psycholog też człowiek. Ma tylko nieco większą niż przeciętna osoba wiedzę na temat mechanizmów działania ludzkiej psychiki i ludzkich zachowań, co może wykorzystać zwłaszcza w budowaniu portretów psychologicznych swoich postaci. A jak już wspomnieliśmy, ciekawy bohater w kryminale jest niezwykle ważny. Tu wykształcenie psychologa niewątpliwie pomaga. Na pewno jednak nie jest tak, że wymyślając postać, wertuję opasłe podręczniki do psychologii, to przychodzi raczej niejako naturalnie. Nie zauważyłam, żeby wykształcenie psychologiczne jakoś przeszkadzało w pisaniu na którymkolwiek z etapów. Całe szczęście.


- To na koniec spytam jeszcze o obecność koni i psów na kartach książki. To ponoć też u Ciebie jest jakoś osobiście uzasadnione. Prawda?
- Tak. Uwielbiam zwierzęta. Mam trzy psy i dwa konie, więc można powiedzieć, że jest to już cały poważny zwierzyniec. Duża część mojego życia kręci się właśnie wokół nich. To rozumie pewnie każdy właściciel czworonoga. Sam widzisz, że zwierzęta nie mogły się nie pojawić w moich książkach.

Rozmawiał Marcin Wilk.