CIECHANOWICZ PRZEDSTAWIA : „(…) ja się zaznaczyć tu muszę (...) tymi właśnie zużytymi, na wylot zruchanymi słowami, bo poza nimi nie mam nic. Słowami, co je przede mną miało zbyt wielu. Tak wielu, że gardzić nimi powinnam, a to one drwią ze mnie, jak tylko do nich podchodzę”.
Literatura zeszła na psy, szuka się nowych debiutów, które „odnowią oblicze tej ww. literatury”. Staruszki wzdychają, że to nie te czasy – tęsknią za „komuną” albo przynajmniej za odgórnym nakazem pracy, którą mieli wszyscy – nieważna była jej jakość, ale fakt, że jest i że młodzież nie pałęta się tu i ówdzie, bo pracuje. Ileż tego narzekania na to, co jest, słyszymy na co dzień? Ileż razy chcielibyśmy, żeby to nie utyskiwanie moherów było powtarzane, ale żeby ktoś głośno wykrzyczał to, co zatrzymujemy w sobie, zaciskając zęby w pociągu, w pracy – w życiu po prostu? I oto nadchodzi pisarka, która czuje – to, co miliony z jej pokolenia – pierwszego pokolenia wolnej Polski.
Dominika Ciechanowicz debiutuje – daje nam w prezencie książkę (metaforycznie, chyba że ktoś wygra konkurs), która zapowiada się jako dzieło o sprawach poważnych, napisane poważnie – patetycznym stylem, bo przecież tytuł O pisaniu książek i paru innych sprawach nie może antycypować niczego innego. Proszę czytelników nic bardziej mylnego! Autorka stylizuje świat na rzeczywistość (a może na odwrót). Tworzy narratorkę, którą sama staje się raz po raz. I ta pisarka – tworząca pierwsze poważne dzieło, choć pisarką jest od zawsze, bo to stan wrażliwości i umysłu – opisuje nam absurdalnie realny świat, w którym żyje(my), ale wcale nie wysokim stylem. Nie mamy tu przerostu formy nad treścią – zbędnych ozdobników. Kiedy jest Dominiką Ciechanowicz, a kiedy postacią fikcyjną? To jest gra z odbiorcą, bo na pewno wiemy tylko tyle, że autorka książki to Dominika Ciechanowicz, a narratorka to Dominika, czasem tzw. Domiś. Zgodnie ze słowami narratorki, że „tej Polsce to jest w ogóle jakiś poważniejszy krytycyzm potrzebny, proszę państwa, krytycyzm oraz bezkompromisowość. Bo źle jest, politycy maja niskie ajkju, a ci, co mają wysokie, zbyt szybko się załamują” – otrzymujemy krytycyzm, bezkompromisowość podane bez zbędnych rytuałów – epizodycznie, ale z olbrzymią dawką poczucia humoru z najwyższej półki.
Książka ze względu na formę przypomina powiastkę filozoficzną, bo narratorka prowadzi obserwację świata wraz z grupą „bliższych” sobie osób, rozmawia z nimi, przytacza ich własne przygody, obnażając tkankę podskórną, grzebiąc we wszystkich więzadłach życia, sondując i atakując stan permanentnego zapalenia żył świata. Utwór jest wielogłosowy, bo bohaterowie – Grzesiek (niesamowicie oczytany, homoseksualista, wykładowca), Aśka (animatorka sztuki, pasjonatka, aktualnie singielka i przyjaciółka narratorki) i Paweł (partner Dominiki, rzeźbiarz przede wszystkim aktów, z trzeźwym podejściem do życia) są równouprawnieni i mimo iż Dominika jest autorką książki, to bohaterowie także wymyślają wątki, sugerują tematy, sami zgłaszają się na bohaterów tworzonego dzieła. Autorka walczy o autonomię swojego dzieła:
- Pawełek my nie piszemy książki. Ja piszę książkę.
- No wiem, wiem. Ja tylko asystuję. I dopisuję coś czasem, jak nie widzisz.
W innym miejscu autorka pisze: „Paweł przeczytał trzy strony brudnopisu i obraził się cztery razy, to wychodzi 1,3333333 razu na stronę, policzyłam”. Do pisarki dzwoni Krzysiek, bo nudzi się w pracy i chciałby sobie poczytać. I wśród tych nagabujących pisarkę znajdziemy się w końcu my sami – dziwnym sposobem jej dialog z nami staje się rzeczywisty, chcemy zapytać, gdzie piła piwo, skąd zainteresowanie penisem kangura itd.
Intertekstualność to nieodłączna część tej powiastki zbudowanej z epizodów dotyczących po prostu życia, literatury (i jej pochodnych teorii, języka itd.) oraz filozofii i kultury. Autorka przywołuje Steinbecka – dociekając powodu jego śmierci, Gombrowicza – przywołując jego filozofię formowania, Pilcha ze stwierdzeniem, że „męką jest pisanie rzeczy zbędnych” i innych (Ginsberga – w związku z tanim podrywem, Świetlickiego – w rozmowie z przyjacielem, Masłowską – bo niesprawiedliwie wygrała plebiscyt na najgorszą powieść polską - za sprawą kretyna, który go wymyślił, a nie ma pojęcia o literaturze, Bułhakowa i in.).
Prócz nawiązań literackich są i polityczne: były minister Giertych zostanie przywołany w związku z systemem edukacji, a także tragicznie zmarły prezydent a propos coraz niższego poziomu prezentowanego przez osoby na świeczniku („poprawność polityczna wymaga kolejnej metafikcyjnej wstawki: ten kawałek o prezydencie niedouku napisałam przed roztrzaskaniem się tegoż prezydenta o klepisko lotniska i teraz trochę mi głupio”). I odbiorca przeskakuje wzrokiem i myślą za kolejnymi tematami i chce wyjrzeć przez okno, żeby spojrzeć czy rzeczywiście psy walczą tam o puszkę piwa. „Walka jest zażarta, a puszka niewarta zachodu, boże jak niewiele różni nas od zwierząt(…)”.
Jeśli wydaje się wszystkim, że Dominika Ciechanowicz napisała satyrę na otaczający ją – nas świat, to się myli. Autorka postawiła diagnozę – nazwała, zdefiniowała i wskazała problemy, które trawią „wolną Polskę”, wolne społeczeństwo. Samą siebie jako kreatorkę świata w swojej książce postawiła dokładnie tam, gdzie żaden autor nie zechciałby się dobrowolnie umieścić. W autotematycznym miejscu, na które wszyscy czytelnicy spoglądają, dziwiąc się jak to możliwe, że narratorka – o imieniu Dominika mówi o sobie z takim dystansem. Jak to możliwe, że pisze na naszych oczach książkę (dosłownie, bo na portalu Wywrota.pl powstawały opowiadania), ale także w sensie literackim, zwracając się raz po raz do odbiorcy i sugerując, że książka tworzy się sama, że tworzą ją przyjaciele, że jest kompilacją spostrzeżeń ludzi takich jak my. Pozwala nam nawet użyć klawisza backspace, jeśli coś nam się nie podoba.
Pisarka – narratorka mówi: „I wcale mi się nie wydaje, że potrafię pisać; ja po prostu doskonale o tym wiem”. I autoironicznie: „Ja teraz, wiecie, jestem tylko takim słownym rzemieślnikiem, a pisarką to może zostanę kiedyś(…)”. Pokazuje mechanizm tworzenia – zupełnie daleki od przedstawianych w literaturze. Ten autotematyzm zasługuje na pochwałę, ten ból tworzenia, ta niemoc, która zostaje obnażona całkowicie.
Jak oceniam debiut? Z punktu widzenia przedstawicielki pierwszego wolnego pokolenia, któremu nikt nie powiedział, jak się żyje w kapitalistycznym świecie – cieszę się, że ktoś wykrzyczał prawdę (czy zapisał), którą trzeba było w końcu wykrzyczeć. Jako wpychana ciągle w formę płci cieszę się, że w książce jest trzeźwe, zdroworozsądkowe podejście do tożsamości płci. Jako czytelnik modelowy ( być może nie do końca) ubawiłam się szczerze – dawno takiego poczucia humoru nie uraczyłam w książce, śmiałam się głośno ( co podczas czytania nie zdarza mi się prawie nigdy). Książkę polecam, bo spełnia funkcję terapeutyczną – po jej przeczytaniu już nie czas wyliczać absurdy i narzekać, ale czas w końcu zawalczyć z konformizmem, hipokryzją, stereotypami!
I jeszcze ten Derrida i jego dekonstrukcja – „Paweł pyta, czy już się zaczęła ta dekonstrukcja i to rozjebywanie i czy teraz będziemy rzucać meblami o ścianę i wypierdalać telewizory za okno (…)?”. Dekonstrukcja języka, dekonstrukcja świata…I jeśli nie wiecie jeszcze do jakiego pokolenia należymy – należycie, to Ona – autorka, pisarka Wam powie: „ Ależ bardzo proszę, co chcecie usłyszeć? Że jesteście kolejną generacją Nie Wiadomo Co…”
Zachęcam do przeczytania książki, co więcej już niedługo na Wywrocie będzie można wygrać egzemplarze z wpisami demaskatorki ;) - Dominiki Ciechanowicz.
Autor: Dominika Ciechanowicz
Tytuł: O pisaniu książek i paru innych sprawach
Okładka: Iwona Mikos
Wydawca: Novae Res
liczba stron: 167