Kto gotów jest stawić czoło własnym uprzedzeniom, kto gotów jest pośmiać się gorzko tak z rodaków jak i z braci Ukraińców, ten niechaj czym prędzej zaopatrzy się w książkę Ziemowita Szczerka i niechaj czytając bije się w pierś.
Zacznijmy od nie(?)winnego eksperymentu.
Weźcie sobie po długopisie i napiszcie na kartce: UKRAINA. A pod spodem – wszystko, co wam się z tym słowem kojarzy. Macie pół minuty. No, powiedzmy minutę.
Swoje skojarzenia – jeśli macie odwagę – zamieście w komentarzach. Ale najlepiej przed przeczytaniem do końca tej recenzji. A zwłaszcza przed przeczytaniem pozycji, o której będzie w niej mowa, czyli debiutanckiej książki Ziemowita Szczerka o ujmującym tytule Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian.
Bo po przeczytaniu i po uświadomieniu sobie, w co autor z nami pogrywa, to już trochę jakby głupio.
A zaczyna się dosyć typowo. Facet z plecakiem przekracza granicę i rusza odkrywać dziką Ukrainę, bo mu kolega naopowiadał, że fajnie. Rusza więc, czując, że wszystko wygląda tak jakby „wjechał na teren historii alternatywnej własnego kraju”, albo „tak samo, jak w Polsce, tylko bardziej”. Rusza przed siebie, a może nie tyle rusza, co raczej rzuca się na główkę w wir ukraińskich doświadczeń: będą rozklekotane, sowieckie auta „jak żywe trupy w filmach o zombie apokalipsie”, babuszki w chustach sprzedające kwas chlebowy, toporne pomniki Lenina na przemian z Banderą oraz – naturalnie! – całe morze alkoholu (dżintoniki, piwa Lviv i balsamy Wigor).
Nieszczególnie zaskakujące, prawda? Czegoś takiego, mniej więcej, oczekiwaliście, wypisując na tych swoich karteczkach: UPA, Kozacy i tania wódka? Nie ma się czego wstydzić, autor te oczekiwania świetnie rozumie i ochoczo spełnia, daje nam to, czego się spodziewamy po reportażu z tamtej strony Sanu. Porządek zostaje zatem zachowany, stereotypy okopane na swoich pozycjach, czytelnicy ze zrozumieniem kiwają głowami i entuzjastycznie rechoczą, zwłaszcza przy opisach dróg gruntowych z wybojami wielkości pagórków, na których można z okien samochodu straszyć kury. Och, jaka ta Ukraina zabawna w swojej tandecie! A drogi to już w ogóle – gorsze niż nasze!
No i płynie tak sobie ta Szczerkowa narracja (za styl, nawiasem mówiąc, autorowi należy się goździk i talerz ruskich pierogów) gładko i beztrosko, płynie i płynie, aż tu nagle, na dziewięćdziesiątej dziewiątej stronie, ni z tego ni z owego okazuje się, że wszystko bujda z chrzanem. „No i tak się porobiło,” przyznaje bezczelnie narrator, „że zawodowo zacząłem zajmować się ściemnianiem. Łganiem. Bardziej fachowo sprawę ujmując – utrwalaniem stereotypów narodowych. Najczęściej paskudnych”.
Następnie zaś wytrąca broń z ręki wszystkim obrońcom sztuki „czystego” reportażu, wyjaśniając, że to, co pisze, to jest gonzo i tak ma być: „Wystarczyło, bym napisał kilka tekstów na temat Ukrainy utrzymanych w tonie gonzo – a już miałem zlecenia. Epatowałem w tych tekstach ukraińskim rozdupczeniem i rozwłóczeniem. Musiało być brudno, mocno, okrutnie. Taka jest istota gonzo. W gonzo jest gorzała, są szlugi, są dragi, są panienki. Są wulgaryzmy. Tak pisałem i było dobrze. (…) wymyślałem historie tak hardkorowe, że się w pale nie mieści. Robiłem z Ukrainy bajzel na kółkach, piekło à la Kusturica, w którym wszystko może się zdarzyć i się zdarza. Dziki, dziki wschód. Polacy to lubili, klikali i czytali.”
Konsternacja, co?
Autor zwyczajnie zrobił nas w balona.
I tu – jak się nad tym głębiej zastanowić – dopiero zaczyna się robić ciekawie. Bo pokazując różne brzydkie obrazki z „dzikiego wschodu” powiedział nam ten cały Szczerek parę brzydkich rzeczy o nas samych. O naszych prymitywnych uprzedzeniach, obłudzie i kompleksach. Jak komuś nie chce się samodzielnie wyciągać ponurych wniosków, to jedna z bohaterek werbalizuje te brzydkie rzeczy wystarczająco dosadnie i brutalnie: „Przyjeżdżacie tutaj, bo w innych krajach się z was śmieją. I mają was za to, za co wy macie nas: za zacofane zadupie, z którego się można ponabijać. I wobec którego można poczuć wyższość. (…) Wszyscy uważają was za trochę inną wersję Rosji. Za trzeci świat. Tylko wobec nas możecie sobie pobyć protekcjonalni”.
Ukraina jako dziewczynka do bicia? Chciałoby się powiedzieć, że to nieprawda, że to wcale nie tak.
Tyle tylko, że jeśli nie tak – to jak?
I ciekawe, co tam sobie powypisywaliście na tych kartkach, zanim poprawność polityczna kazała wam je zmiąć i wyrzucić do śmietników?
Ziemowit Szczerek, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian
Korporacja Ha!art, Kraków 2013
Stron 222, okładka miękka.