Forma – zniewalająca siła międzyludzkiego przyciągania

Jan Stasica
Jan Stasica
Kategoria literatura · 26 lutego 2013

Pan zyskuje świadomość bycia panem dlatego, że naprzeciwko siebie ma niewolnika. Ja jestem panem w nim. W nim i z nim kształtuje się nie tylko świadomość bycia panem, ale i wola zawładnięcia niewolnikiem.

To, co w filozoficznym dyskursie przedstawił Jean Paul Sartre, temu Gombrowicz dał wyraz w literaturze. Pojedynek na miny pomiędzy Syfonem a Miętusem w powieści „Ferdydurke” wydaje się być egzemplifikacją Heglowskiej świadomości zapośredniczonej. Miętus jest tym Miętusem, bo naprzeciwko niego staje Syfon, będąc dla rywala zwierciadłem. Ale i Miętus jest dla Syfona takim lustrem, w którym może on dojrzeć kształty własnych idei, poglądów i przekonań. Dwie formy wzajemnie siebie warunkują, dookreślają i wzmacniają. Jedna bez drugiej istnieć nie może. Miętus tak bardzo jest chłopakiem, jak bardzo chłopięciem jest Syfon. Syfon tak wysoko dorasta do własnych idei, jak nisko zanurzony w materii jest Miętus. Poziom uświadomienia chłopaków jest warunkowany poziomem nieuświadomienia chłopiąt. Dwie formy zapośredniczają się w sobie wzajemnie, tak jak u Hegla potwierdzają się we własnym istnieniu dwie świadomości.

 

Pan zyskuje świadomość bycia panem dlatego, że naprzeciwko siebie ma niewolnika. Ja jestem panem w nim. W nim i z nim kształtuje się nie tylko świadomość bycia panem, ale i wola zawładnięcia niewolnikiem. Tu jednak dochodzimy do niedającej rozwikłać się sprzeczności. Zawładnięcie niewolnikiem jest równoznaczne ze zbiciem lustra, a to z kolei sprawia, że świadomość nie zyskuje zapośredniczenia. Pan w jakimś sensie przestaje być panem, ponieważ traci zewnętrzne uzasadnienie. Znika horyzont generujący poczucie tożsamości. Mamy do czynienia z aktem implozji świadomości, która nie odnajdując zewnętrznego zapośredniczenia, ulega anihilacji. Świadomość nie może istnieć, nie mając zahaczenia o byt sam-w-sobie. W przypadku Heglowskiego pana owym bytem-w-sobie jest niewolnik, bo wszak nie jest autonomicznym Innym, tylko przedmiotem. Nawiasem mówiąc, status niewolnika jest dosyć specyficzny, ponieważ jest to przedmiot posiadający świadomość. I ten fakt właśnie nie pozwala zawładnąć niewolnikiem całkowicie. I ten fakt sprawia, że niewolnik może się zbuntować, odmawiając swemu właścicielowi prawa do bycia panem. Kiedy po raz pierwszy niewolnik wymawia słowo „nie”, w tym samym momencie (w sensie psychologicznym) przestaje nim być, nawet gdyby jeszcze fizycznie podlegał panującemu. Świadomość, która przekroczyła akt mediatyzacji, która wyzwoliła się z zapośredniczenia, zyskuje walor autonomiczności. Proces ów ma bardzo konkretne konsekwencje społeczne. Totalna wolność pana napotyka na swej drodze inną wolność – wolność swego dotychczasowego poddanego – i to wydarzenie wyzwala implozję świadomości pana. Nie ma już odtąd pana i niewolnika.

 

Profesor Bladaczka jak zawsze prowadzi lekcję języka polskiego. Tym razem jednak sytuacja jest wyjątkowa, ponieważ szkołę nawiedza wizytator i w każdej chwili może pojawić się na lekcji. Bladaczka jest mocno przerażony i to zmusza go do wyjścia poza standardowe procedury postępowania. To z kolei prowadzi do znamiennej zamiany ról i destrukcji utrwalonej lekcyjnej formy. Bladaczka prosi Syfona, by ten – powiedział mu, jaki materiał przygotował na lekcję najlepiej. Oczywiście, robi tak dlatego, żeby uczeń i nauczyciel zaprezentowali się jak najlepiej przed zewnętrzna instancją kontrolną. Syfon jednak nie daje się skorumpować! Musi bronić przecież własnej formy, której zewnętrznymi wyróżnikami są idealizm i bezkompromisowość. Sprzedając własne ideały, doprowadziłby do rozbicia formy.

 

Przesunięciu ulegają spetryfikowane przez tradycyjną formę granice. Antagoniści na moment stają się sojusznikami. Klasa staje po stronie Bladaczki, domagając się by Syfon odpowiedział nauczycielowi, inaczej bowiem wszyscy będą zgubieni. Teraz już nie Bladaczka jest panem formy, ale jego najlepszy uczeń.  Może narzucić reszcie formę, ponieważ staje się panem sytuacji. Wie, że racja, uczciwość są po jego stronie i fakt ten dodaje Syfonowi sił. Wszyscy go proszą i tylko od niego zależy, co zrobi.

 

Prześledźmy zatem po kolei wszystkie etapy degradacji „szkolnej” formy:

  1. Bladaczka ucisza klasę – zachowanie standardowe;

  2. Grozi zapowiedzią pracy klasowej – zachowanie standardowe;

  3. Informuje klasę o możliwości wizytacji – zachowanie jeszcze mieszczące się w standardach;

  4. Prośba skierowana do Syfona – zachowanie niestandardowe, wyjście Bladaczki poza formę, co jest zarodkiem późniejszej klęski nauczyciela;

  5. Syfon zyskuje władzę nad nauczycielem i klasą – kolejny wektor liniowy przesunięcia formy i destrukcji jej „szkolnej” wersji;

  6. Zachowanie Syfona czyni wyłom, który umożliwia bunt Gałkiewicza;

  7. Bladaczka nie jest świadomy faktu, że powrót do formy „szkolnej” jest już niemożliwy i dogmatyczna zbitka: „Słowacki wielkim poetą był i w związku z tym zachwycamy się jego dziełami” nie będzie przyjęta na wiarę.

  8. Proces rozpoczęty przez Syfona znalazł swój finał w buncie Gałkiewicza, którego Słowacki nie zachwyca i zresztą nikogo nie zachwyca. Bladaczka jest przerażony;

  9. Użycie argumentu „rodzinnego”: „Gałkiewicz, ja mam żonę i dziecko. Przynajmniej nad dzieckiem niech się Gałkiewicz ulituje”. To świadectwo całkowitej klęski formy. Triumf Syfona i klasy nad nauczycielem jest bezsprzeczny.

 

Forma, tak jak rozumiał ją Witold Gombrowicz, jest anonimową siłą, która powstaje przy każdorazowym kontakcie człowieka z drugim człowiekiem. Nie można jej utożsamiać ani z konwencją, ani społecznym konwenansem, ani schematami zachowań czy odgrywanymi rolami. Gombrowiczowska Forma jest czymś więcej. Ustala relacje pomiędzy jednostkami, tworzy związki pomiędzy jednostką a zbiorowością, modeluje świadomość. W kościele międzyludzkim jestem tworzony przez innych, jestem wypadkową różnorodnych form i wielorakich jej oddziaływań. Formę można utrwalać lub niszczyć, ale również sama forma może budować jednostkę lub doprowadzać ją do rozpaczy. Wszyscy czasami mamy wrażenie, że idzie jak po maśle. Czegokolwiek się dotkniemy, zamienia się w złoto. Efekty przychodzą bez wysiłku, rośnie energia wewnętrzna, a każdy następny projekt egzystencjalny jest coraz doskonalszy. Świat nam sprzyja, ludzie są życzliwi a harmonia duchowa coraz doskonalsza. Rzeczywistość otwiera się jako horyzont do zagospodarowania. W horyzoncie tym uprzytomniamy sobie coraz bardziej podmiotowy charakter własnych działań. Jednak bywa i odwrotnie! Nawet największy wysiłek obraca się wniwecz. Każde działanie napotyka na nieprzezwyciężalny opór. Dysproporcja pomiędzy trudem a efektem jest ogromna. Co więcej, działanie nie tylko nie przynosi żadnego pozytywnego efektu, ale często rodzi skutki negatywne. Mówimy wtedy, że ktoś miał dobre intencje. Wygląda to tak, jakby na zewnątrz istniała siła, która odwraca znaki działań i zachowań człowieka. Chcę komuś pomóc, a okazuje się, że mu zaszkodziłem. Chcę komuś zaszkodzić, czynię mu mimowolnie dobro. Mechanizm ów nazywamy przewrotnością rzeczywistości, przy czym wyraz „przewrotność” należy rozumieć w sposób dosłowny. Prze-wrotność generuje pogłębiającą się wciąż frustrację. Paradoksalność sytuacji polega na tym, że im więcej wysiłku wkładamy w to, by odwrócić przebieg zdarzeń, tym bardziej wikłamy się w węzeł sprzeczności. Czasami trudno pojąć, dlaczego świat stawia nam taki opór. Dlaczego Forma nie tylko dławi nas i zniewala, ale potrafi też totalnie obezwładnić. Czy jest z tej sytuacji jakieś dobre wyjście?

 

W drugiej części „Ferdydurke” Gombrowicz umieszcza swojego bohatera, Józia Kowalskiego, na stancji w domu Młodziaków. Trafia tam z polecenia profesora Pimki, tego samego, który z pozycji znawcy oceniał utwory trzydziestoletniego pisarza. Profesor – krytyk literacki uznał, że są one niedojrzałe i wysłał pisarza na powrót do szkoły. Upupienie, czyli wtrącenie w niedojrzałość jest jedną ze skrajnych postaci destruktywnego działania formy. Upupić – znaczy odebrać walor autonomiczności. A zatem Józio trafia do szkoły, a jako uczeń musi mieszkać na stancji. Rodzina Młodziaków składa się z żony, męża i córki – Zuty. Pierwszy ważny komunikat docierający do podstarzałego ucznia to słowa Młodziakowej: „Kawaler pozuje”. Znaczy to: „kawaler zachowuje się nieautentycznie, kawaler ubiera się w sztuczne gesty i pozy”. W taki oto sposób Józiowi została „przyprawiona gęba”, co w języku Gombrowicza oznacza zniewolenie w formie narzuconej z zewnątrz. Bohater zaczyna się przed tym bronić, ale nieskutecznie, ponieważ działa na oślep. Za wszelką cenę pragnie udowodnić, że nie pozuje, że jest jak najbardziej autentyczny, w trakcie trwania obiadu wkłada nawet rękę do kompotu, jednak efekt jest przeciwny do zamierzonego. Czyn Józia wywołuje jedynie wstręt i obrzydzenie. Musi on zatem opracować inną strategię postępowania, która byłaby przede wszystkim skuteczna. W wypadku, kiedy nie można zniszczyć Formy fizycznie, należy ją skompromitować. I właśnie taka jest strategia skrępowanego i upupionego trzydziestolatka.

 

Młodziakowa narzuca Józiowi ogląd jego własnej osoby. Formie nadaje konkretny kształt komunikat sformułowany przez nią. Komunikat językowy, niosący określone znaczenie, staje się formą, forma staje się komunikatem. „Przyprawienie gęby” zamraża działanie, paraliżuje ruchy, osadza w nie-swojej przestrzeni. Jedynym ratunkiem jest przejęcie inicjatywy, i to jak najszybciej. Skompromitować Formę nowoczesności można tylko w ten sposób, żeby doprowadzić do jej wynaturzonej postaci, odkształcić ją do tego stopnia, by przekroczyła granice społecznej akceptowalności. Pimko i Kopyrda razem nocną porą w pokoju Zuty to właśnie taka sytuacja. Standardowo, a nie nowocześnie reagujący Młodziakowie doprowadzają do śmierci Formy. Józio tryumfuje. Teraz to on staje się panem Formy, a nie jej niewolnikiem.

 

Forma to relacja łącząca przede wszystkim dwie świadomości, jest w pewnym sensie zewnętrzną manifestacją świadomości. Dlatego też każda Forma zakotwiczona jest podmiotowo, stąd też można być twórcą formy bądź znaleźć się w sytuacji konieczności podporządkowania się jej. Stąd też prośba: „Niech forma rodzi się ze mnie, niech nie jest narzucana mi”. Tak czy owak Forma jest przemocą i jako taka rodzi chęć ucieczki. Ale, jak twierdzi Gombrowicz, nie ma ucieczki od formy, jedynie w inną formę.

 

Formę nowoczesności konstytuują dwa zasadnicze elementy – logika i racjonalność. Przytomny Józio Kowalski decyduje się zatem na wprowadzenie czynnika absurdu, który przed ostatecznym starciem naruszy koherentność formy Młodziaków. Daje parę groszy kloszardowi, żeby stał przed domem i trzymał w ustach gałązkę. Sytuacja ta musi spowodować pewien dyskomfort w radosnym i pozbawionym wahań korpusie przyjętych zachowań. W łazience pozostawia napis: veni, vidi, vici.

 

Niepokój ich wzrastał, czuli się zagrożeni, wietrzyli wroga i niebezpieczeństwo, choć nie wiedzieli dokładnie, co im grozi i do czego dążę – wietrzyli i to ich demoralizowało, nieokreśloność budził niepokój, niepokój zasię nie miał na czym się skonkretyzować. I nawet mówić ze sobą nie mogli o niebezpieczeństwie, gdyż słowa tonęły w ciemności bezkształtnej i nieokreślonej. Inżynierowa omackiem próbowała zorganizować coś na kształt obrony i jak się przekonałem, całe popołudnie spędziła na lekturze Russella, a mężowi dała do czytania Wellsa. Lecz Młodziak oświadczył, że woli rocznik „Cyrulika Warszawskiego” oraz „Słówka” Boya, i słyszałem, jak co pewien czas wybuchał śmiechem. W ogóle – nie mogli sobie znaleźć miejsca. Młodziakowa w końcu zaczęła robić rachunki domowe wycofując się na grunt finansowego realizmu, a inżynier szwendał się po domu, przysiadał na coraz to innym meblu i nucił dosyć frywolne melodie. Denerwowało ich, że siedzę w swym pokoju i nie daję znaku życia. Przeto oczywiście starałem się zachować ciszę. Cicho, cicho, cicho, nierzadko cisza dochodziła do wielkiego nasilenia i brzęczenie muchy rozlegało się w niej jak trąba, a nieokreśloność w ciszy sączyła się tworząc mętne rozlewiska[1].

 

Forma dominująca potrzebuje rezonansu. Musi na zewnątrz siebie odnaleźć odpowiedź. W ten sposób właśnie utwierdza się we własnym istnieniu. Cisza jest zatem niepokojąca. Brak odpowiedzi sprawia, że forma zostaje zawieszona w próżni i powoli umiera. Dzieje się tak dlatego, że konstytutywnym warunkiem istnienia Formy jest „pomiędzy”, a cisza ten warunek unieważnia.

 

Nad wieczorem inżynierowa także zaczęła przysiadać na stołkach, a inżynier wypił parę kieliszków w spiżarce. Nie mogli sobie znaleźć miejsca ani formy (podkreślenie moje – J. S.), nie mogli usiedzieć, siadali i zrywali się jak przypiekani i chodzili tam i sam jak podminowani, jakby ścigani od tyłu. Rzeczywistość , wytrącona z łożyska pod wpływem silnych impulsów mej akcji, przelewała się i bełtała, wyła i jęczała głucho, a ciemny, śmieszny żywioł brzydoty, ohydy, plugastwa otaczał ich coraz namacalniej i wzrastał na ich wzrastającym zaniepokojeniu jak na drożdżach[2].

 

Józio podłożył bombę zegarową pod Formą inżynierostwa Młodziaków. Zegar został włączony. Wysadzenie formy w powietrze jest tylko kwestią czasu. Młodziakowie to przeczuwają, niepokój narasta, nowoczesność pęka, przecieka jak dziurawe wiadro. Józio panuje, upaja się władzą, którą nagle zdobył. Wie, że może dowolnie przestawiać figury i pionki na szachownicy. Daje mu to poczucie dominacji i jest to dla niego bardzo przyjemne uczucie. Odwet jest słodki, zemsta jest rozkoszą bogów.

 

Młody-stary bohater pojął jeszcze jedną rzecz – narzędziem demontażu formy może być także język. Jerzy Jarzębski w rozmowie z Andrzejem Zawadzkim zwraca uwagę na ten fakt:”…Józio, walcząc z terrorem Formy w domu Młodziaków, dokonuje operacji na używanym przez nich języku, konstruuje symboliczne zbitki pojęciowe, które – jak słusznie mniema – zdekomponują ich obraz świata”.

 

Finał, kiedy Kopyrda i Pimko zostają odkryci przez rodziców w pokoju Zuty, jest tylko ostatecznym spełnieniem, anihilacją Formy. Józio nie ma zatem już niczego do zrobienia i opuszcza dom Młodziaków. Jedzie razem z Miętusem do dworku wujostwa Hurleckich, gdzie jego kolega zmierzyć się musi z jeszcze jedną Formą.

 


 

                                                                                                                Jan Stasica


 

[1] W. Gombrowicz, Ferdydurke, Kraków 1986, s. 160-161.

[2] Op. cit, s. 161.