Rozmowa z Jakubem Ćwiekiem, autorem m.in. Kłamcy, Chłopców, Dreszczu.
Dorota Łomicka: Do tej pory obracałeś się w nieco innej tematyce, m.in. mitologii nordyckiej. Skąd zatem pomysł na Dreszcza?
Jakub Ćwiek: Pomysł tak naprawdę niewiele różni się od tego, co robiłem do tej pory. Główną ideą mojego pisarstwa jest tworzyć rzeczy jak najbardziej popkulturowe, pełne nawiązań do filmów, książek, muzyki – i tak było od samego początku. Kłamca wbrew pozorom nie był aż tak bardzo mitologiczny, jak sugerowałyby pozory. W książce chodziło o coś zupełnie innego – ukazanie współczesnej mitologii w kontekście hollywoodzkiej kreacji. Natomiast jeśli chodzi o Dreszcza – to jest kontynuowanie tamtej idei, tylko tym razem przenoszę się z gruntu filmowego na muzyczno-komiksowy. Są to obszary, na których promocji wśród polskich odbiorców szczególnie im zależy – zwłaszcza komiks, który bardzo sobie cenię, to medium słabo u nas znane. Z kolei w dobrej, solidnej muzyce rockowej ma korzenie wszystko – czy dobre, czy złe – czego słuchamy dzisiaj. I właśnie o tym chciałem pisać. A skąd pomysł akurat na tę książkę? Cóż, kiedyś poznałem faceta, który teraz jest bohaterem Dreszcza. Gość wpadał do jednego z moich ulubionych barów w Chorzowie, krzyczał głośno „rock&roll” i albo stawiał wszystkim kolejkę, jeśli akurat miał kasę, a kiedy jej nie miał, próbował coś wyłudzić. Miał ksywę właśnie „Zwierzu” i od niego wyszła moja wizja bohatera. Ale inspiracji filmowych i muzycznych jest bardzo dużo. Na sam główny duet pojawiający się w Dreszczu inspirację miałem jedną – film Love acutally oraz wątek z Billem Nighy'em, który jest absolutnie rewelacyjny.
Utożsamiasz się w jakiś sposób z postacią Zwierza/Dreszcza?
Słucham takiej samej muzyki, bardzo lubię damskie towarzystwo. Podoba mi się rockowe życie, czyli całkowite powierzenie się Drodze i temu, co przynosi jutro – bierzesz to i próbujesz rozegrać po swojemu, ale nie zastanawiasz się, nie planujesz. Jest natomiast w tym bohaterze mnóstwo cech stworzonych w celu uzyskania efektu komicznego, wyolbrzymienia pewnych polskich wad – Rysiek jest pełen wszelkiego rodzaju uprzedzeń, które wyraża w sposób dosadny, jest w nim więc dużo cech uniwersalnych, ale owszem, kawałek mnie na pewno też.
A czy pozostali bohaterowie również mieli swoje pierwowzory w prawdziwym świecie, czy może są całkowicie wymyśleni?
Niektórzy tak. Raczej staram się nie przenosić żywcem osoby z mojego otoczenia do książki, chyba że jest to postać epizodyczna. Wtedy mogę sobie na to pozwolić, ponieważ nie zagłębiam się w jej cechy charakteru. Natomiast większość moich bohaterów ma mnóstwo cech, zarówno moich, jak i moich przyjaciół, ponieważ najłatwiej jest budować pewien wiarygodny model bohatera na podstawie zachowań, które już znam, które zaobserwowałem w odniesieniu do konkretnych działań. Zawsze mówię, że bohater literacki to pewien algorytm, który działa w zależności od tego, jak się zareaguje.
Wracając jeszcze do o Kłamcy – skąd zainteresowanie mitologią skandynawską?
Ja nie interesuję się mitologią skandynawską, interesuję się mitem w ogóle – mitem jako założeniem, formą powieści. Uważam, że to jedna z najwspanialszych cech, jaka odznacza ludzkość – to, że próbujemy sobie tłumaczyć wydarzenia, opowiadamy historie, ciągle je ubogacając, dodając coraz to ciekawsze elementy. Cały czas próbujemy nie tylko znaleźć odpowiedzi na nurtujące nas pytania, ale także sprawić, żeby te odpowiedzi były interesujace. I stąd też najczęściej brały się mity. Jestem wielkim miłośnikiem mitologii, mitologię skandynawską bardzo sobie cenię, natomiast w żaden sposób nie jest ona moją ulubioną. Zdecydowanie bardziej cenię sobie voodoo, pojmowane szeroko: od dawnych afrykańskich korzeni po najnowsze, kolokwialnie mówiąc, wersje, jak voodoo nowoorleańskie i tamtejsze dziwaczne odmiany związane już nieodłącznie przez popkulturę z jazzem. Nie było tak, że mój główny bohater pochodził z mitologii nordyckiej, bo jakoś szczególnie mi ona odpowiadała. Po prostu ten bohater pasował mi akurat do postaci, którą chciałem wykorzystać i stworzyć.
Masz jakiś ideał autora, na którym chciałeś się wzorować albo wzorowałeś?
Nie, jeśli chodzi o styl czy język, chociaż bywa z tym różnie. To jest tak, że w zależności od momentu: tego, co akurat czytam, w jakim jestem nastroju, jeśli autor zrobi na mnie wrażenie – próbuję łapać od niego kawałki stylu i transportować to na swój. Jest paru takich autorów, którzy w pewien sposób odbijają się w mojej twórczości, ponieważ świadomie próbuję naśladować pewne wzorce, czerpać z nich. Wśród tych twórców jest na pewno Stephen King, którego bardzo sobie ceniłem, szczególnie za sposób kreowania bohatera, nawet epizodycznego – King zawsze dba o to, żeby to była postać wiarygodna, nieważne, jak niewiarygodna jest historia. Bardzo cenię sobie również Neila Gaimana, jego twórczość i sposób kreowania opowieści. Bardzo lubię język wykreowany przez Chucka Palahniuka w części jego utworów. Próbowałem kiedyś napisać coś swojego w tym stylu, wyszło mi wprawdzie coś zupełnie innego, ale myślę, że dosyć fajnego i oryginalnego. Natomiast wzorem, jeśli chodzi o poczucie humoru i sposób konstruowania absurdalnych, groteskowych opowieści, jest dla mnie Christopher Moor. Jego książki bawią mnie niepomiernie. Kiedyś przylepiono mi łatkę polskiego Neila Gaimana z powodu tematyki, w której się poruszam, natomiast jeśli miałbym rzeczywiście być „polskim kimś”, chociaż bardzo nie lubię tego określenia, to byłbym Christopherem Moorem i uważałbym to za zaszczyt.
Czy pisanie jest właśnie tym, czym zawsze chciałeś się zajmować?
Pisanie jest jedną z tych rzeczy, którymi chciałem się zajmować. Zresztą, czymkolwiek chciałbym się zajmować, tym albo się zajmuję, albo szykuję się do tego, żeby zajmować się niebawem. Zawsze chciałem pisać, więc piszę. Zawsze chciałem zajmować się filmem, więc piszę także scenariusze. Podobnie z komiksami – w zeszłym roku ukazała się pierwsza publikacja, a na pewno będzie ich więcej. Niedawno udało mi się napisać tekst do piosenki, która promuje Dreszcza, a obecnie pracuję z przyjaciółmi nad płytą Literatka, mającą nawiązywać tekstami do książek, które w jakiś sposób na nas wpłynęły. Będą to zupełnie różne pozycje, między innymi wspomnianego już Stephena Kinga, Cormaca McCarthy'ego. Cały czas więc moja działalność krąży wokół pisania, ale jednocześnie obejmuje coraz to nowe dziedziny popkultury. A ja wciąż próbuję wchodzić w kolejne, nowymi ścieżkami, krok po kroku wyznaczając sobie następne cele. Niemniej: wszystko, co chciałem robić, robię. Pisanie jest jedną z tych rzeczy.
Na kiedy planowana jest druga część Dreszcza? Czy zapowiada się jakiś dłuższy cykl?
Myślę, że to będzie dłuższy cykl. Na obecną chwilę widzę to w trzech – czterech tomach, wątpię, żeby powstało ich więcej. Staram się nie wychodzić z koncepcją poza tę liczbę, muszę się jakoś ograniczać, a ta liczba dobrze się do tego nadaje. Trudno mi powiedzieć, kiedy pojawi się drugi tom, mam w tej chwili inne, również literackie zobowiązania i w związku z tym do pracy zabiorę się pewnie w maju. Wtedy zobaczymy, jak gładko potoczą się historie… Czasami da się napisać coś bardzo szybko, inne historie powstają żmudnie. W związku z tym trudno przewidywać. Ale będę się bardzo, bardzo starał, żeby najpóźniej za rok od teraz Dreszcz 2 znalazł się na półkach.
Plany na najbliższą przyszłość?
To, co jest absolutnie najfajniejsze w mojej pracy, czyli wiele spotkań autorskich. Uważam, że każda książka to idealny pretekst do tego, żeby znowu ruszyć w trasę, porozmawiać z ludźmi, pobawić się, dowiedzieć się czegoś nowego. No i znowu być w Drodze.
Rozmawiała Dorota Łomicka