Po raz kolejny połączenie umiejętności translatorskich Piotra Kamińskiego z szczegółowym acz przystępnym komentarzem Anny Cetery dało świetny efekt. „Burza” Shakespeare'a w tym wydaniu to nowe, pogłębione doświadczenie.
William Shakespeare to bez wątpienia jeden z tych twórców literatury, który sam stał się ikoną. Stwarzane przez niego postacie – choć częstokroć czerpane garściami z innych źródeł – zachwycały przez wieki i same urastały do miana symbolu. Słowa przez nie wypowiadane dzisiaj można zapisać do kanonu światowej kultury. Przemyślenia, które poeta-dramaturg (bo chyba w przypadku Shakespeare'a te dwie artystyczne postawy splotły się nierozerwalnie) wkładał w usta swoich bohaterów, są rozpoznawane, a także i wielokrotnie reinterpretowane.
Zresztą całe dzieła angielskiego poety trwają ciągle, wiodąc ten dwutorowy żywot; z jednej strony ikony właśnie (traktowanej jako coś zamkniętego), z drugiej wiecznie niedokończonej dyskusji, otwartej na nowe głosy, pragnącej nie tyle „być”, co „stawać się”. Nie dotyczy to wyłącznie spraw związanych z ostateczną redakcją utworów Williama Shakespeare'a (chociażby poddawanie w wątpliwość autorstwa fragmentów, które mogły zostać dopisane przez kogoś innego) bądź jego prawdziwej tożsamości (choć to tematy interesujące i ciągle zagorzale odnawiane – niedawno potraktowane z uroczym rozmachem w filmie Anonimus). Dotyczy to dzieł jako takich. W Polsce doświadczamy tego rozszczepienia za każdym razem, gdy pojawia się znaczące tłumaczenie któregokolwiek z nich lub całości. Jakbyśmy byli skazani na częstsze – niż czytający je w ciągle tym samym oryginale Wyspiarze – reinterpretowanie.
Kiedy poznaję Burzę w przekładzie Piotra Kamińskiego, wiem, że Shakespeare się nie starzeje. Co więcej, nie stanowi nawet zmumifikowanego trupa, którego piętno czasu dotyka w znacznie mniejszym stopniu (a taka rola spotkała znaczną część „kanonu”). Odżywa! Ciągle tętni pełnokrwisty poetycki rozmach. Ciągle sączy myśli nadal trafiające w sedno, szarpiące, unikające patetycznej nadbudowy. Czytanie Burzy w XXI wieku, w roku spodziewanego – po raz kolejny – końca świata, w dwadzieścia lat po poprzednim znaczącym tłumaczeniu (Stanisława Barańczaka z 1991), z telefonem komórkowym w kieszeni i laptopem czekającym na napisanie recenzji... Czytanie Burzy w XXI wieku odbiega od tego, co miało rodzić się z napięć budowanych pomiędzy postaciami w zamyśle autorskim, a nawet od tego, co rodziło się w głowach widzów teatralnych siedemnastowiecznej Anglii (to zaś skrupulatnie stara się śledzić, używając jednocześnie przystępnego języka, co rzadkie w literaturoznawczych wynurzeniach, Anna Cetera we wstępie i komentarzu).
To czytanie jest jednak równie ciekawe. Cały czas tkwi w opowieści o Prosperze moc. W kwestiach Kalibana pobrzmiewa ta wyrafinowana prostota. Ariel nadal nadaje dialogom uroku. Chociaż dzisiaj można w Burzy odnaleźć... seksualnie podszyte przebieranki (zajrzyjmy chociażby do powieści Johna Irvinga W jednej osobie1) lub nadać im szerszego wymiaru. W końcu przewijający się w Burzy wątek niewolnictwa dla wielu nie stał się wcale martwy, co najwyżej zmienił się sposób na nazywanie niewolników. Relacja podwładny – panujący, niezaprzeczalnie swoiste odbywające się na scenie próby odkłamywania historii bądź jej układania połączone z motywem Innego, czynią całość nader aktualnym jeśli nie głosem w dyskusji, to chociaż zbiorem pytań i bodźców do dyskusji oraz inspiracją artystyczną (byle do tak niebanalnych tworów jak wiersz Różewicza Nic w płaszczu Prospera). Aktualnie pobrzmiewają także miejsca „odkrywania” teatralności, świadomości grania zaledwie, pewnej umowności sztuki (m.in. wymawiane przez Prospera w EPILOGU: „To mój plan ocali,/ By was zabawić.”2)...
A do tego – jakże ostatnio często powracającego w popkulturze – motyw snu, który zdominował Burzę. Czy to, co myślą, że widzą kolejne postaci; czy ich wspomnienia przeszłości; czy wreszcie cały spektakl – nie są ledwie mirażem, senną ułudą? Co chwilę ktoś śpi albo o śnie mówi. Najdobitniej – jednocześnie najprościej – daje temu wyraz Gonzalo: „Sam nie wiem –/ To sen czy jawa?” Zresztą powracający sen splata się nierozerwalnie z pozostałymi tematami – bądź co bądź rozrachunkowego na swój sposób dzieła Shakespeare'a – co świetnie widać w ostatnim monologu Prospera, który rozpoczyna się od słów:
Już moje czary się prześniły,
Znów mam własne, wątłe siły.
Nowe czytanie, to reinterpretowanie Burzy odbywa się na polskich deskach teatralnych nieprzerwanie. Nadaje jej się nowy wymiar. Zresztą przekład Piotra Kamińskiego również doczekał się już zaszczytu teatralnej realizacji. Jak brzmi ze sceny, mogą przekonać się widzowie Teatru Polskiego w Warszawie. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że Andrzej Seweryn – odtwórca roli Prospera – chwalił Kamińskiego za „naturalny puls i przejrzystość znaczeń”3. W druku nowa wersja Burzy prezentuje się nieźle. Warsztat wypracowany przy tłumaczeniu m.in. Chandlera czy Geneta zaprocentował. Godne uwagi jest zachowanie – jak i w dostępnych już na rynku Makbecie oraz Wieczorze trzech króli4 – tej samej ilości wierszy, co w oryginale.
Mnie najbardziej w kolejnych tłumaczeniach Piotra Kamińskiego pociąga przystępność języka. Chciałoby się rzec, że każde pokolenie ma w Polsce swojego Shakespeare'a. Ale chyba trafniej stwierdzić: każdy czas ma w Polsce swojego Shakespeare'a. Bo przecież niedawno urzeczeni wersją Barańczaka, możemy teraz zatopić się w tak odmiennej...
Wydawnictwo W.A.B. obudowało Burzę – cennym tak dla laików jak i znawców tematu – komentarzem Anny Cetery, o którym po raz kolejny muszę wyrazić się z szacunkiem i uznaniem. Profesjonalizm oraz wiedza połączone z lekkością wyrażania zbudowały dla mnie cenne wprowadzenie w tak bogaty świat Burzy. Pozwoliły ją czytać „lepiej”, głębiej, bliżej... różnorodniej.
© Michał Domagalski
William Shakespeare
Burza
premiera: listopad 2012
tytuł oryginału: The Tempest
przekład: Piotr Kamiński
liczba stron: 248
1 Recenzja na Wywrota.pl tutaj.
2 Cytaty z Burzy za wydaniem omawianym.
3 Cytuję za matariałami promocyjnymi wydawcy.
4 Recenzje na Wywrota.pl: Makbet oraz Wieczór trzech króli.