Opowiadanie o tym, co czai się w czeluściach kopalni. Praca nagrodzona w Paskudnym konkursie na smocze miniatury prozatorskie.
Dawno, dawno temu, kiedy wasi pradziadowie chodzili jeszcze w krótkich spodenkach, a w kopalniach do ciągnięcia wagoników z węglem używano koni, żył sobie na Śląsku młody górnik o imieniu Ecik, którego żona Truda słynęła z wielkiego lenistwa. Nie chciało jej się gotować, a Ecik nawet nie mógł się doprosić o drugie śniadanie do pracy.
Kiedyś, po porannej kłótni, dziewczyna rzuciła za wychodzącym do kopalni mężem woreczek z jedzeniem.
– Mosz tu jajco i sznita z tustym – krzyknęła trzasnąwszy za Ecikiem drzwiami.
Górnik poczuł, że z woreczka niemile pachnie, nie miał jednak czasu go otwierać. Dopiero w kopalni, w przerwie śniadaniowej zorientował się, że Truda dała mu do kanapki nieobrane i śmierdzące jajko.
– Jeronie, szcziga pierońska – zaklął po śląsku i cisnął zbukiem w ścianę. Zdało mu się nagle, że z lecącego jajka wystawało coś jakby jaszczurzy ogon, jednak uznał to za przywidzenie.
Rok później, do pracy w kopalni przywieziono konia. Spuszczano go na dolny pokład na linach, ale ku ogólnemu zdumieniu liny dotarły puste. Nie potrafiąc nijak wyjaśnić zniknięcia konia, zakupiono prędko nowego. Historia się powtórzyła. Tym razem jednak, w trakcie spuszczania zwierzęcia górnicy usłyszeli schrypnięty krzyk:
– Prrr... giździe pieroński! Curik! Curik! No, ten to mo wielki basior, maszkeciorz!
Ledwo krzyk ucichł, rozległo się żałosne rżenie konia, a potem głośnie mlaśnięcie. Ecik pojął, że ogon, który wystawał z jajka nie był przywidzeniem, tylko ogonem smoka, który teraz urósł i zaczął siać zniszczenie.
Zaalarmowani przez chłopaka górnicy długo radzili co robić. Wreszcie stary sztygar Alojz podniósł rękę na znak, że prosi o ciszę i oznajmił, że jeden tylko śmiałek może uwolnić ich od smoka.
Górnicy ze strachem patrzyli jeden na drugiego, czekając niecierpliwie, którego z nich wskaże Alojz na pogromcę stwora. Wybrańca czekała przecież niechybna śmierć.
– Chopy – krzyknął nagle sztygar – trza znojść Skarbnika!
Słowa Alojza wywołały nie lada poruszenie. Wszyscy wiedzieli, że Skarbnik był dobrym duchem kopalni, ale w której grocie mieli go szukać? Jak mogli go poznać, skoro jednym ukazywał się jako koza, innym jako mucha, a jeszcze innym jako górnik?
Wreszcie uradzili, że póki co będą przynosić smokowi sute posiłki, by ten smok z głodu nie zaczął na nich polować, a w sprawie Skarbnika postanowili uciec się do podstępu. Skarbnik, zawzięty i mściwy wobec ludzi nieuczciwych i leniwych, bywał na ogół życzliwy i przyjazny wobec ciężko pracujących, a szczególną opiekę roztaczał nad niezdarami, które lubiły sprowadzać na siebie kłopoty. Największą niezdarą w ich kopalni był niejaki Bercik, którego z powodu złamanej nogi nie było w tym miesiącu w pracy.
Gdy tylko Bercik pokazał się w kopalni, Alojz opowiedział mu o smoku i poinstruował, że gdyby „przypadkiem” spotkał Skarbnika, musi go koniecznie prosić o pomoc. Po rozmowie nakazał niezdarze dołączyć do innych górników na dolnym pokładzie, ale skierował go w inne niż dotychczas miejsce i Bercik szybko się zgubił. Na domiar złego jego lampka olejowa nagle zgasła. Nieborak nie mógł wiedzieć, że górnicy opróżnili ją z niemal całego oleju.
Bercikowi zdawało się, że minęła cała wieczność zanim pojawiła się tajemnicza postać z lampą. W pierwszej chwili ucieszył się, że ktoś przybył go odnaleźć, jednak zaraz przeszył go dreszcz niepokoju. W przybyszu było coś dziwnego. Był to górnik, ale nie wiedzieć czemu, ubrany w galowy mundur i czako z pióropuszem. Do tego dziwnie chodził, lewą nogą powłóczył, prawą stukał…
– Co tyż za cuda krowskie? – pomyślał przerażony i nagle doznał olśnienia. Stukająca noga nie miała stopy lecz końskie kopyto. To mógł być tylko Skarbnik!
Skarbnik nie był skory do pogawędki z Bercikiem i patrzył na niego z wyraźną pogardą. Oświetlił mu tylko drogę, wskazał kierunek do wyjścia i już miał odejść w przeciwnym kierunku, gdy nagle Bercik złapał go za ramię. Musiał mu przecież powiedzieć o smoku…
Skarbnik długo myślał i wreszcie nakazał Bercikowi przygotować nazajutrz dla smoka oberibę, czyli zupę z kalarepy. Górnik miał ją doprawić całym słoiczkiem pieprzu, a zamiast warząchwi miał podać smokowi widelec.
Nazajutrz Bercik podał smokowi strawę, jednak zdołał ujść zaledwie trzy kroki, gdy wściekły smok cisnął w niego widelcem i zionął straszliwym ogniem.
W tej chwili, niewiadomo skąd, pojawił się Skarbnik z warząchwią.
– Już sie zawrzyj – krzyknął do ryczącego smoka – i dej se pedzieć, że zupy widełkami niy zjysz!
Po tych słowach zbliżył się do bestii, umoczył warząchew w zupie i chlusnął smokowi po oczach. Stwór zawył i zaczął rozpaczliwie trzeć rozpalone ślepia, które w kilka sekund stały się białe i niewidome.
W ten oto sposób Skarbnik pokonał smoka i uratował górników. Darował bestii życie, uznając jej ślepotę za wystarczającą karę. Od tej pory smok, żeby nie umrzeć z głodu, musiał ciągnąć wagoniki z węglem i tą ciężką pracą zarabiać na swoje utrzymanie w kopalni. Niektórzy nawet twierdzą, że pracuje w niej po dzień dzisiejszy.
Magdalena Layer-Sarzotti