26 listopada
Jacka Kerouaca i Allena Ginsberga — pisarzy, ikony kultury, najbardziej znanych przedstawicieli „beat generation” — łączyła nie tylko wrażliwość artystyczna, ale także głęboka, wieloletnia przyjaźń. Dzięki ogromnemu zbiorowi korespondencji przyjaźń ta ukazuje się w swej fascynującej pełni. To barwna, intrygująca, żywa, zaskakująca niezwykłą spostrzegawczością i intensywnością przeżycia rozmowa dwóch indywidualności. Ponad dwieście opublikowanych listów, chociaż są tylko częścią wielkiego zbioru, który powstawał od 1944 roku, pozwala prześledzić kształtowanie się w ciągu prawie dwudziestu lat poglądów estetycznych, filozoficznych i politycznych dwóch niezwykłych postaci — twórców, którzy wyznaczyli kierunek artystyczny całemu pokoleniu.
Zamierzali zostać najwybitniejszymi pisarzami na świecie, a potem w imię Buddy i twórczej wolności nawrócić miliony na anarchię. To pierwsze im się udało, w drugim przeszkodził im seks, narkotyki miękkie i twarde, wreszcie sława i indywidualne upadki. Przez lata pisali do siebie poprzez kontynenty długie listy – odważniejsze i bardziej szalone niż wszelkie normy ich konsumpcyjnej epoki. Ich korespondencja to artystyczny pożar, którego odblask wciąż rozbłyska na nowo. Ginsberg do Kerouaca: ’Jeżeli do trzydziestki nie napisałeś i nie przeżyłeś całym sobą chociaż jednego genialnego wiersza, daj sobie spokój’. Dziś, z górą pół wieku później, jest pewne, że napisali trzysta genialnych listów.
Piotr Siemion
Korespondencja Kerouaca i Ginsberga rozwija się wedle dramaturgicznej receptury Hitchcocka. Zaczyna się, gdy pierwszy z nich siedzi w areszcie, podejrzany o pomoc w zacieraniu śladów po zabójstwie popełnionym przez ich wspólnego znajomego; Ginsberg natomiast odczuwa nieodpartą potrzebę podzielenia się z nowym przyjacielem refleksjami na temat „Martwych dusz” Gogola. A potem temperatura wymiany intelektualnej między dwoma najwybitniejszymi pisarzami „beat generation” rośnie. To fascynujący – i pewnie jeden z ostatnich – dokument z tych pięknych czasów, gdy ludzie pisali do siebie listy.
Piotr Bratkowski