Opowiadanie o smoku Albim nagrodzone w Paskudnym konkursie na smocze miniatury.
– Dlaczego? Dlaczego?! – łzy leciały strumieniami z jego wielkich oczu. – Dlaczego nie? Mogę nawet pracować za darmo! Proszę…
– Jesteś niebezpieczny, nie możesz pracować w przedszkolu. Stwarzasz zagrożenie.
– Jakie zagrożenie? Dzieciaki mnie uwielbiają. Świetnie się ze mną bawią. Co ja takiego robię? – był coraz bardziej zrozpaczony, opadające słone krople zmoczyły mu już niemal wszystkie łuski.
– Nic nie musisz robić. Wystarczy, że jesteś smokiem. Wyjdź stąd, proszę. Jak zobaczą cię rodzice tych dzieciaków, będę miał kłopoty.
Albi rozpłakał się jeszcze bardziej. Pomimo krwawiącego serca, wyszedł. Był posłuszny. Nigdy nie sprzeciwiał się autorytetom, nawet gdy czuł się niesprawiedliwie oceniony i potwornie skrzywdzony.
– Powinieneś to zgłosić! Przecież to dyskryminacja!
– Mają rację. Spójrz na mnie. Mam wielkie zębiska. Ogon mam długi też, patrz – wyciągnął go przed siebie i obserwował z podziwem – chyba nawet za długi jak na smoka. Średnią europejską z pewnością zawyżam. Pewnie wielu by to cieszyło, bo smoczyce i tak dalej… Jednak w tej pracy nie jest to wskazane. I ten cholery ogień! Czasem zdarzy mi się zionąć, jak mi się odbije po jedzeniu, albo czkawkę mam. Nie robię tego specjalnie. Taki po prostu jestem. Niebezpieczny. Marzę o tej pracy, ale to nie robota dla mnie. Mogę kogoś skrzywdzić…
– A czy kiedykolwiek kogoś skrzywdziłeś?
– No nie… Ale spójrz na mnie! – znów zapłakał.
– Nikogo nie skrzywdziłeś. Nigdy nie byłeś karany. Jesteś porządnym obywatelem. Nie powinni cię tak traktować! Coś wymyślę!
– Przejrzałem wszystkie dokumenty, ustawy i inne śmieci, jakie tylko wpadły mi w ręce.
– I co? I co?! – Albi przeskakiwał z nogi na nogę. Nie, nie dlatego, że chciał iść do toalety. Po prostu podskakiwał sobie podekscytowany i pełen nadziei .
– Faktycznie, według prawa smok nie może pracować z dziećmi… – Ralf zrobił długą spację, gdyż wiedział, że dalszy monolog nie ma sensu. Najpierw jego klient musi się uspokoić. Przez lata pracy jako prawnik, doradca zawodowy i life coach nauczył się tego. Jak ktoś ryczy, trzeba dać mu czas. No, chyba że to jakiś byk czy inne ryczące zwierze, to w tym przypadku można odstąpić od tej zasady. W każdym razie, Albi był stuprocentowym smokiem. Pech chciał, że praca, o jakiej marzył i do której miał predyspozycje, była dla niego nieosiągalna, bo nie jest człowiekiem lub jakimś słodziutkim, milutkim zwierzaczkiem, któremu wszystko wolno. Bo tak to już jest, że jak coś jest „słitaśne” to ma prawo do wszystkiego. Albi miał wielkie serce, pełne miłości, ciepła. Niestety, wnętrze to za mało. Paskudne łuski pokrywające jego ciało sprawiały, że wydawał się być groźny, bezwzględny i okrutny. Pozory, ach te cholerne pozory i ocenianie po wyglądzie…
– Albi… nie płacz. Mówiłem, że Ci pomogę.
– Ale jak? To nie zgodne z prawem. Nie wolno łamać prawa. – mówił powoli, ale zdecydowanie, ignorując kolejne strumienie łez.
– Czy to jest naprawdę to, czego chcesz? Czy naprawdę chcesz siedzieć do końca życia wśród bachorów? Słuchać jak beczą, czuć smród kupy w pieluchach? Czy to jest to, czego pragniesz najbardziej na świecie?
– Tak. Chcę być przy dzieciach. One są przyszłością tego świata. Chcę uczestniczyć w ich wychowaniu. Chcę być częścią ich życia. Chcę by mnie potrzebowały, doceniały…
– Jest jeden sposób…
Oczy Albiego zaczęły robić się coraz większe. Powoli wysychały.
– Jaki?! Przecież mówiłeś, że…
– Mówiłem, że Ci pomogę. Transformacja!
– Trans, co?
– Transformacja! Przemiana. Zmiana. Nazywaj to jak chcesz, to nie ma znaczenia.
– W sensie, że zmienisz mnie w człowieka?!
– Nie. Tego niestety nie mogę zrobić. To znaczy mógłbym, bo technicznie jest to możliwe, jednakże wiem, jak bardzo jesteś uczciwy, a prawo tego zabrania. Ale jest inny sposób. Pewnie zauważyłeś, że od pewnego czasu ludzie wszystko zdrabniają, prawda? Słyszysz jak mówią?
– Jakby byli upośledzeni…?
– No, właściwie trochę tak to brzmi. Jakieś paseczki, samochodziki, śmietniczki czy inne gówienka. Nie ma rzeczy, która nie zostałaby przekształcona w jakąś przesłodzoną wersję. Zawsze myślałem, że to tylko słowotwórstwo.
– Chyba nie bardzo rozumiem…
– Słyszałeś kiedyś o smoczkach?
– W sensie, że dzieci smoki, tak? Ja nie mogę mieć dzieci, nie mam żony…
– Żony? A to trzeba mieć żonę? A, z resztą nie ważne, nie będziemy tu teraz rozmawiać o etyce czy Twoich dziwnych wierzeniach. Smoczki. Chodzi mi o te małe przedmioty, które się dzieciakom do gęby pakuje, aby przestały płakać.
– Uwielbiam smoczki!
– Według nowego prawa, nie można przekształcać istot ani przedmiotów w inne, dopóki nie mają przybliżonej nazwy. Stąd te wszystkie zdrobnienia. Stąd ta nazwa. Albi, od dziś nie będziesz smokiem tylko smoczkiem. Od dziś będziesz mógł robić to, co kochasz. Gotowy? Ok!
Ralf wykonał jakiś dziwny gest, pomruczał coś pod nosem. Przed nim na krześle nie było już olbrzymiego, zielonego smoka. Teraz leżał tam spokojnie mały, czerwony smoczek dla dziecka. Ralf zabrał z biurka wcześniej wypisany starannie czek na pokaźną sumkę i wyszedł z mieszkania zatrzaskując za sobą drzwi.
Autor: Agnieszka Pilecka