Byle do maja! – Grudniowie

Michał Domagalski
Michał Domagalski
Kategoria literatura · 30 grudnia 2012

„Siła strachu” nie słabnie, nawet po apokalipsie grudniowej. Marzymy o końcu.

Zainspirowany właśnie ukończoną lekturową przygodą z Siłą strachu Piotra Jezierskiego piszę (zaczynam) ten tekst przed 21 grudnia, ale jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że jeżeli to czytasz, to koniec świata odwołano. Jeżeli oczywiście nie chodzi o wieś w powiecie ostrzeszowskim, której nazwę tak z szacunku dla mieszkańców i języka polskiego napisałbym dużą literą. Zaś koniec świata, jako że sam pamiętam aż trzy (a pewnie kilku będących moim udziałem nie zapamiętałem), uznaję za nazwę pospolitą. Jest też możliwość, że czytacie ten tekst na innym świcie bądź na tym samym jeno jakby trochę postapokaliptycznym. Jakkolwiek miałaby owa apokalipsa wyglądać. Czytelnicy Konwickiego najlepiej wiedzą, że może być mała.

 

Popkultura nauczyła nas jednak myśleć raczej o globalnych wizjach zagłady, zaś w XX wieku między postapokaliptyczny oraz postnuklearny stawiać dość często znak równości. Niesamowity wpływ na to miały oczywiście dwie wojny, druga światowa i ta dłuższa – zimna. To miejsca, od których właściwie Piotr Jezierski w swoim eseju wychodzi, ale jednocześnie umiejętnie splata całość głębszą wiedzą historyczną, zanurzając się nawet w najpopularniejszą wizję końca, tj. Objawienie tzw. św. Jana oraz – jeszcze głębiej – do pierwszej religii monoteistycznej, zaratusztranizmu.

 

Piotra Jezierskiego interesują głównie popkulturowe wizje nuklearnej zagłady, ich przyczyny i skutki, oraz towarzyszący im ładunek emocjonalny – z tytułowym strachem na czele. Częstokroć emocje same staną się właśnie przyczynami lub skutkami tych apokaliptycznych rozwiązań. Na pochwałę w Sile strachu zasługuje głównie ilość dzieł, po które sięga autor – wśród oczywistych, ale z ujmującą zręcznością wprowadzonych do wywodu, pozycji takich jak Mad MaxTerminatorStalker, czy proza Dicka oraz braci Strugackich, pojawiają się perełki (eXistenZ) lub pozycje mniej oczywiste (Noc żywych trupów). Udaje się odnaleźć w nich cechy wspólne, jednocześnie umiejętnie śledząc różnice, a nawet swoistą ewolucję obrazów zagład wyobrażonych.

 

Wszystkie sygnały końca, które wiecznie do nas wracają, zdają się nawiązywać do lęków drzemiących nie tylko w każdym człowieku, ale także w całych zbiorowościach, przeradzając się w mity, legendy, religie. Tak częstokroć odczytywane są liczne tragedie – naturalne i spowodowane przez człowieka. Obecnie siłę oddziaływania wzmocniły media, w efekcie dając nie tylko informację, ale „wielki spektakl medialny” – jak słusznie we Wstępie określa zjawisko Piotr Jezierski, wspominając o słynnym 11 września. Podobne reakcje w polskich telewizjach mieliśmy po tragedii w Smoleńsku.

 

Zresztą chyba właśnie dzięki zasięgowi różnorodnych środków przekazu oraz dostępności do informacji, jakie zaserwowała nam rzeczywistość, rzeczony koniec świata w 2012 zrobił tak niesamowitą karierę. Jednocześnie ów udzielający się apokaliptyczny klimat zainspirował licznych twórców. Szczególnego natchnienia udzielała chyba Muza z numerkiem 10! Od tych (może aż nadto) przemyślanych wizji, których podejmowali się znani i (nie)lubiani, vide Lars von Trier ze swoją Melancholią, przez przeciętne (acz przyjemne) komedie – Przyjaciel do końca świata, aż po katastrofalnie katastroficzne, ale obarczone jakże wymownym tytułem – 2012.

 

Tutaj warto poczynić kilka dygresji.

 

1. Przy całym przekombinowaniu oraz jednoczesnej schematyczności film Rolanda Emmericha (2012), który w swej reżyserskiej karierze zarzucał widzów różnymi wizjami końca, zdaje się prawdziwie kunsztownym obrazem, gdy zderzyć go z tytułopodobnymi zjawiskami – 2012: Ice Age lub 2012 Doomsday.

 

2. I Melancholia, i Przyjaciel... w finale ukazują faktyczny koniec. Tymczasem 2012 obliczony na masowego widza ocieka nadzieją na stworzenie czegoś, co można nazwać Nowym Początkiem.

 

Na liście dzieł rozbieranych przez Piotra Jezierskiego nie pojawiły się Melancholia ani Przyjaciel do końca świata, o których wspominam. Nie uważam tego jednak za minus, choć oba dzieła mogłyby stać się inspiracją do rozbudowania eseju. Cóż to świeże twory, może przyjdzie się autorowi Siły strachu zmierzyć z nimi w przyszłości. Może to być ciekawe, szczególnie, że w opublikowanym eseju nadmienia o Antychryście von Triera. Bo i tam trafiamy na „kościół Szatana”, a razem z nim pojawia się...

 

Apokalipsa, koniec, zagrożenie.

 

Te motywy obecne w kulturze od dawna, w okresie zimnej wojny nabrały rozmachu i zapłodniły umysły pisarzy oraz twórców filmowych tych tkwiących głównie w worku z nazwą „popkultura”. Czasami nadlatywało zagrożenie z kosmosu, a to w postaci obcych, a to w postaci meteorytu lub innego ciała nieświadomego swej niszczycielskiej siły. Czyż na swój sposób nie wpisuje się koniec z 21 grudnia 2012 roku, dnia przesilenia zimowego, dodatkowo wzmocniony nadmiarem jedynek (3) i dwójek (4)?

 

Bywało, że Matka Natura (chociaż da się to także połączyć z wersjami kosmicznych zagład, w końcu gwiazdy, planety, meteory, meteoryty są częścią porządku naturalnego) brała sprawy w swoje ręce i wymierzała człowiekowi karę. Najbardziej interesujące wydają się jednak owe wersje, w których człowiek sam sobie gotuje apokaliptyczny los.

 

Och, ilość filmów oraz książek podejmujących temat końca cywilizacji, więc świata nam znanego, przytłacza. Gdybyśmy zebrali wszystkie w wydaniach DVD i zarzucili nimi jakąś osobę, to na pewno zagwarantowalibyśmy mu prywatną apokalipsę. Z reguły mówią one o końcu świata, jaki znamy. Związanego z wartościami, kulturą i/lub cywilizacją, które przez ludzi są uważane za niezniszczalne. Terminator, Matrix, Ludzkie dzieci, Inwazja porywaczy ciał oraz... wiele, wiele innych. Łącznie z polskim akcentem, filmami Piotra Szulkina (charakterystyczny będzie tutaj sam tytuł jednego z nich – O-bi, o-ba: Koniec cywilizacji z Jerzym Stuhrem w roli głównej). Jak łatwo zauważyć, wśród nich są czerpiące z Janowego Objawienia obiecują po wielkiej burzy spokój. W końcu nadejdzie jakiś nowoczesny mesjasz i zbawi świat. Może będzie nazywał się John Connor (pamiętam dość zda się wydumaną interpretację, w której inicjały JC dopasowywano do Jezus Chrystus), może – Anderson alias Neo. Ważne, że jest nadzieja. Na zgliszczach powstanie nowe, a ludzkość się odrodzi.

 

Zabawa wraz z zimną wojną się nie kończy jak widać. Wszak Matrix – pochodzący z końca ostatniej dekady XX wieku – sprzedawał się świetnie, a wizja zagrożenia w kolejnych odsłonach rozrastała się do o wiele bardziej spektakularnych (nie znaczy ciekawszych) wersji, a mesjanistyczna rola głównego bohatera miała ten znany z wierzeń religijnych cel – odbudowa. Nowy Wspaniały Świat nie będzie już jednak treścią tej opowieści, bo któż by chciał rozwijać ową utopię? Łatwiej opowiadać o napięciach i konfliktach. O wiele chętniej tego słuchamy. W końcu nie bez kozery w programach telewizyjnych niewiele „dobrych” wiadomości, nie licząc zwycięstw sportowców (niekoniecznie polskich!). Im większej liczby ludzi dotyka tragedia, tym proporcjonalnie większe zainteresowanie telewidzów.

 

Z podobną – może lekko masochistyczną – czytelniczą rozkoszą czyta się Siłę strachu Piotra Jezierskiego. Różnica jest taka, że w całym swym wywodzie autor ukrył niezbędną świadomość badacza, który ogląda, rozwarstwia, zagląda, przecina, analizuje, ale przecież sam nie wierzy. Dystans udziela się czytelnikowi. Nawet kiedy Piotr Jezierski pisze:

 

Dzisiaj ze strachem patrzymy na rok 2012 (choć w 2013 znajdziemy sobie następny termin).

 

wiemy, że nie biegnie on z bohaterami 2012 budować arkę. W pozornym utożsamieniu pobrzmiewa pocieszająca ironia.

 

Nie może uciec w zupełny obiektywizm. Po pierwsze, podjęty przez niego temat związany jest emocjonalnie z jego zainteresowaniami. Po drugie, chyba świadom jest, że koniec nie musi oznaczać – hiperbolizując – pęknięcia Ziemi na pół. Każda epoka miała swój koniec. Żaden stan nie trwał wiecznie.

 

Gdy przyjrzeć się ostatnio częstym pseudorozprawą pseudopublicystów/specjalistów okaże się, że w ogóle z okazji nowego końca (tego z 21 grudnia) zapomniano, że w kulturze mieliśmy już do czynienia nie tylko z katastrofizmem, ale także z apokalipsą spełnioną. Nie wymagajmy zbyt wiele od maluczkich. Jednak choć trochę wiedzy od dumnie prezentujących swe poglądy w radiach, telewizjach, internetach. Czy wszyscy naprawdę czekają dni, kiedy jak u Raya Bradbury nadejdą ciepłe deszcze?

 

Dobrze, że trafiają się takie eseje jak Jezierskiego, gdzie przyglądając się kolejnym dziełom literackim, filmowym, a czasami i grom, autor poszukuje w nich interesującego go aspektu. Układa konkluzje w działy, kompiluje i rozdziela. Syntetyczny i analityczny zmysł zdaje się nie opuszczać autora Siły strachu. Czasami mamy wrażenie, że na liście dzieł brakuje pewnych tytułów (niewiele tutaj literatury wojennej, ale powody są jasne: ani one popkulturowe, ani umieszczone w zakreślonym węziej zakresie badań), ale któż byłby zdolny wspomnieć o wszystkich? Wszak było tego i będzie.

 

Będzie. Wizje końca nas nie opuszczają.

 

Czy słyszeliście, że wg kalendarza Grudniów koniec świata będzie w maju? Dodatkowo mrocznie (tudzież pechowo) brzmi trzynastka, którą przyjdzie nam tolerować przez cały rok. Korzystając z okazji, szczęścia życzę oraz całych 365 dni inspirujących i relaksujących czytelniczych doświadczeń – niekoniecznie związanych z apokaliptycznym spełnieniem.

 

 

 

© Michał Domagalski

 

(20. 12. 2012 – 29. 12. 2012)

 

Autor: Piotr Jezierski

Tytuł: Siła strachu.

Podtytuł: Wpływ Apokalipsy i lęków zimnowojennych na wybrane nurty kultury popularnej

Wydawca: Wydawnictwo Naukowe Katedra

Data premiery: wrzesień 2012

Seria: Studia Kulturowe

Format: 121x194

Oprawa: miękka