albo o tym, jak Chmielewska próbowała przechytrzyć patriarchat.
Na samym początku powieści o koszmarnym tytule Babski motyw, główna bohaterka i narratorka, przyglądając się leżącym w okolicach jej śmietnika żeńskim zwłokom odzianym w ciemne portki, formułuje myśl następującą: „W czarnych spodniach, czegóż te baby tak uporczywie noszą spodnie…? Wpadły w szał na tle emancypacji, niech im będzie, chcą rządzić, też niech im będzie, ale do rządzenia wszak służy całkiem inna część ciała, nie ta od spodni, mogłyby rządzić i w kieckach…”. Główna bohaterka i narratorka, dodajmy, na imię ma Joanna i jest pisarką, nie będzie więc chyba wielkim nadużyciem założenie, że jej ustami wypowiadała autorka swoje osobiste (rodzone, jak sama by pewnie powiedziała) sądy.Gdzie portki mają sens?
Żeńskie zwłoki spod śmietnika – wskutek pomyłki – okazują się niedługo potem całkiem żywe, przytomne i rozumne, w życiu zawodowym piastują wysokie stanowisko, a w kwestii spodni posiadają własną (choć równie kuriozalną) opinię. Wyznają mianowicie: „W spodniach chodziłam rzadko. Nie wiadomo dlaczego, kiecka wydawała mi się stosowniejsza w pracy, nie PAN prokurator, tylko PANI prokurator. Nie tolerując rozszalałego feminizmu, szanowałam jednak różnicę płci i portki nosiłam tam, gdzie miały sens”.
Przyznaję szczerze: przeczytawszy powyższe, osłupiałam. Nad tym ostatnim zdaniem zastanawiałam się chyba ze dwa dni i mimo najszczerszych chęci nie znalazłam w nim ani grama sensu. Czyli że co z tymi portkami? Gdzie one mają sens? I co to jest ten rozszalały feminizm? Noszenie spodni tam, gdzie te spodnie sensu nie mają? Czyli gdzie niby – na basenie? W wannie? Na głowie?
Detektywki torebkami majtające
Nie ulega wątpliwości, że – abstrahując już od tych nieszczęsnych portek – w ostatniej
dekadzie życia Joanna Chmielewska pisała rzeczy dość okropne. Płaskie, przegadane, nieciekawe i – co najgorsze – pozbawione tego charakterystycznego, błyskotliwego humoru, za który pokochały ją tłumy. Można byłoby jej, w zasadzie, ten spadek formy wybaczyć (za Lesia i Pana Muldgaarda można byłoby jej wybaczyć niemal wszystko), gdyby nie pewna męcząca światopoglądowa niespójność, przewijająca się w jej twórczości od zarania aż po kres. Niespójność, którą ów cytat ze spodniami znakomicie ilustruje i którą w skrócie można scharakteryzować jako ukryty soft feminizm, usiłujący przechytrzyć patriarchat.Przypomnijmy: mówimy o autorce, która stworzyła Tereskę i Okrętkę – te dwie bystre, zaradne, pomysłowe i samodzielne nastolatki; symbole dziewczyńskiej niezależności. Mówimy o autorce, która stworzyła swoje fantastyczne, błyskotliwe i szalone alter ego: kobietę, która w Całym zdaniu nieboszczyka uciekła z lochów przy pomocy szydełka i wyrolowała całą szajkę przestępców. Mówimy o autorce, która stworzyła dziesiątki nietuzinkowych, ambitnych i inteligentnych postaci kobiecych (często o wiele bardziej rozgarniętych od towarzyszących im mężczyzn), bez pomocy których sprawcy wielu otruć, uduszeń, porwań i kradzieży nie zostaliby ujęci.
Dlaczegóż, ach, dlaczegóż żadna z tych wspaniałych postaci nigdy nie zakwestionowała samych p o d s t a w kultury, w której przyszło im tych przestępców ganiać? Dlaczego one uparcie popylały za nimi w szpilkach i sukienkach, podzwaniając koralami, majtając torebkami i w przerwach poprawiając makijaż?
Głaskanie patriarchatu
Patriarchat jest, jak wiadomo, systemem bezdusznym. Wyznacza ludziom sztywne role i biada temu, kto ośmieli się wyjść poza swoją kwestię. Chłopcy na lewo, dziewczynki na prawo. Dla chłopców piłki i autka, dla dziewczynek lalki i wózki. Sztampa, nuda i wieczna frustracja.
Czy bohaterki Chmielewskiej o tym wiedzą?
Wiedzą.
Boli je to?
Boli.
I co w związku z tym?
Ano nic.
I ja się właśnie zastanawiam nad tym, dlaczego one nic. Może one właśnie dlatego nic, że patriarchat jest systemem bezdusznym. Nie zniósłby na swojej piersi Brutusa, kwestionującego jego prawo do rozdzielania zabawek. Może Chmielewska, pisząca w końcu dla szerokiej publiki, zdawała sobie sprawę z faktu, że tak zwany statystyczny Polak bezpośrednio zaserwowanej wywrotowej treści nie strawi, za to chętnie pośmieje się trochę ze stereotypowej kobietki, która nawet w lochach myśli o makijażu. Nawet jeśli ta kobietka jest nieprzeciętnie inteligentną jednostką, pomagającą policji i służbom wywiadowczym w kraju i za granicą, to jednak to tylko kobietka. Szminki, szpilki, fatałaszki.
Strategia Chmielewskiej wygląda, zatem, następująco: opakować te kobietki w „typowo kobiece” atrybuty, rzucić kilka żartobliwych uwag na temat pań, panów oraz bałaganu w damskich torebkach, a wszystko po to, by patriarchat ugłaskać. Następnie zaś tylnymi drzwiami wpuścić trochę świeżego powietrza i kazać tymże kobietkom pokonywać znacznie od nich większych i silniejszych bandytów. W podtekście czytamy więc: kobiety są równie zaradne jak mężczyźni, a często nawet zaradniejsze, tylko świat tak już jest urządzony, że to mężczyźni mają władzę oraz wpływy. Ale to nic, poradzimy sobie z tym, co mamy. Szydełkiem się z tego lochu jakoś wygrzebiemy, gotując obiad rozwikłamy zagadkę kryminalną i w dodatku nic nie przypalimy. Ale świata zmieniać przecież nie będziemy.
Zmarnowany potencjał
I to jest wielka, wielka szkoda, że nie będziemy. Szkoda, że napisawszy całe zastępy barwnych i kipiących nieokiełznaną energią kobiecych postaci, pod wieloma względami wymykających się stereotypom, autorka zaprzepaściła ich rewolucyjny potencjał. Szkoda, że żadna z jej postaci nigdy nie odważyła się otwarcie skrytykować status quo, nie dokonała jakiegoś spektakularnego, światopoglądowego coming outu i nie wzięła pod uwagę możliwości zaistnienia innego, niemęskocentrycznego porządku świata. Szkoda w końcu, że sama autorka, z całym swoim wyczuciem słowa i lekkością pióra, przeoczyła kwestię wzajemnych powiązań władzy i języka, pozwoliła sobie na flirt z systemem i w efekcie zaczęła brnąć w coraz bardziej szkodliwe klisze i uogólnienia.
Historia pewnie jej to wybaczy. Ja pewnie w końcu też jej to wybaczę, bo jednak co Lesio, to Lesio. W dodatku do końca życia będę pamiętać ten piękny moment, kiedy czytając Wszystko czerwone ze śmiechu sturlałam się z łóżka. Pozostaje wdzięczność za ten zastrzyk optymizmu, za humor i urok – przymioty nie tak znów często w rodzimej literaturze występujące. Ale jest to wdzięczność podszyta pewnym niedosytem. Nie pierwszy to wszak przypadek pisarki, która propagując emancypacyjne treści odżegnywała się od tego strasznego słowa na „f’, co nie przeszkodziło jej zarazić pozytywną energią kilku pokoleń Teresek i Okrętek.
Teresek i Okrętek, które, dodajmy, spodnie jednak nosiły.
Artykuł ukazał się na łamach pisma feministycznego Zadra