„Jeśli tak łatwo jest spełnić marzenia, czemu świat zamieszkuje tylu sfrustrowanych, nieszczęśliwych ludzi?" – Praca nagrodzona w Paskudnym konkursie na smocze miniatury prozatorskie.
Smocza sadzawka była znana w całym księstwie. Przynajmniej z opowieści. I jak świat długi i szeroki, kolejne pokolenia dzieci wychowywanych przez matule, mamki i niańki poznawały historię smoczej sadzawki. Niejeden marzył, by choć na chwilę znaleźć się w labiryncie, w którego sercu mieszkał mędrzec, znający tajemnice wszechświata. Podobno recytował z pamięci zaginione dawno księgi. Wieść niosła, że znał również sens istnienia wszechświata.
Złodziej też znał opowieści o sadzawce. Ale jego nikt nie wychował. Wyrósł na kopniakach sprzedawanych mu przez kupców na targu, pod czujnym i surowym okiem kamiennych aniołów, które stały na straży cmentarnej kaplicy, w której mieszkał. Trudno powiedzieć, jak opowieść o sadzawce do niego dotarła, może usłyszał ją kiedyś przez okno, gdy wykradał jajka albo chleb z czyjejś kuchni.
Złodziej nie marzył o sadzawce, bo nie marzył w ogóle. Za mocno stąpał po niegościnnej ziemi. I nie interesowały go ani księgi, ani sens istnienia świata. Jak na jego gust, świat mógł nie mieć żadnego sensu. Dla Złodzieja miał taki, jaki ten mu akurat nadawał.
To, co go interesowało w tej opowieści, to możliwość zdobycia wiecznej młodości i bogactwa. Całą resztę mógł zorganizować sobie sam. Worek orichalku i sto lat spędzonych na wydawaniu go na przyjemności było całkiem niezłą perspektywą na życie. Dlatego, kiedy inni pracowali w polu, siedzieli przy stołach i bawili dzieci, Złodziej wyruszył na wyprawę. Nie miał nic do stracenia.
Kluczem do wszystkiego była opowiadana dzieciom legenda. Jeśli była prawdziwa, to labirynt gdzieś istniał. Oczywiście, mogła to być metafora długiej, niepewnej i zagmatwanej wędrówki, jaką jest życie, ale Złodziej nie był filozofem, wierzył w świat materialny.
Pewnego ranka zarzucił worek na plecy i pogwizdując, raźnie ruszył przed siebie.
Wędrował, dopóki nie zastawała go ciemność, kładł się, przesypiał do świtu i ruszał dalej. Możliwe, że spędzi tak resztę życia, ale gdyby obejrzał się za siebie zobaczyłby tylko, że i tak nie ma dokąd wracać.
Aż pewnego dnia trafił do ogrodu z rozsypującą się kamienną bramą. A za nią… za nią krył się labirynt. „Labirynt” to nie było właściwe słowo na opisanie drogi, którą zaczął iść. Sugerowało liczne odnogi, ślepe aleje i pułapki. Tymczasem ścieżka biegła do samego środka serpentyny, zataczając coraz mniejsze koła. Biegł w kółko, dopóki nie zaczął tracić oddechu. I wtedy wypadł na niewielki placyk. Na olbrzymim, ciemnym postumencie, przedstawiającym śpiącego smoka, siedziała kobieta. Wyglądała na znudzoną i nagłe pojawienie się młodego mężczyzny wyraźnie ją zainteresowało.
– Myślałam, że już nigdy nie wierzy w legendy – powiedziała, oglądając paznokcie.
Złodziej oparł się ręką o mur. Potrzebował chwili na złapanie oddechu.
– Jesteś starym mędrcem, tak? – spytał w końcu.
– Coś wiem – przyznała. – I jestem stara jak świat, choć może nie wyglądam.
– Ano nie – zgodził się, podchodząc ostrożnie. – I spełniasz życzenia?
– Zdarza mi się, ale uprzedzam, nie zawsze w taki sposób, jak chciałby życzący – odpowiedziała, spoglądając na podróżnika w starych, znoszonych ubraniach. No cóż, do bohaterskiego księcia trochę mu brakowało. Fikcja zawsze przerastała rzeczywistość, ale trzeba brać, co jest.
– Dostanę pudełko ze skarbem, a jak je otworzę, stanę się starcem – zaryzykował, przerywając jej rozmyślania.
– Tylko jeśli chcesz – zdziwiła się. – Ale nie, przy sobie nie posiadam czegoś takiego.
– A wieczna młodość i bogactwo?
– Tak, to leży w zakresie moich możliwości.
Złodziej usiadł. Legenda legendą, ale poszło jakby za prosto.
– Czemu? – zapytał. – Jeśli tak łatwo jest spełnić marzenia, czemu świat zamieszkuje tylu sfrustrowanych, nieszczęśliwych ludzi?
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Dużo osób minąłeś po drodze? Zatrzymali się może przy stoisku ze słodyczami? – spytała.
Złodziej pokręcił głową. Kobieta kontynuowała.
– Ludzie nie próbują. W większości biorą, co im przyniesie życie, a nie biegają w poszukiwaniu za legendarnymi labiryntami. Dlatego tak chętnie spełnię twoje życzenie. Młodość i bogactwo już masz.
Złodziej popatrzył na swoje dłonie. Nie zauważył specjalnej różnicy, ale z drugiej strony, czułby się zaniepokojony, gdyby nagle zaczął błyszczeć w promieniach słońca.
– Powiedzmy, że wierzę w młodość. A skarby? Tylko proszę, bez gadania o wewnętrznym bogactwie i odnalezieniu siebie.
Kobieta zeskoczyła z posągu.
– Ten smok to czysty orichalk. No, lekko zaśniedziały. Powinien ci wystarczyć na bardzo długie i dostatnie życie.
Skinęła mu głową i rozpłynęła się w powietrzu. Złodziej przetarł oczy, rozglądając się dookoła. Zniknęła, nie dało się tego ukryć. I to bez pożegnania. Cóż za brak wychowania.
W końcu popatrzył na olbrzymi postument przed sobą. Wyglądał na diabelnie ciężki. Podszedł do smoka i postukał w jedno ze skrzydeł. Zadźwięczało metalicznie. Dobrze, że ma wieczną młodość, bo przetransportowanie tego choćby do najbliższego miasta trochę mu zajmie.
Autor: Anna Szumacher
Autor rysunku: TheSuffering69