Manifest surrealizmu (I)

Redakcja
Redakcja
Kategoria literatura · 28 września 2012

Przedstawiamy Państwu pierwszą publikację ukazującą początkowe założenia surrealistów, w której André Breton poddaje rozważaniom funkcję i znaczenie wyobraźni oraz snu.

 

 

Wiara w życie, w to, co jest w życiu najbardziej nietrwałe, oczywiście w życiu realnym, utrzymuje się potąd, aż się wreszcie zatraca. Człowiek, ten zdecydowany marzyciel, z każdym dniem coraz bardziej niezadowolony ze swojego losu, z przykrością zaczyna robić przegląd użytkowanych przez siebie rzeczy, które czasem dostawały mu się same, choć wcale o to nie dbał, kiedy indziej pochłaniały jego energię, pochłaniały ją prawie zawsze, bo przecież się zgodził pracować, a w każdym razie nie wzgardził swoją szansą życiową (tym, co nazywa swoją szansą!). Teraz jego udziałem, staje się wielka skromność: już wie doskonale, jakie miał kobiety, w jak żałosne przygody się wdawał; nie ma dla niego znaczenia własne bogactwo czy własne ubóstwo, pod tym względem jest jakby świeżo narodzonym dzieckiem, a co do spokoju sumienia, to zakładam, że się bez niego doskonale obywa. Jeśli zachował jakąś jasność myśli, to musi nawrócić do lat dzieciństwa; mimo że starannie zdławione przez tresowników, dzieciństwo jednak ciągle jeszcze ma dla niego wiele uroku. Tutaj, z braku wiadomych rygorów, pozostaje możliwość prowadzenia wielokrotnego życia równocześnie; przywiązuje się do tej iluzji; chce, aby każda rzecz była z miejsca dostępna, niebywale łatwa. Dzieci co rano wychodzą z domu bez niepokoju. Wszystko jest bliskie, najgorsze warunki materialne są doskonałe. Lasy są czarne albo białe i nigdy sen nas nie zmorzy.

 

Ale to prawda, że nie sposób posunąć się aż tak daleko, nie idzie też o samą odległość. Niebezpieczeństwa się piętrzą, ustępujemy, wyrzekamy się częściowo terenu, któryśmy mieli zdobyć. Wyobraźnia, która nie znała granic, teraz zostaje skazana na przestrzeganie praw dowolnie ustalonej użyteczności; okazuje się jednak niezdolna do wykonywania tej podrzędnej roli na dalszy dystans i na ogół około dwudziestego roku życia porzuca człowieka na łaskę jego mrocznego losu.

 

Choćby potem próbował to naprawić pod tym czy innym względem, poczuwszy, że powoli zagubił wszelki sens życia i że nie potrafi sprostać tak wyjątkowej sytuacji, jak miłość, nic już nie poradzi. Bo już znalazł się ciałem i duszą we władzy zachłannej konieczności praktycznej, która nie znosi, aby ją zaniedbywano. Wszystkim jego gestom zabraknie przestrzeni; wszystkim myślom - rozmachu. W tym, co mu się zdarza albo może zdarzyć, będzie dostrzegał tylko coś, co wiąże ten wypadek z mnóstwem podobnych wypadków, z szeregiem zdarzeń, w których nie brał udziału, zdarzeń dla niego straconych. Co też mówię - będzie go przymierzał do któregoś z owych zdarzeń stosunkowo bardziej pocieszających w swoich konsekwencjach. Pod żadnym pozorem nie dojrzy w nim swojego ocalenia.

 

Droga wyobraźnio, najbardziej w tobie kocham to, że nie przebaczasz.

 

Tylko słowo wolność potrafi mnie jeszcze porwać. Sądzę, że to słowo mogłoby bez końca podniecać stary fanatyzm ludzki. Niewątpliwie odpowiada ono moim jedynym uzasadnionym aspiracjom. Trzeba przyznać, że wśród tylu niedoli, jakie nam przypadają w dziedzictwie, pozostała nam przecież największa wolność myśli. Od nas zależy, aby nie była skąpo dawkowana. Sprowadzić wyobraźnię do stanu niewoli, choćby nawet szło o to, co z grubsza nazywają szczęściem, to znaczy sprzeniewierzyć się poczuciu najwyższej sprawiedliwości, jakiej szukamy w głębi siebie. Tylko wyobraźnia powiadamia mnie o tym, co być może, a to wystarczy, aby złagodzić okrutny zakaz; wystarczy również, abym się na nią zdał bez obawy pomyłki (jak gdyby można było mylić się jeszcze bardziej). Gdzie wyobraźnia staje się niegodziwa i gdzie się kończy duchowe bezpieczeństwo? Czy ewentualność zbłądzenia nie jest raczej korzystną możliwością duchową?

 

Pozostaje obłęd, jak trafnie ktoś powiedział: "obłęd, który zamykają". Taki albo inny... W gruncie rzeczy każdy wie doskonale, że wariaci są internowani z powodu pewnych, nielicznych aktów pod względem prawnym nagannych i, gdyby nie to, ich wolność (to co z ich wolności dostrzegamy) nie byłaby kwestionowana. Gotów jestem przyznać, że w pewnej mierze są ofiarami własnej wyobraźni, mianowicie w tym sensie, że wyobraźnia pobudza ich do lekceważenia reguł, poza którymi rodzaj ludzki czuje się zagrożony, o czym wie każdy człowiek, bo każdy z oddzielna gorzko za tę wiedzę płaci. Ale głęboka obojętność, z jaką przyjmują wszelką krytykę pod swoim adresem jako też i nakładane na nich rozmaite kary, nasuwa domysł, że czerpią wielką pokrzepiającą siłę ze swojej wyobraźni; widocznie jest im na tyle dobrze ze swoim obłędem, aby ostatecznie pogodzić się z tym, że poza nimi nikt go nie ceni. I rzeczywiście halucynacje, iluzje i tak dalej - bywają niemałym źródłem rozkoszy. Doświadczają tego nawet najlepiej uregulowane konstytucje zmysłowe i jestem pewien, że mógłbym przez wiele wieczorów oswajać tę śliczną dłoń kobiecą, która pozwala sobie na ciekawe wybryki na ostatnich stronach Inteligencji Taine'a. Mógłbym spędzić życie na zachęcaniu wariatów do zwierzeń. Są to ludzie nieposzlakowanej uczciwości, których prostoduszność może się równać tylko z moją. Dla odkrycia Ameryki trzeba było, ażeby Kolumb wybrał się w drogę z kupą wariatów. I spójrzcie, jak to wariactwo wcieliło się w życie i trwa po dzień dzisiejszy.

 

Strach przed obłędem nie zmusi nas do zatrzymania sztandaru wyobraźni w połowie masztu.

 

Trzeba postawić w stan oskarżenia postawę realistyczną, podobnie jak postawiliśmy tutaj - materialistyczną. Ta druga zresztą, bardziej poetycka od realistycznej, implikuje wprawdzie potworną pychę człowieka, ale nie jego powtórny i jeszcze większy upadek. Trzeba w niej widzieć przede wszystkim ożywczą reakcję na niektóre żałosne tendencje spirytualizmu. I wreszcie - ta postawa nie staje na przeszkodzie pewnemu podniesieniu myśli.

 

W przeciwieństwie do tego postawa realistyczna, dyktowana przez pozytywizm, od świętego Tomasza aż do Anatola France'a, wydaje mi się zaprzeczeniem wszelkiego wzlotu intelektualnego i moralnego. Czuję do niej obrzydzenie, bo łączy w sobie przeciętność, nienawiść i płytką pewność siebie. Dzisiaj ta postawa płodzi komiczne książki, urągliwe dramaty, okopuje się coraz mocniej w prasie codziennej, działa na szkodę wiedzy i sztuki, schlebiając najniższym gustom publiczności; jasność granicząca z głupotą, zepsiałe życie. Odbija się to na działalności najwybitniejszych umysłów; zasada najmniejszego oporu w końcu narzuca im się tak samo, jak innym. W literaturze na przykład zabawną konsekwencją tego stanu rzeczy jest zatrzęsienie powieści. Każdy się naprasza ze swoją drobną "obserwacją". Dla oczyszczenia atmosfery niedawno p. Paweł Valery proponował ułożyć antologię z jak największej ilości początkowych partii powieściowych, obiecując sobie wiele niedorzeczności. Najsłynniejsi pisarze dostaliby się na tapetę. Pomysł tego rodzaju przynosi zaszczyt Pawłowi Valery, który nie tak dawno w rozmowie o powieściach zapewniał mnie, że co do niego, to nigdy nie pozwoliłby sobie napisać: "Markiza wyszła o piątej". Ale czy dotrzymał słowa?

 

Jeżeli czysto informacyjny styl, którego przykładem jest przytoczone tu zdanie, panuje prawie niepodzielnie w powieściach, to trzeba chyba przyznać, że ambicja autorów nie sięga zbyt daleko. Okolicznościowy, gubiący się w szczegółach charakter każdego ich zapisu nasuwa mi podejrzenie, że bawią się moim kosztem. Nie pozostawiają mi żadnych wątpliwości co do osoby bohatera: czy będzie blondynem, jak się będzie nazywał, czy wstąpimy po niego latem? Wszystkie te kwestie muszą być rozstrzygnięte raz na zawsze i to na poczekaniu; jedyna rzecz, jaką pozostawiono do mojego uznania, to zamknąć książkę, co chętnie robię nie doczytawszy do końca pierwszej strony. A te opisy! Nic się nie da porównać z ich pustką; to po prostu nagromadzenie katalogowych obrazków; autor pozbywa się ostatnich skrupułów i korzysta z okazji, aby mi podrzucić widokówki, licząc na to, że zjedna mnie komunałami:

 

„Młody człowiek wszedł do niedużego pokoju z żółtymi tapetami, z geranium i muślinowymi firankami w oknach, w tej chwili jaskrawo oświetlonego zachodzącym słońcem... W pokoju nie było nic szczególnego. Bardzo stare meble z żółtego drzewa, więc kanapa z ogromnym wygiętym drewnianym oparciem, owalny stół przed kanapą, gotowalnia z lustrem między oknami, krzesła pod ścianami oraz dwa, trzy groszowe sztychy w żółtych ramkach przedstawiające niemieckie panny z ptaszkami na rękach - oto, z czego się składało całe urządzenie pokoju." (1)

 

Nie chce mi się wierzyć, aby czyjkolwiek umysł mógł się zajmować, choćby nawet przelotnie, takimi motywami. Powie mi kto, że ten szkolny opis jest na swoim miejscu, że w tym ustępie książki autor miał swoje racje po temu, aby mnie dręczyć. Autor jednak daremnie traci czas, bo nie wchodzę do jego pokoju. Nie obowiązuje mnie cudze lenistwo czy zmęczenie. Mam zbyt nieustalone pojęcie o ciągłości życia, aby stawiać na równi moje chwile depresji czy słabości z moimi najlepszymi chwilami. Kiedy się przestaje czuć, trzeba zamilknąć. I proszę mnie dobrze zrozumieć - nie oskarżam braku oryginalności o brak oryginalności. Powiadani tylko, że nie biorę pod uwagę nijakich momentów swojego życia i że tak samo dla każdego człowieka chwile, które uważa za nijakie, nie muszą być godne krystalizacji. Ten opis pokoju, pozwólcie, że go pominę razem z wieloma innymi.

 

Aha, zbliżam się do psychologii, do przedmiotu, przy którym będę się wystrzegał żartów.

 

Autor upatruje sobie jakiś typ postaci, a kiedy już ma bohatera, puszcza go na wędrówkę po świecie. Cokolwiek się zdarzy, bohater, którego postępki i reakcje dają się przewidzieć niezawodnie, ma obowiązek tak się zachować, aby spełnić rachuby, z pozoru ich nie spełniając. Fale życia mogą go porywać, przerzucać, zatapiać, on się zawsze i wszędzie okaże uformowanym typem ludzkim. To zwykła partia szachów, która mnie w ogóle nie pociąga, bo człowiek, kimkolwiek będzie, jest dla mnie marnym przeciwnikiem. Nie znoszę żałosnych dyskusji nad takim czy innym posunięciem, skoro nie ma nic do wygrania ani do przegrania. A jeśli gra nie warta świeczki, jeśli racja obiektywna, jak w tym wypadku, okrutnie zawodzi tych, którzy się do niej odwołują, to czy nie lepiej oderwać się od tych kategorii? "Rozmaitość jest tak duża, że tony głosu, sposoby chodzenia, kaszlania, siąkania, kichania..." (2) Jeżeli nie ma w kiści dwóch podobnych winogron, to dlaczego żądacie, abym opisał to grono przez jakieś inne, przez wszystkie inne, abym je uczynił gronem jadalnym? Nieustępliwa mania, która sprowadza nieznane do znanego, do czegoś, co jest zaszufladkowane, kołysze mózgi do snu. Analiza bierze górę nad uczuciami.(3) Wynikają stąd przewlekłe wywody, które siłę swoją zawdzięczają wyłącznie dziwaczności i, aby ją narzucić czytelnikowi, odwołują się do abstrakcyjnego, niezbyt zresztą ściśle określonego słownictwa. Gdyby w ten sposób pojęcia ogólne, z którymi się filozofia dotychczas boryka, miały zaznaczyć swoje ostateczne przeniknięcie na teren bardziej rozległy, pierwszy bym się z tego cieszył. Ale na razie to tylko afektowana zabawa; jak dotąd, pogoń za dowcipem i innymi dowodami ogłady towarzyskiej odgradza nas od prawdziwej myśli, która nie zabiega o dobre przyjęcie, ale szuka siebie. Wydaje mi się, że każdy akt zawiera w sobie własne uzasadnienie, przynajmniej w oczach człowieka, który okazał się zdolny do tego aktu, że ma w sobie siłę promieniowania, którą najdrobniejszy komentarz z natury rzeczy osłabia. Wyróżniony komentarzem, niejako przestaje się dziać, nic nie zyskując w zamian. Bohaterowie Stendhala uginają się pod brzemieniem ocen autora, ocen mniej lub bardziej trafnych, które nie dorzucają nic do ich chwały. Naprawdę odnajdujemy ich tam, gdzie ich Stendhal zgubił.

 

Ciągle żyjemy pod władzą logiki, oto, rzecz jasna, do czego zmierzałem. Ale metody postępowania logicznego w naszych czasach służą jedynie do rozwiązywania drugorzędnych zagadnień. Cieszący się ciągle powodzeniem racjonalizm absolutny pozwala rozpatrywać tylko zjawiska związane ściśle z naszym doświadczeniem. Natomiast cele logiczne są dla nas nieuchwytne. Nie trzeba dodawać, że doświadczenie samo nakreśliło sobie granice. I kręci się teraz uwięzione w klatce, z której coraz to trudniej je wyciągnąć. Doświadczenie także opiera się na bezpośredniej użyteczności i przebywa pod strażą zdrowego rozsądku. Pod płaszczykiem cywilizacji, pod pozorami postępu zdołano wygnać z umysłu wszystko, co można błędnie czy słusznie otaksować jako zabobon, jako chimerę; zdołano skazać na banicję wszelkie poszukiwania prawdy niezgodne z przyjętą normą. Więc całkiem przypadkowo, przynajmniej tak się na pozór wydaje, wydobyto niedawno na światło dzienne pewną połać świata intelektualnego, w moim przekonaniu bardzo a bardzo ważną, na którą starano się w ogóle nie zwracać uwagi. Zawdzięczamy to odkryciom Freuda. Na podstawie tych odkryć zarysowują się wreszcie i coraz bardziej szerzą się poglądy, pod których osłoną człowiek jako badacz będzie mógł znacznie dalej posunąć się w dociekaniach, upoważniony do czegoś więcej, niż do pobieżnego oglądu rzeczywistości. Zanosi się na to, że wyobraźnia odzyska swoje prawa. Jeżeli w głębinach naszego umysłu kryją się dziwne siły, zdolne do pomnażania sił na powierzchni albo do staczania z nimi zwycięskiej walki, to jak najbardziej warto je schwytać, przede wszystkim schwytać, aby potem, jeżeli zdołamy, poddać je kontroli naszego umysłu. Analitycy mogą na tym tylko zyskać. Ale trzeba koniecznie wziąć pod uwagę, że nie ma tu wyznaczonych a priori sposobów postępowania, że w obecnym stanie rzeczy może to być zarówno powołaniem poetów, jak i uczonych; i że sukces nie zależy od tego, jakie kto drogi obierze, proste czy bardziej kręte.

 

Z całą słusznością Freud poddał krytycznemu badaniu marzenia senne. Rzeczywiście trudno pogodzić się z myślą, że ta pokaźna część aktywności psychicznej (skoro co najmniej od narodzin do śmierci człowieka myśl jego stanowi nieprzerwaną ciągłość, suma momentów marzenia pod względem czasowym, jeśli nawet weźmiemy pod uwagę tylko marzenie czyste, czyli odbywające się we śnie, nie jest mniejsza od sumy momentów realności, powiedzmy oględnie - momentów jawy) zwracała na siebie tak mało uwagi. To, że zwykły obserwator widzi ogromną różnicę znaczenia i powagi między zdarzeniami jawy a zdarzeniami snu, zawsze mnie bardzo dziwiło. Bo też człowiek, kiedy przerywa swój sen, staje się przede wszystkim igraszką swojej pamięci, a w stanie normalnym pamięć woli mu odtwarzać motywy marzeń sennych w zatartej postaci, pozbawiać je wszelkiej konsekwencji aktualnej i wyprowadzać jedyną determinantę z punktu, gdzie, jak mu się zdaje, pozostawił ją na kilka godzin przedtem; wyprowadzać niepłonną nadzieję czy wiadomą troskę. Ma więc złudzenie, że nawiązał do czegoś, co zasługuje na kontynuację. Marzenie senne, podobnie jak noc, zostaje ujęte w nawias. I na ogół tak samo jak noc, przestaje mu przynosić dobrą radę. Ten szczególny stan rzeczy nasuwa kilka spostrzeżeń:

 

1. W granicach, w jakich się marzenie senne odbywa (w domniemanych granicach), według wszelkich oznak zewnętrznych ma ono charakter ciągły i cechy organizacji. Tyle, że pamięć przywłaszcza sobie prawo do robienia cięć, do lekceważenia powiązań, do przedstawiania nam raczej serii snów niż właściwego snu. Tak samo mamy w każdej chwili układ oddzielnych elementów rzeczywistości, których koordynacja zależy od nas. (4) Ważne jest to, że nic nie upoważnia nas do założenia, jakoby elementy składowe snu były bardziej rozrzucone. Żałuję, że mówiąc o tym muszę się posługiwać formułą, która w zasadzie nie uznaje marzeń sennych. Ale gdzie szukać logików i filozofów śpiących? Chciałbym spać, aby móc się zaofiarować śpiącym, jak teraz ofiaruję siebie z szeroko otwartymi oczami tym, którzy mnie czytają; aby w tym przedmiocie przestał górować świadomy rytm mojej myśli. Mój sen z ostatniej nocy może jest dalszym ciągiem snu z poprzedniej nocy i może znajdzie ciąg dalszy nocy jutrzejszej - z nienaganną ścisłością. To bardzo możliwe, jak powiadają. A że wcale nie wiadomo, czy rzeczywistość, która mnie pochłania, zachowuje jako taka swoje znaczenie w stanie snu, czy nie zostaje wtrącona w niepamięć, to czemu nie miałbym przyznać marzeniom sennym tego, czego niekiedy odmawiam rzeczywistości, mianowicie waloru pewności oczywistej, która w określonym czasie nie jest przeze mnie podawana w wątpliwość? Czemu bym nie miał spodziewać się więcej po wskaźnikach snu niż po coraz to wyższym stopniu świadomości? Czy marzenie senne nie nadaje się do rozwiązywania podstawowych kwestii życia? Czy te kwestie są takie same w obu wypadkach i czy istnieją już we śnie? Czy sen jest mniej brzemienny w skutki niż wszystko inne? Starzeję się i być może bardziej niż rzeczywistość, do której próbuje się nagiąć, marzenie senne, obojętność, z jaką się do niego odnoszę, przyspiesza moją starość.

 

2. Zatrzymuję się jeszcze raz nad stanem jawy. Jestem zmuszony widzieć w nim zjawisko interferencji. Nie dość, że umysł wykazuje w tych warunkach dziwną skłonność do dezorientacji (idzie o lapsusy i rozmaitego rodzaju roztargnienia, których tajemnicę zaczynamy poznawać), ale co więcej, nie wydaje się, aby w swoim normalnym działaniu był bardziej posłuszny jakimkolwiek głosom niż sugestiom płynącym z głębokiej ciemności, z której mu każę wyjść. Nawet w najlepszej kondycji wykazuje chwiejną równowagę. Ledwo ośmiela się wypowiadać, a jeżeli się już na to zdobywa, to ogranicza się do oświadczenia, że jakaś idea, jakaś kobieta robią na nim wrażenie. Jakie wrażenie, tego oczywiście nie potrafi powiedzieć, daje przez to świadectwo swojego subiektywizmu i na tym koniec. Ta idea, ta kobieta go wzrusza, łagodzi jego surowość. Działa w ten sposób, że go wytrąca na chwilę z roztworu i składa go w niebie jak piękny, krystaliczny osad, jakim mógłby być, jakim jest. Nie mając wyboru powołuje się na przypadek, bóstwo jeszcze ciemniejsze od innych, na karb przypadku składa wszystkie niepokoje. Skąd mi wiadomo, czy perspektywa, w jakiej ukazuje mu się ta przejmująca go idea, czy powab spojrzenia tej kobiety nie wiąże się właśnie z marzeniem sennym, nie łączy go na powrót z doznaniami, które z własnej winy zagubił? I gdyby nie ta strata, na co by mógł się zdobyć? Chciałbym mu dać klucz od tego korytarza.

 

3. Umysł człowieka śniącego jest całkowicie zadowolony z tego, co się dzieje. Nie wyłania się niepokojące pytanie, co jest, a co nie jest możliwe. Zabijaj, szybuj w powietrzu, kochaj, ile zechcesz. A jeśli umierasz, czy nie masz pewności, że powstaniesz z martwych? Pozwól się prowadzić, twoja zwłoka nie zwolni biegu wydarzeń. Nie masz imienia. Wszystko przychodzi z nieocenioną łatwością. Jakaż racja, zapytuję, racja o tyle głębsza od innych, nadaje snom ten naturalny przebieg, zniewalając mnie do przyjmowania bez zastrzeżeń tego mrowiła epizodów, których dziwaczność w chwili, kiedy to piszę, wprowadziłaby mnie w osłupienie? A jednak mogę wierzyć oczom i uszom; ten piękny dzień nastał, oślica Balaama przemówiła. Jeśli chwila przebudzenia jest dla człowieka tak ciężka, jeśli urok pryska zbyt nagle, to dlatego, że wpojono w niego żałosną ideę ekspiacji.

 

4. Z chwilą, kiedy sen się stanie przedmiotem metodycznego badania i przy pomocy środków na razie jeszcze nie ustalonych potrafimy ująć go jako całość (a to wymaga ćwiczenia pamięci obliczonego na całe generacje; zacznijmy jednak od notowania zjawisk rzucających się w oczy), kiedy krzywa jego rozwinie się z niezrównaną regularnością i szerokością zasięgu, można się spodziewać, że tajemnice, które nimi nie są, ustąpią miejsca wielkiej Tajemnicy. Wierzę w to, że te dwa na pozór tak przeciwstawne sobie stany, jak sen i jawa, w przyszłości stopią się w pewnego rodzaju rzeczywistość absolutną, w nadrealność, jeśli to można tak nazwać. Wyruszam na jej zdobycie, pewien, że jej nie osiągnę, ale tak mało myślę o swojej śmierci, że jednak po trosze liczę na radość tego osiągnięcia.

 

Opowiadają, że Saint-Pol-Roux, przynajmniej do niedawna, codziennie, zanim kładł się spać, wywieszał nad drzwiami swojego dworku w Camaret tabliczkę z napisem: Poeta pracuje.

 

Można by jeszcze wiele powiedzieć na ten temat, ale na razie chciałem tylko mimochodem dotknąć przedmiotu, który wymagałby dłuższego wywodu i bardziej ścisłego potraktowania; jeszcze do tego powrócę. Na ten raz moją intencją było rozprawić się z pokutującą u wielu ludzi nienawiścią do cudowności, z ich przekonaniem, że to rzecz warta śmiechu. Zakończmy na tym; cudowność jest zawsze piękna, wszystko jedno jaka cudowność, nie ma cudowności, która by nie była piękna.

 

W literaturze tylko cudowność może zapłodnić utwory wywodzące się z niższego gatunku, jak powieść, i w ogólności wszystko, co ma cechy anegdoty. Wspaniałym przykładem jest Mnich Lewisa. Tchnienie cudowności ożywia tu wszystko. Zanim jeszcze autor uwalnia wszystkie swoje postacie z pęt doczesności, czuje się, że są gotowe do niebywale wzniosłych postępków. Nie opuszczająca ich ani na chwilę pasja wieczności nadaje niezapomniane akcenty ich mękom - i moim. Chcę przez to powiedzieć, że od pierwszej do ostatniej strony, najprostszym w świecie sposobem, ta książka wydobywa z duchowej istoty człowieka wyłącznie tę cząstkę, która dąży do oderwania się od ziemi, i jeżeli ją uwolnimy od mało znaczącej, wprowadzonej na ówczesną modłę fabuły powieściowej, to będzie stanowiła wzór odpowiedni i wielki w swojej czystości. (5) Wydaje mi się, że nikt nie osiągnął lepszych wyników; szczególnie postać Matyldy jest najbardziej wzruszającym tworem literackim, jaki można zapisać na konto metody przenośnej. To nie tyle postać, ile bezustanna pokusa. A jeśli jakaś postać nie jest pokusą, to czym jest właściwie? Ta jest pokusą w najwyższym stopniu. Dewiza "dla chcącego nic trudnego" spełnia się w Mnichu z całą siłą przekonania. Widma odgrywają tu rolę uzasadnioną logicznie, bo też nastawiony krytycznie umysł wcale się ich nie czepia i nie zgłasza sprzeciwu. Podobnie kara, jaka spotyka Ambrosia, jest wymierzona sprawiedliwie, skoro nastawiony krytycznie umysł ostatecznie ją przyjmuje jako naturalne rozwiązanie.

 

Może się wydawać, że wybierani model dowolny, skoro idzie o cudowność, którą bezustannie wypożyczają sobie literatury północne i wschodnie, nie mówiąc już o twórczości czysto religijnej wszystkich krajów. Przykłady, po które mógłbym tam sięgnąć, mają jednak przeważnie zabarwienie dziecinne z tej prostej przyczyny, że są przeznaczone dla dzieci. Te zresztą wcześnie zostają odstawione od źródła cudowności, a potem, kiedy podrosną, nie mają już odpowiednio niewinnego umysłu, aby się rozkoszować Oślą skórką. Człowiek dorosły uważałby sobie za ujmę, gdyby miał się żywić baśniami, choćby najbardziej uroczymi, i przyznaję, że nie wszystkie są obliczone na jego wiek. W miarę jak się człowiek posuwa w lata, wymaga nieco delikatniejszej kanwy urzekającego nieprawdopodobieństwa, a na odpowiedni gatunek pająków na razie jeszcze musimy zaczekać... Ale właściwości tej kanwy nie zmieniają się radykalnie. Strach, urok niezwykłości, gra szczęścia, pociąg do przepychu są to sprężyny, na których działaniu zawsze można będzie polegać. Są do napisania baśnie dla dorosłych, bodaj że nawet jeszcze baśnie o niebieskich migdałach.

 

 

Cudowność jest inna w każdej epoce; w niejasny sposób wywiązuje się z jakiegoś ogólnego odkrycia, które dociera do nas tylko w szczegółach; będą to romantyczne ruiny albo nowoczesny manekin, albo inny jakiś symbol, który przez pewien czas działa na ludzką wrażliwość. W tych ciasnych wymiarach, które wywołują w nas uśmiech politowania, zawsze się jednak mieści nieuleczalny niepokój ludzki i dlatego je uwzględniam, dlatego uważam je za nieodłączne od kilku arcydzieł, zakażonych nimi boleśniej niż pospolite utwory. Są to szubienice Villona, meandry Racine'a, kanapy Baudelaire'a. Idzie to w parze z zepsuciem smaku, na co jestem uodporniony, bo dobry smak był dla mnie zawsze wyraźną skazą. Staram się prześcignąć wszystkich, jeśli idzie o zły smak naszej epoki. Gdyby wypadło mi żyć w 1820, za nic nie oddałbym "krwawej mniszki", za nic nie poskąpiłbym sobie tajemniczego, banalnego "Skrywajmy", które wyśmiewa Cousin, za nic, za nic w świecie nie przestałbym śledzić w gigantycznych metaforach, jak ten sam Cousin to określa, wszystkich faz "srebrzystej tarczy". Dzisiaj myślę o zamku, który nie musi być w połowie zniszczony; ten zamek jest moją własnością, widzę go w dzikiej okolicy niedaleko Paryża. Przyległości ciągną się bez kresu, a wnętrze zamku, mocno odnowione, spełnia wszelkie wymagania komfortu. Auta parkują pod bramą ukrytą w cieniu drzew. Kilku moich przyjaciół osiadło tu na stałe: oto Ludwik Aragon, który właśnie wyjeżdża; zaledwie ma czas przywitać się z nami z daleka; Filip Soupault wstaje z gwiazdami, a Paweł Eluard, nasz wielki Eluard, jeszcze nie wrócił. Oto Robert Desnos i Roger Vitrac odcyfrowują w parku jakiś stary edykt o pojedynkach; Georges Auric, Jean Paulhan; Max Morise, który świetnie wiosłuje, i Benjamin Peret, ten od ptasich równań; i Joseph Delteil; i Jean Carrive; i Georges Limbour, i Georges Limbour (mamy tu cały szpaler Georges Limbourów); i Marcel Noll; oto F. Fraenkel, który macha do nas ręką ze swojego balonu na uwięzi, Georges Malkine, Antonin Artaud, Francis Gerard, Pierre Naville, J. A. Boiffard, dalej Jacques Baron ze swoim bratem, obaj przystojni i serdeczni, i wielu jeszcze innych, no i słowo daję - czarujące kobiety. Ci młodzi ludzie mogą sobie nie odmawiać niczego, ich życzenia są dla bogatego posiadacza rozkazem. Odwiedza nas Francis Picabia, a w ubiegłym tygodniu przyjmowaliśmy w zwierciadlanej galerii niejakiego Marcela Duchamp, którego nikt nie znał. Picasso poluje w okolicy. Duch demoralizacji zamieszkał w zamku i musimy się z tym liczyć za każdym razem, kiedy wchodzą w grę stosunki z naszymi bliźnimi, ale brama stoi zawsze otworem i doprawdy nikogo nie odprawiamy z kwitkiem. Zresztą jest tu dość miejsca dla samotności, nie widujemy się za często. Ale czy nie jest najważniejsze to, że jesteśmy panami siebie, jak również panami kobiet i miłości?

 

Ludzie będą mi tłumaczyli, że to poetycka mrzonka: rozejdą się, powtarzając, że mieszkam na ulicy Fontaine, ale nikt z tej fontanny wody nie upije. Pal ich sześć! Ale czy są naprawdę pewni, że ten zamek, w którym pełnię wobec nich honory domu, jest iluzją? A może jednak istnieje! Moi goście potrafią najlepiej na to odpowiedzieć; ich widzimisię oświetla im drogę do zamku. I doprawdy, kiedy jesteśmy tutaj, żyjemy wedle naszej fantazji. I jakże by to, co robi jeden, mogło przeszkadzać drugiemu, tutaj, z dala od gonitwy uczuć, w miejscu, gdzie wyznaczają sobie spotkanie szczęśliwe przypadki?

 

Co człowiek postanowi, to zrobi. Od niego tylko zależy, aby całkowicie stał się sobą, to znaczy, utrzymywał w stanie anarchii z każdym dniem groźniejszą zgraję swoich pożądań. Poezja tego uczy. Zawiera w sobie całkowitą rekompensatę za znoszone przez nas niedole. Ona również może się stać czynnikiem porządku, jeśli komuś, kto doznał mniej osobistego zawodu, przyjdzie do głowy brać go tragicznie. Powinien nadejść czas, kiedy poezja unieważni wartość pieniądza i sama będzie rozdzielała niebiański chleb na ziemi! Będą wtedy zgromadzenia na placach i ruchy, o których nigdy wam się nie śniło. Skończą się absurdalne podziały, sny o otchłani, rywalizacje, długie wyczekiwania, mijające pory roku, sztuczny porządek idei, bariera bezpieczeństwa, swój czas na wszystko! Niech tylko ludzie zadadzą sobie trud praktykowania poezji. My, którzy już nią żyjemy, którzy jesteśmy przekonani, żeśmy zebrali szersze dane, czy nie mamy obowiązku starać się o jej zwycięstwo?

 

Nic to nie szkodzi, że między tą obroną a ilustracjami, które tu podam, zajdzie pewna dysproporcja. Szło o dotarcie do źródeł poezji i, co więcej, o utrzymanie Się przy nich. Nie twierdzę, że mam to za sobą. Trzeba na siebie wziąć duży ciężar, chcąc się usadowić w tych odległych rejonach, gdzie z początku wszystko wygląda fatalnie, a cóż dopiero mówić o wprowadzeniu tam kogo innego. W dodatku nikt nie ma pewności, że znalazł się tam naprawdę. Kiedy już robi się nam nieprzyjemnie, mamy szczerą ochotę zatrzymać się gdzieś po drodze. W każdym bądź razie mamy już obecnie drogowskaz, który wskazuje drogę do tego kraju, i osiągnięcie prawdziwego celu zależy tylko od hartu podróżnika.

 

Przebyta droga jest mniej więcej znana. W studium nad historią Roberta Desnos pod tytułem:Zjawienie się mediów (6), starałem się opowiedzieć o tym, jak doszedłem do "skupiania uwagi na mniej lub bardziej urywkowych zdaniach, które zjawiają się w umyśle w zupełnej samotności przed zaśnięciem, przy czym nie można wykryć ich poprzedniego kontekstu". Wdałem się wtedy w poetycką przygodę ze znikomymi widokami powodzenia, to znaczy, że miałem te same aspiracje, co dzisiaj, ale pokładałem nadzieje w powolnym wytwarzaniu produktu, co miało mnie chronić od zbytecznych kontaktów, kontaktów, od których się stanowczo odżegnywałem. Była w tym pewna wstydliwość myśli, z której mi jeszcze coś zostało. U schyłku życia na pewno dojdę do tego, że będę z trudem mówił jak inni, będę się wstydził swojego głosu i skąpych ruchów. Wydawało mi się, że zaleta słowa (słowa pisanego tym bardziej) polega na zdolności do pokaźnego skrótu w przedstawieniu (bo też było to przedstawienie) pewnej niewielkiej liczby faktów, poetyckich czy innych, którymi się żywiłem. Wyobrażałem sobie, że Rimbaud postępował tak samo. Ostatnie utwory z Lombardu układałem z godną lepszej sprawy troską o urozmaicenie, to znaczy niewiarygodnie wielka część tej książki mieściła się między wierszami. Pusta przestrzeń między wierszami powstawała po usunięciu z pola widzenia pewnych operacji myślowych, bo sądziłem, że powinienem ukryć je przed czytelnikiem. Nie było w tym oszustwa z mojej strony, tylko chęć dopingu. Łudziłem się jakimś ewentualnym współudziałem czytelnika, na czym mi coraz bardziej zależało. Zacząłem niebywale pielęgnować słowa ze względu na przestrzeń, która je otacza, na ich styczność z niezliczonymi słowami, których nie wypowiadałem. Poemat Czarny Las wywodzi się właśnie z tego stanu umysłu. Pisałem go pół roku i, proszę mi wierzyć, nie odpoczywałem ani jednego dnia. Ale szło o szacunek, jaki miałem jeszcze dla siebie, chyba to wystarczy i będę zrozumiany. Lubię te głupie wyznania. W tym czasie próbowano zaszczepić pseudopoezję kubistów, ale ta wyskoczyła z głowy Picassa bez oszczepu i tarczy, a co dotyczy mojej osoby, to uważano, że jestem nudny jak plucha (za takiego uchodzę i nadal). Podejrzewałem zresztą, że z punktu widzenia poetyckiego wszedłem na błędną drogę, ale ratowałem się, jak mogłem, przypuszczałem ataki na lirykę, strzelając definicjami i receptami (niebawem miało powstać zjawisko Dada), miałem zamiar szukać zastosowania dla poezji w reklamie (twierdziłem, że świat nie skończy się napisaniem pięknej książki(*), ale piękną reklamą piekła i nieba).

 

W tym samym czasie ktoś równie nudny jak ja, mianowicie Piotr Reverdy, pisał:

 

„Obraz jest czystym tworem umysłu.

 

Nie może się narodzić z porównania, ale ze zbliżenia dwóch bardziej lub mniej oddalonych od siebie elementów rzeczywistości. Im dalszy i trafniejszy będzie związek między dwoma przybliżonymi do siebie elementarni rzeczywistości, tym obraz będzie mocniejszy, tym więcej będzie miał siły wzruszania i realności poetyckiej..." itd. (7)

 

Te słowa, które dla profanów brzmiały zagadkowo, były wybitnie odkrywcze i długo się nad nimi zastanawiałem. Ale pojęcie obrazu gdzieś mi umykało. Estetyka Reverdy'ego, estetyka całkowicie a posteriori, podawała skutki za przyczyny. W takich oto okolicznościach doszedłem do ostatecznej rezygnacji z mojego dotychczasowego punktu widzenia.

 

Któregoś wieczoru przed zaśnięciem doszło mnie wypowiedziane tak wyraźnie, że nie sposób było przeinaczyć choć jedno słowo, ale bardzo różne w brzmieniu od innych, zwykłych głosów, dość dziwaczne zdanie bez żadnego związku z wydarzeniami, w których, według świadectwa mojej świadomości, brałem w tym czasie udział, tak natarczywe, że po prostu, jeśli się wolno tak wyrazić -stukało w szybę. Uprzytomniłem je sobie błyskawicznie i byłem już gotów o nim zapomnieć, kiedy zastanowił mnie organiczny charakter tego zdania. To mnie rzeczywiście zadziwiało; dziś już, niestety, nie pamiętam dokładnie tego zdania, było to coś w rodzaju: "Jest człowiek przecięty na dwoje przez okno", ale nie zawierało żadnej wieloznaczności, związanej z dość bladym wyobrażeniem wzrokowym(8) człowieka, który idzie przecięty w połowie wysokości oknem prostopadłym do osi jego ciała. Niewątpliwie szło o zwykłe prostowanie się w przestrzeni człowieka przechylonego przez okno. Ale że to okno brało udział w ruchu człowieka, zdałem sobie sprawę, że mam przed sobą obraz dość rzadkiego typu, i niebawem przyszło mi na myśl włączyć go do tworzywa konstrukcji poetyckiej. Zaufałem mu jednak dopiero wtedy, kiedy nastąpił po nim nieprzerwany prawie ciąg zdań, które mnie zaskoczyły w nie mniejszym stopniu, a uderzały mnie tak silnie swoim brakiem umotywowania, że władza, jaką miałem dotąd nad sobą, wydała mi się iluzoryczna i myślałem już tylko o położeniu kresu nieustannemu sporowi, który się toczył we mnie.(9)

 

Zajmowałem się w tym czasie Freudem i byłem oswojony z jego metodą badawczą, którą miałem czasem okazję podczas wojny praktykować na chorych. Postanowiłem wydobyć z siebie to, co lekarze starają się wydobyć z tamtych, mianowicie monolog w możliwie najszybszym toku, na którym myśl krytyczna podmiotu nie może zaciążyć, nie hamowany w konsekwencji żadnymi oporami, monolog, który byłby dosłownie, o ile to możliwe, myśleniem na głos. Wydawało mi się i nadal mi się wydaje - świadczył o tym sposób, w jaki doszło do mnie zdanie o człowieku przeciętym przez okno - że szybkość myśli nie przewyższa tempa mowy i nie musi się kłócić z językiem ani z poruszającym się piórem. Mając to na uwadze, razem z Filipem Soupault, z którym się podzieliłem pierwszymi wnioskami, zaczęliśmy czernić papier z chwalebną pogardą tego, co mogło stąd wyniknąć pod względem literackim. Łatwość realizacji dokonała reszty. Pod koniec pierwszego dnia mogliśmy odczytać sobie pięćdziesiąt zapisanych w ten sposób stronic i zabrać się do porównywania osiągniętych wyników. W całości kartki Soupaulta i moje przedstawiały uderzającą analogię: te same grzechy konstrukcji, podobne pośliźnięcia, ale również z jednej i z drugiej strony - wrażenie niezwykłej werwy i dużo emocji, znaczny odsetek obrazów takiej jakości, że nie bylibyśmy zdolni żadnego z nich wypracować dłuższym wysiłkiem, malowniczość bardzo szczególna, i to z jednej, to z drugiej strony, jakaś ostra kpina. Wydawało mi się, że jedyne różnice, jakie dzielą nasze dwa teksty, wynikają głównie z różnicy usposobienia, Soupault jest żywszy ode mnie, jak również, jeśli daruje mi drobną uwagę krytyczną, z nieznacznego błędu, jaki popełnił umieszczając na niektórych stronach u góry, z pewnością dla mistyfikacji, złożone z kilku słów tytuliki. Muszę mu zarazem oddać sprawiedliwość, że się zawsze usilnie sprzeciwiał najdrobniejszym zmianom, najdrobniejszym poprawkom, kiedy uważałem, że jakiś ustęp źle wyszedł. I miał całkowitą rację. (10)) Bo rzeczywiście jest bardzo trudno określić właściwą wartość różnych elementów występujących razem, można nawet powiedzieć, że przy pierwszej lekturze w ogóle niepodobna tego określić. Dla was, piszących, te elementy są na wejrzenie równie obce, jak dla każdego innego i naturalnie wydają wam się podejrzane. Pod względem poetyckim odznaczają się nade wszystko wysokim stopniem absurdalności bezpośredniej; szczególna własność tej absurdalności przy bliższym wejrzeniu okazuje się czymś zupełnie dopuszczalnym i uzasadnionym: ujawnieniem pewnej liczby cech i faktów nie mniej obiektywnych niż inne.

 

Ku czci niedawno zmarłego Guillaume Apollinaire'a, który w wielu wypadkach, według naszej oceny, poddawał się podobnej zaprawie, choć nigdy nie chciał się dla niej wyrzec pospolitych sposobów literackich, Soupault i ja nazwaliśmy surrealizmem tę nowa metodę czystej wypowiedzi, jaką niezwłocznie podzieliliśmy się z naszymi przyjaciółmi. Myślę, że nie ma dziś po co deliberować nad tą nazwą i że znaczenie, jakie jej nadaliśmy, przeważyło nad znaczeniem Apollinaire'owskim. Niewątpliwie z większą jeszcze słusznością moglibyśmy wybrać nazwę supernaturalizm użyta przez Gerarda de Nerval w przedmowie do Córek ognia. (11) Rzeczywiście, wydaje się, że Nerval cudownie rozumiał uchwyconego przez nas ducha surrealizmu, gdy Apollinaire, przeciwnie, znał zaledwie literę, i to niedokładnie, nie pozostawił przy tym żadnej teoretycznej uwagi, przy której moglibyśmy się zatrzymać. Oto kilka zdań Nervala, które wydają mi się pod tym względem bardzo znamienne:

 

„Chcę wyjaśnić, drogi panie Dumas, zjawisko, o którym pan wspomniał. Wie pan, że bywają tacy bajarze, co nie potrafią zmyślać bez utożsamiania się z przedmiotami swojej imaginacji. Pan pamięta, z jakim przekonaniem nasz stary przyjaciel Nodier opowiadał, jak podczas Rewolucji miał nieszczęście stracić głowę pod gilotyna; był o tym tak głęboko przeświadczony, że ludzie zastanawiali się, w jaki sposób przylepił ją sobie z powrotem.

...A skoro już pan niebacznie przytoczył jeden z sonetów ułożonych w tym stanie supernaturalistycznego marzenia, jak by to określili Niemcy, trzeba, aby pan posłuchał wszystkich sonetów. Znajdzie je pan na końcu zbiorku. Nie są ciemniejsze niż metafizyka Hegla i Zapiski dla pamięci Swedenborga, a wszelkie objaśnienie, gdyby w ogóle coś takiego było możliwe, odebrałoby im wiele uroku, więc niech mi pan przyzna choćby zasługę wysłowienia"... (12)

 

Tylko działając w złej wierze mógłby kto zakwestionować nasze prawo do używania nazwy „surrealizm" w szczególnym sensie, jaki temu słowu nadajemy, bo jasne jest, że przed nami to słowo nie było w obiegu. Wobec tego określam je tu raz na zawsze:

 

Surrealizm, rz. m. Czysty automatyzm psychiczny, który ma służyć do wyrażenia bądź w słowie, bądź w piśmie, bądź innym sposobem, rzeczywistego funkcjonowania myśli. Dyktowanie myśli wolne od wszelkiej kontroli umysłu, poza wszelkimi względami estetycznymi czy moralnymi.

 

Encykl. Filoz. Surrealizm opiera się na wierze w nadrzędną rzeczywistość pewnych form skojarzeniowych dotąd lekceważonych, we wszechpotęgę marzenia, w bezinteresowną grę myśli. Dąży do ostatecznego zniszczenia wszelkich innych mechanizmów psychicznych i zajęcia ich miejsca w rozwiązywaniu podstawowych zagadnień życia. Przedstawicielami surrealizmu absolutnego są np. Aragon, Baron, Boiffard, Breton, Carrive, Crevel, Delteil, Desnos, Eluard, Gerard, Limbour, Malkine, Morise, Nayille, Noll, Peret, Picon, Soupault, Yitrac.

 

Wydaje się, że na razie innych nie ma, i nie byłoby w tej sprawie wątpliwości, gdyby nie pasjonujący wypadek Izydora Ducasse, co do którego brak mi dostatecznych danych. Sądząc powierzchownie, z pewnością wielu bardzo poetów mogłoby uchodzić za surrealistów począwszy od Dantego i najlepszych chwil Szekspira. W rozmaity sposób usiłowałem dotrzeć do istoty czegoś, co przez nadmiar zaufania nazywamy geniuszem, i w ciągu tych prób nie natrafiłem na nic, co by ostatecznie można było przypisać jakiemuś innemu procesowi.

 

Noce Younga są surrealistyczne od początku do końca; niestety, to ksiądz z nich przemawia, z pewnością nieudany, ale przecież ksiądz.

 

Swift jest surrealistą w zjadliwości.

Sade jest surrealistą w sadyzmie.

Chateaubriand jest surrealistą w egzotyce.

Constant jest surrealistą w polityce.

Hugo jest surrealistą, kiedy nie jest głupcem.

Desbordes-Yalmore jest surrealistką w miłości.

Bertrand jest surrealistą w przeszłości.

Rabbe jest surrealistą w śmierci.

Poe jest surrealistą w przygodzie.

Baudelaire jest surrealistą w moralności.

Rimbaud jest surrealistą w praktyce życiowej i gdzie indziej.

Mallarme jest surrealistą w zwierzeniach.

Jarry jest surrealistą w absyncie.

Nouveau jest surrealistą w pocałunku.

Saint-Pol-Ro'ux jest surrealistą w symbolach.

Fargue jest surrealistą w atmosferze.

Vache jest surrealistą we mnie.

Reverdy jest surrealistą u siebie.

Saint-John Perse jest surrealistą na odległość.

Roussel jest surrealistą w anegdocie.

Itd.

 

Podkreślam, że nie zawsze są surrealistami, bo u każdego z nich odróżniani pewną wiązkę z góry przyjętych idei, których się - w naiwności swojej! - ślepo trzymają. Trzymają się ich ślepo, bo nie usłyszeli głosu surrealistycznego, który się nie przestaje rozlegać w przeddzień śmierci i nie daje się zagłuszyć huraganom, bo nie chcieli zadowolić się orkiestrowaniem cudownej partytury. Były to zbyt harde instrumenty i dlatego nie zawsze wydawały dźwięk harmonijny. (13)

 

Ale my, którzy nie stosujemy żadnego wewnętrznego filtru i zgodziliśmy się być w naszym pisarstwie głuchymi naczyniami do zbierania wielorakich odgłosów, my, którzy wzięliśmy na siebie skromną rolę aparatów rejestrujących i nie wpatrujemy się w nasze zapisy jak w hipnozie, my służymy być może szlachetniejszej sprawie. W ten sposób uczciwie wyrzekamy się "talentu", który nam przyznają. Z takim samym powodzeniem możecie mi łaskawie mówić o talencie platynowego metra, lustra, drzwi i nieba.

 

Nie mamy talentu; zapytajcie Filipa Soupault, odpowie wam na to: „Warsztaty modeli anatomicznych oraz tanie mieszkania zniszczą najwyższe miasta".

 

A Roger Vitrac odpowie: „Ledwo przywołałem marmur-admirała, ten się obrócił na pięcie jak koń stający dęba pod gwiazdą polarną i wskazał mi na płaszczyźnie swojego dwurogiego kapelusza okolicę, gdzie mam spędzić życie".

 

Paul Eluard odpowie: „Opowiadam znaną historię, odczytuję słynny poemat: stoję oparty o ścianę, uszy mam zielone a wargi zwapniałe".

 

Maks Morise odpowie: „Niedźwiedź jaskiniowy i zaprzyjaźniona z nim czapla, pasztet z zająca i paszcza ziejąca, wielki kanclerz ze swoją kanclerzową, strach na wróble i kum jego wróbel, strzykawka ze swoją córką igłą, karawan i jego braciszek karnawał, stróż ze swoim monoklem, Missisipi z małym pieskiem, koral i jego rondel, cud i jego Pan Bóg muszą zniknąć z powierzchni morza."

 

A Józef Delteil: „Niestety! Wierzę w niewinność ptaków. Wystarczy piórko, a konam ze śmiechu."

 

A Ludwik Aragon: „W przerwie, kiedy się gracze zebrali wokół wazy z płonącym ponczem, zapytałem drzewa, czy ma jeszcze swoją czerwoną wstążkę legii honorowej."

 

A na koniec ja w odpowiedzi pozwoliłem sobie napisać wężowe, zbijające z tropu wiersze tej przedmowy.

 

Zapytajcie o to przede wszystkim Roberta Desnos, który może z nas wszystkich najbardziej się zbliżył do prawdy surrealistycznej i w utworach jeszcze nie wydanych (14), w trakcie swoich licznych doświadczeń, całkowicie spełnił nadzieje, jakie pokładałem w surrealizmie, a i wiele jeszcze rokuje na przyszłość. Dzisiaj Desnos, kiedy tylko zechce, mówi surrealistycznie. Słowo z cudowną sprawnością nadąża za myślą i otrzymujemy na każde zawołanie wspaniałą przemowę, która ginie, bo Desnos ma coś lepszego do roboty, niż ją zapisywać. Czyta w sobie jak w otwartej księdze i nie ruszy palcem, aby zatrzymać kartki ulatujące z wiatrem.

 

TAJEMNICE SZTUKI MAGICZNEJ SURREALIZMU

 

Surrealistyczne wypracowanie pisemne, czyli pierwszy i ostatni szkic

 

Obrawszy sobie miejsce jak najbardziej sprzyjające skupieniu ducha nad samym sobą, przygotuj przybory do pisania. Wprowadź się w stan bierny, odbiorczy, jak dalece stać cię na to będzie. Zapomnij o swoim talencie, o swoich zdolnościach, jak również o talencie innych osób. Powiedz sobie, że literatura jest jedną z najsmętniejszych dróg, które prowadzą do wszystkiego. Zacznij szybko pisać bez ustalonego tematu, tak szybko, aby nic nie zachować w pamięci i nie dopuścić do siebie pokusy odczytania tego, coś dotąd napisał. Pierwsze zdanie przyjdzie łatwo, prawdą jest bowiem, że w każdej sekundzie jest jakieś zdanie obce naszej myśli świadomej, domagające się ujawnienia. Dość trudno powiedzieć coś bliższego na temat następnego zdania; niewątpliwie to zdanie uczestniczy równocześnie w naszej działalności świadomej i w innej, jeśli się przyjmie, że fakt napisania pierwszego zdania jest w minimalnym stopniu percypowany. Co to cię zresztą obchodzi? Na tym głównie polega znaczenie gry surrealistycznej. W każdym razie przestankowanie z pewnością nie sprzyja absolutnej płynności toku, choć wydaje się równie konieczne, jak rozkład węzłów akustycznych na drgającej strunie. Ciągnij dalej, jak długo zechcesz. Zdaj się na niewyczerpane źródło podszeptu. Jeśli grozi ci najście milczenia, następstwo choćby drobnego błędu, można by powiedzieć - błędu nieuwagi, urwij bez wahania zbyt jasną linijkę. Po słowie, którego obecność wydaje ci się podejrzana, połóż jakąkolwiek literę, niech to będzie litera l, na wszelki wypadek l, wprowadź dowolność, traktując to jako pierwszą literę następnego słowa.

 

Aby się nie nudzić w towarzystwie

 

To bardzo trudne. Nie zwracaj na nikogo uwagi i czasem, choć nic cię do tego nie zmusza, przerwij działalność surrealistyczną i skrzyżuj ręce na piersi mówiąc: "To wszystko jedno, można robić albo nie robić czegoś lepszego. Życie i tak nie ma znaczenia. O, święta naiwności, to, co się dzieje we mnie, jest tak samo nieznośne!", albo jakiś inny wstrząsający banał.

 

Aby wygłaszać przemówienia

 

Wystaw swoje nazwisko na liście wyborczej w pierwszym lepszym kraju, który przystąpi do tego rodzaju akcji. Każdy ma w sobie zadatki na mówcę: barwne tkaniny, paciorki słów. Dzięki surrealizmowi wykaże dowodnie całe ubóstwo rozpaczy. Któregoś wieczoru na estradzie sam porozdziela niedźwiedzią skórę wieczystego nieba. Tyle złoży obietnic, że dotrzymanie ich choćby w drobnej części wywołałoby popłoch. Nada żądaniom całego narodu charakter cząstkowy i niepoważny. Doprowadzi do tego, że nieubłagani przeciwnicy połączą się w skrytym pragnieniu, które przekroczy słupy graniczne. A dopnie tego wszystkiego, dając się unieść lawinie słów rozpływających się w litości i grzmiących nienawiścią. Niedostępny dla słabości, będzie na pewniaka wygrywał wszystkie słabości. Zostanie rzeczywiście wybrany i najłagodniejsze kobiety będą się natarczywie ubiegały o jego względy.

 

Aby pisać niby-powieści

 

Kimkolwiek jesteś, jeżeli serce tak ci dyktuje, to spalisz kilka listków laurowych i nie podsycając tego wątłego ognia zaczniesz pisać powieść. Surrealizm ci to ułatwi; wystarczy nastawić strzałkę "trwałego piękna" na "akcję", a gra się potoczy. Oto postaci na oko dość nieskładne; imiona ich w twoim pisarstwie są kwestią dużej litery i będą się wobec czasowników w formie czynnej zachowywały z taką samą swobodą, jak zaimek zwrotny "się" wobec takich słów jak "zdarza", "błyska", "zdaje" itp. Będą nimi rządziły, aby tak powiedzieć, i tam, gdzie na nic ci się nie przydadzą obserwacja, refleksja, zdolność do uogólnienia, bądź pewien, że ci użyczą tysiąca intencji, których nie miałeś. I tym sposobem obdarzone niewielką liczbą cech fizycznych i moralnych te istoty, które w gruncie rzeczy tak mało mają tobie do zawdzięczenia, nie będą się odchylały od pewnej linii postępowania, o którą możesz się nie troszczyć. Wyniknie stąd intryga, na wejrzenie bardziej lub mniej zgrabna, uzasadniająca punkt po punkcie to wzruszające lub budujące zakończenie, o które wcale nie dbałeś. Twoja niby-powieść będzie nad podziw udawała prawdziwą powieść; będziesz miał pieniądze i będziesz uchodził za człowieka, który ma coś do powiedzenia, "ma coś w bebechach", bo też w gruncie rzeczy tam się owo coś mieści.

 

Rozumie się, że w analogiczny sposób, pod warunkiem, że zapomnisz, o czym ci wiadomo, będziesz mógł z powodzeniem uprawiać niby-krytykę.

 

Aby się spodobać kobiecie przechodzącej ulicą

. . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . . . . . . .

Przeciwko śmierci

 

Surrealizm ułatwi ci dostęp do śmierci, która jest tajnym stowarzyszeniem. Wciągnie na twoją dłoń rękawiczkę wciskając w nią głębokie M, od którego zaczyna się słowo Memoria - Pamięć. Nie zapomnij sporządzić testamentu z odpowiednimi zapisami: dla siebie proszę, aby mnie zawieziono na cmentarz w ciężarówce do transportu mebli. Niech moi przyjaciele zniszczą wszystkie egzemplarzeRozprawy o odrobinie rzeczywistości.

 

Język jest dany człowiekowi na to, aby robić z niego użytek surrealistyczny. O tyle, o ile musi być zrozumiany przez innych, człowiek potrafi się jako tako porozumieć z nimi i tym sposobem zapewnić sobie zaspokojenie kilku najprostszych potrzeb. Mówić czy napisać list, nie przedstawia to dla niego poważniejszej trudności, pod warunkiem, że nie postawi sobie przy tym jakichś nieprzeciętnych celów, to znaczy, że ograniczy się do samej komunikacji z kim innym (dla przyjemności komunikacji). Nie troszczy się o słowo, które wypowie za chwilę, ani o następne zdanie. Na jakieś bardzo proste pytanie potrafi odpowiedzieć z miejsca. Jeśli nie ma tików nabytych w obcowaniu z innymi, może się spontanicznie wypowiedzieć na pewną niewielką ilość tematów; nie musi przy tym „siedem razy obrócić językiem" ani układać sobie z góry, co ma powiedzieć. Kto w niego potrafił wmówić, że ta zdolność do improwizacji nie nadaje się do niczego z chwilą, kiedy tylko spróbuje nawiązać bardziej delikatne stosunki? Nie powinien sobie odmawiać mówienia o wszystkim, rozpisywania się na wszelkie tematy. Wsłuchiwać się w swoje słowa, odczytywać siebie - w skutkach oznacza zawieszenie ukrytej, wspaniałej pomocy. Nie zależy mi na tym, aby natychmiast siebie zrozumieć (ba, zawsze będzie na to czas!). Jeśli takie czy inne moje zdanie sprawia mi chwilowo drobny zawód, zdaję się na zdanie następne, aby okupić uchybienia, wystrzegam się natomiast nawrotów i przeróbek. Bo tylko utrata rozpędu, choćby nie wiem jak mała, może mnie zgubić. Następujące po sobie słowa i grupy słów są powiązane między sobą wielką solidarnością. Nie moja to rzecz wyróżniać jedne na niekorzyść drugich. Powinien nastąpić cud wyrównania - i następuje.

 

Nie dość, że ta nie okrojona mowa, którą chciałbym stosować zawsze i wszędzie, która nadaje się, jak sądzę, do wszelkich okoliczności życia, nie dość, że ta mowa nie zuboża moich środków, ale użycza mi niezwykłej jasności, i to w dziedzinie, gdzie się tego najmniej spodziewałem. Pozwolę sobie powiedzieć, że mnie czegoś uczy, zdarzyło mi się bowiem nieraz używać surrealistycznie słów, których sensu nie pamiętałem. Po sprawdzeniu okazywało się, że użyłem ich w sensie odpowiadającym ściśle ich definicji. Można by na tej podstawie przypuścić, że nie "dowiadujemy się", ale zawsze "dowiadujemy się powtórnie". W ten sposób oswoiłem się z wieloma bardzo udanymi zwrotami. Nie mówię już o poetyckiej świadomości przedmiotów, którą mogłem uzyskać jedynie dzięki tysiąckrotnie powtarzanemu nawiązywaniu duchowej z nimi łączności.

 

Formy mowy surrealistycznej najlepiej nadają się do dialogu. Tu następuje zderzenie myśli; jedna się ujawnia, druga się nią zajmuje, ale w jaki sposób? Przypuścić, że się w nią wciela, znaczyłoby tyle, co założyć, że przez jakiś czas mogła cała żyć tamtą myślą, co jest mocno nieprawdopodobne. I w istocie uwaga, jakiej udziela tamtej myśli, jest bardzo powierzchowna; ma zaledwie czas na to, aby ją uznać albo odrzucić, przeważnie odrzucić z wszelkimi względami, do jakich człowiek jest zdolny. Ten sposób wymiany językowej nie pozwala zresztą dotrzeć do jądra tematu. Moja uwaga, wystawiona na jakieś nagabywanie, którego nie może odeprzeć, jak należy, traktuje myśl przeciwną jako wroga; w rozmowie codziennej "chwyta" ją prawie zawsze za słowa, za zwroty, którymi się posłużyła; daje mi to możność zniekształcić ją, aby skorzystać z tego w replice. Jest to tak dalece prawdziwe, że w patologicznych stanach umysłu, kiedy zaburzenia zmysłowe opanowują całą przytomność chorego, ten odpowiadając na pytania podchwytuje po prostu ostatnie posłyszane słowo albo też ostatni człon surrealistycznego zdania, którego ślad znajduje w umyśle:

 

- Ile masz lat? - Lat. (Echolalia.)

- Jak się nazywasz? - Czterdzieści pięć domów. (Objaw Gansera, czyli odpowiedź skręcona.)

 

Nie ma rozmowy, w której by ten nieporządek nie dawał znać o sobie. Staramy się to ukryć chwilowo, przywołując do pomocy nasz instynkt towarzyski i wielkie obycie. Podobnie dużą wadą książek jest to, że bezustannie wpadają w konflikt z umysłem najlepszych swoich czytelników, chcę przez to powiedzieć - czytelników najbardziej wymagających. Zresztą w tym krótkim dialogu, który zaimprowizowałem powyżej między lekarzem a obłąkanym, przewagę ma ten drugi. Bo przecież on narzuca swoje odpowiedzi uwadze lekarza, który go bada, i przecież nie on zadaje pytania. Czy to znaczy, że jego myśl jest w tej chwili silniejsza? Być może. Wolno mu nie znać swojego imienia i wieku.

 

Surrealizm poetycki, któremu poświęcam to studium, dotychczas miał na celu przywrócić całkowitą prawdziwość dialogu, zwalniając obu rozmówców z obowiązków uprzejmości. Każdy z nich po prostu prowadzi swój monolog nie starając się czerpać z tego szczególnej przyjemności dialektycznej i nie narzucając go w żadnej mierze swojemu rozmówcy. Wygłaszane słowa, w najwyższym stopniu uwolnione od zwykłego przeznaczenia, nie mają, jak to zwykle bywa, rozwijać jakiejkolwiek, choćby nie wiem jak błahej tezy. Co do odpowiedzi, jaką wywołują, to w zasadzie ta odpowiedź w niczym nie dotyka miłości własnej przedmówcy. Słowa i obrazy stanowią dla słuchającego po prostu trampolinę myśli. Tak należy rozumieć zamieszczone w Polach magnetycznych, pierwszej ściśle surrealistycznej książce, zapisy zebrane pod tytułem Bariery, w których Soupault i ja występujemy jako bezstronni rozmówcy.

 

Ci, którzy się poświęcają surrealizmowi, nie mogą go porzucić, kiedy im się podoba. Wszystko wskazuje na to, że surrealizm działa jak narkotyk; podobnie jak narkotyk stwarza pewien stan łaknienia i może pchnąć człowieka do straszliwych wybuchów. Jest to wreszcie, jak kto woli, raj całkiem sztuczny, i upodobanie do niego, tak samo jak inne podobne upodobania, wywodzi się z publicystyki Baudelaire'a. Toteż analiza tajemniczych efektów i szczególnych rozkoszy, jakie nieraz rodzi - pod wieloma względami surrealizm jest nowym nałogiem, który nie może stanowić przywileju kilku ludzi; potrafi jak haszysz zadowolić różne gusty - taka analiza powinna znaleźć się w tym studium.

 

1. Z obrazami surrealistycznymi dzieje się tak samo, jak z obrazami wytwarzanymi przez opium, człowiek ich nie przywołuje, ale "same się nasuwają spontanicznie, narzucają się przemocą. Nie może się ich pozbyć, bo wola jest bezsilna, i nie panuje już nad władzami umysłu". (15) Pozostaje do wyjaśnienia, czy kiedykolwiek "przywoływano" obrazy. Jeśli weźmiemy pod uwagę wspomnianą przeze mnie definicję Reverdy'ego, to wydaje się niepodobieństwem, aby zbliżenie tego, co nazywa "dwoma oddalonymi od siebie elementami rzeczywistości" mogło nastąpić z czyjejś woli. Zbliżenie następuje albo nie następuje, to wszystko. Osobiście jestem kategorycznie przekonany, że takie obrazy Reverdy'ego jak:

 

W potoku płynie piosenka

 

albo

 

Dzień się rozwinął jak biały obrus

 

albo

 

Świat powraca do worka

 

- nie są w najmniejszym stopniu dziełem premedytacji. Moim zdaniem twierdzenie, że "umysł chwycił związek" między dwoma ujawnionymi elementami rzeczywistości, jest błędne. Przede wszystkim nic nie uchwycił świadomie. To z bezinteresownego w pewnym sensie zbliżenia dwóch składników trysnęło swoiste światło, światło obrazu, na które okazujemy się bezmiernie wyczuleni. Wartość obrazu zależy od piękności otrzymanej iskry; jak z tego wynika, jest ona funkcją różnicy potencjałów między dwoma konduktorami. Jeżeli się ta różnica ledwie zaznacza, jak w porównaniach, to nie ma iskry.(16) Otóż na mój rozum nie jest w mocy człowieka przeprowadzić zbliżenie dwóch oddalonych od siebie elementów rzeczywistości. Sprzeciwia się temu zasada asocjacji myśli. Albo też należałoby wrócić do sztuki eliptycznej, którą Reverdy, tak samo, jak ja, odrzuca. Musimy więc przyjąć, że umysł nie wyprowadza jednego składnika obrazu z drugiego z zamiarem wywołania iskry, że są one równoczesnymi produktami działalności, którą nazywam surrealistyczną, w której rola rozumu ogranicza się do stwierdzenia i oceny zjawiska świetlnego.

 

I tak samo, jak iskra jest znacznie dłuższa, jeżeli powstaje w rozrzedzonym gazie, atmosfera surrealistyczna wytworzona dzięki zapisowi automatycznemu, który staram się udostępnić każdemu, szczególnie sprzyja produkcji najpiękniejszych obrazów poetyckich. Można by nawet powiedzieć, że w tym zawrotnym pędzie obrazy występują jako jedyne proporczyki wiodące za sobą umysł, toteż umysł powoli zaczyna wierzyć w ich nadrzędną realność. Z początku im tylko ulega, ale wkrótce się okazuje, że wzmagają jego inteligencję ł ogromnie poszerzają jego wiedzę. Ogarnia świadomością bezkresne przestrzenie, gdzie objawiają się jego pragnienia, gdzie za i przeciw redukują się bezustannie, gdzie mroki nie są zdradliwe. Daje się unosić tym obrazom, które go czarują, które zostawiają mu zaledwie czas, aby podmuchać na płomień marznących palców. To najpiękniejsza noc, noc błyskawic: przy niej dzień jest nocą.

 

Niezliczone typy obrazów surrealistycznych wymagałyby klasyfikacji, o którą na razie nie będę się kusił. Podział na grupy według szczególnego pokrewieństwa wciągnąłby mnie w zawiłe rozważania; chcę pokrótce scharakteryzować ich wspólną właściwość. Nie ukrywam, że dla mnie najsilniejszy jest obraz, który przedstawia najwyższy stopień dowolności, który trzeba najdłużej tłumaczyć na język praktyczny, bądź dlatego że zawiera potężną dawkę pozornych sprzeczności, bądź że jeden z dwóch składników jest jakoś dziwnie zamaskowany, bądź że zapowiadając się sensacyjnie obraz jak gdyby słabnie w zakończeniu (gwałtownie zwiera kąt magnetyczny kompasu), bądź że sam przez się znajduje jakieś niepoważnie uzasadnienie formalne, bądź że należy do rzędu halucynacji, bądź że z wielką naturalnością nakłada na abstrakcję maskę konkretu, albo na odwrót, że pociąga za sobą negację jakiejś elementarnej własności fizycznej, bądź że wywołuje śmiech. Oto parę przykładów w odpowiedniej kolejności:

 

Rubin szampana. Lautreamont.

 

Piękny jak prawo zatrzymania rozwoju klatki piersiowej u dorosłych, których skłonność do wzrostu nie zależy od ilości przyswajanych przez organizm molekuł. Lautreamont.

 

Kościół się wznosił błyszczący jak dzwon. Filip Soupault.

 

Naszej Rrose Selavy się wymarzył studzienny karzeł, który wyskoczył, by placek pszenny zjeść sobie w nocy. Robert Desnos.

 

Na moście kołysze się rosa o główce kocicy. Breton.

 

Nieco na lewo na moim domyślnym firmamencie dostrzegam - ale to pewno była kurzawa krwi i mordu - zmatowiały blask zakłócanej wolności. Aragon.

 

W podpalonym lesie

 

Lwy były chłodne. Roger Vitrac.

 

Kobieta nie musi mieć koniecznie pończoch w kolorze swoich oczu, co też skłoniło pewnego filozofa, którego nie warto wymieniać, do powiedzenia: „Głowonogi mają więcej powodów, by nienawidzić postępu niż czworonogi". Maks Morise.

 

1. Czy się to komu podoba czy nie, jest przecież czym zaspokoić różne wymagania umysłu. Wszystkie te obrazy świadczą, że umysł dojrzał do czegoś innego, niż do sentymentalnych przyjemności, jakie mu się na ogół sprawia. To jedyny zresztą sposób obrócenia na jego korzyść idealnego zasobu zdarzeń, które w sobie dźwiga. (17) Te obrazy dają mu poznać, do jakich rozmiarów dochodzi jego codzienne marnotrawstwo i wynikające stąd szkody. Nie jest to złe, że go ostatecznie rozstrajają, bo rozstroić umysł, to znaczy sprowadzić go z prostej drogi. Zacytowane zdania bardzo się do tego nadają. Ale umysł, który w nich zasmakował, czerpie stąd pewność, że znalazł się na właściwej drodze; nigdy nie będzie siebie oskarżał o igranie słowami; nie ma się czego lękać, bo przecież czuje się na siłach ogarnąć sobą wszystko.

 

2. Umysł zanurzony w surrealizmie przeżywa w uniesieniu najlepszą część swojego dzieciństwa. Przypomina to po trosze jasność, z jaką człowiek tonący przebiega w ciągu niespełna minuty wszystko, co w jego życiu było nie do ujarzmienia. Powie mi kto, że to niezbyt zachęcające. Ale nie zależy mi na zachęcaniu tych, którzy mi to powiedzą. Ze wspomnień dzieciństwa i kilku innych wspomnień wywiązuje się poczucie, że coś się wymknęło z rąk, i w konsekwencji poczucie wykolejenia, które uważam za najpłodniejsze, jakie tylko można sobie wyobrazić. Być może dzieciństwo najbardziej zbliża się do "prawdziwego życia"**; dzieciństwo, poza którym człowiekowi pozostaje już tylko prawo swobodnego poruszania się, no i kilka bezpłatnych wejściówek; dzieciństwo, w którym się wszystko jednak składało na to, aby skutecznie i bez ryzyka być panem siebie. Wydaje się, że surrealizm przywraca tę szansę. To tak jakby się jeszcze ciągle szukało zbawienia albo zguby. W mroku się czai bezcenna groza. Chwała Bogu, to jeszcze tylko Czyściec. Trzęsąc się ze strachu przechodzimy przez coś, co okultyści nazywają niebezpiecznymi krajobrazami. Każdym stąpnięciem budzę czyhające potwory; nie mają jeszcze wyraźnie złych zamiarów wobec mojej osoby i nie jestem jeszcze zgubiony, skoro się ich boję. Oto "słonie o kobiecych głowach i latające lwy", które Soupault i ja niedawno baliśmy się spotkać, oto "rozpuszczalna ryba", która mnie jeszcze trochę przeraża. Rozpuszczalna ryba, czy to nie ja jestem rozpuszczalną rybą, urodziłem się pod znakiem Ryb, a człowiek jest rozpuszczalny w swojej myśli! Fauna i flora surrealizmu są wstydliwe.

 

3. Nie obawiam się, żeby w bliskiej przyszłości powstał szablon surrealistyczny. Cechy wspólne wszystkim tego rodzaju tekstom, między innymi tym, które tu zasygnalizowałem, jak również wielu innym, cechy, które możemy wyłuskać tylko ścisłą analizą logiczną i językową, nie sprzeciwiają się pewnej ewolucji prozy surrealistycznej, jaka może nastąpić z czasem. Po bardzo wielu próbach, które od pięciu lat podejmowałem w tym kierunku i które skłonny jestem oceniać na ogół jako skrajnie chaotyczne, opowiastki zamieszczone na dalszym miejscu w tym tomie dostarczają mi na to wymownego świadectwa.***

 

Nie sądzę, iżby z tego powodu zyskiwały albo traciły w oczach czytelnika, jeśli idzie o skuteczny wkład surrealizmu do jego świadomości.

 

Środki surrealistyczne wymagają zresztą rozszerzenia. Każdy środek jest dobry, byleby tylko wydobył z pewnych skojarzeń pożądaną gwałtowność. Kolaże Picassa i Braque'a mają taką samą wartość jak wtrącanie komunału do okresu literackiego utrzymanego w bardzo czystym stylu. Można nawet nazwać poematem coś, co otrzymujemy gromadząc najbardziej dowolnie (za pozwoleniem uszanujmy składnię) tytuły i fragmenty tytułów wycięte z gazet:

 

POEMAT

Wybuch śmiechu

szafiru na wyspie Cejlon

 

Najpiękniejsze kapelusze słomkowe

MAJĄ ZWARZONĄ CERĘ

POD KLUCZem 

na odosobnionym folwarku
Z KAŻDYM DNIem pogarsza się
to co przyjemne 

Droga dla pojazdów
prowadzi cię na skraj niewiadomego
kawiarnia
przemawia w swoim interesie
CODZIENNY TWÓRCA TWOJEJ URODY 

PANI! para
jedwabnych pończoch
nie jest to 

Skok w próżnię
JELEŃ 

Najważniejsza jest miłość
Wszystko mogło się dobrze ułożyć
PARYŻ TO DUŻA WIEŚ 

Uważajcie na Tlejący ogień
W MODŁACH
O dobrą pogodę 

Wiedzcie że
Promienie ultra-fioletowe
wykonały swoje zadanie
krótka a dobrze 

PIERWSZY N1EZAPISANY DZ1ENNIK
PRZYPADKU
Czerwone będzie 

Wędrowny śpiewak
GDZIE GO SZUKAĆ?
w pamięci
w domu
NA BALU ŻARLIWYCH 

Robię
tańcząc
To, co zrobiono, to, co ma być zrobione 

 

I można by mnożyć przykłady. Teatr, filozofia, wiedza, krytyka artystyczna miałyby okazję znaleźć ' się w ich zasięgu. Spieszę dorzucić, że nie interesują mnie przyszłe techniki surrealistyczne.

 

Z drugiej strony, jak to już zaznaczałem w dostatecznej mierze, przywiązuję wagę do zastosowania surrealizmu w praktyce. (18) Nie wierzę co prawda w proroczą wartość surrealistycznego słowa. "To, co mówię, jest wyrocznią."(19) No tak, o tyle o ile zechcę, ale czym jest właściwie wyrocznia? (20)Nabożna wiara ludzka nie wprowadzi mnie w błąd. Głos surrealistyczny, który wstrząsał Sybillą Kumańską, Dodaną i Delfami, jest tym samym głosem, który dziś mi dyktuje bezgniewne wypowiedzi. Mój czas nie może być jego czasem; czemuż by miał mi pomagać w rozwiązywaniu dziecinnych zagadnień mojego losu? Na nieszczęście udaję, że żyję w świecie, gdzie chcąc zrozumieć jego sugestie, muszę w tym celu przejść przez ręce dwóch rodzajów tłumaczy, jedni wyłożą mi jego sentencje, drudzy, których niepodobna znaleźć, narzucą moim bliźnim mój sposób rozumienia. Ten świat, w którym doświadczam tego, czego doświadczam (nie próbujcie sobie tego wyobrazić), ten świat nowoczesny, co wreszcie, u licha, mam z tym światem zrobić? Głos surrealistyczny być może zamilknie; nie mogę się doliczyć, ile razy już schodziłem ze sceny. Nie będę się już zagłębiał, cokolwiek się stanie, w cudowny obrachunek moich lat i dni. Będę jak Niżyński, którego zaprowadzono w zeszłym roku na rosyjski balet, a który nie rozumiał, co to za spektakl. Będę samotny, samiuteńki w sobie, obojętny na wszystkie balety świata. To, co zrobiłem, to, czego nie zrobiłem, wszystko wam oddaję. Dlatego mam wielką ochotę pobłażliwie oceniać mrzonki naukowe, które w ostatecznym rachunku i pod każdym względem mają w sobie coś nieprzyzwoitego. Telegraf bez drutu? Doskonale. Syfilis? Proszę bardzo. Fotografia? Nie widzę przeszkód. Kino? Niech żyją ciemne sale. Wojna? Aleśmy się uśmiali. Telefon? Hallo, tak, to ja. Odmładzanie? Czarujące siwe włosy. Każcie mi podziękować: "Dziękuję". Dziękuję... Jeżeli zwykli ludzie ogromnie szanują to, co mówiąc po prostu, należy do poszukiwań laboratoryjnych, to dlatego, że wypuszczono na rynek jakąś maszynę, odkryto jakąś szczepionkę, stało się coś, w czym są bezpośrednio zainteresowani. Nie wątpią, że chciano poprawić ich los. Nie wiem dokładnie, jakie humanitarne dążenia składają się na ideał uczonych, ale nie wydaje mi się, aby stanowiło to wielki kapitał dobroci. Mówię, oczywiście, o prawdziwych uczonych, a nie o tych, co zajmują się wszelkiego rodzaju popularyzacją i zdobywają patenty. Tak samo w tej dziedzinie, jak w innej, wierzę w czystą radość surrealistyczną człowieka, który zdając sobie sprawę z kolejnych niepowodzeń swoich poprzedników, nie uważa się za pokonanego, wychodzi, skąd chce, i drogą jak najdalsza od drogi rozsądnej dochodzi, dokąd może. Wyznaję, że taki czy inny opis, którym będzie uważał za stosowne znaczyć swoją drogę, zdobywając tym może jakieś szerokie uznanie, sam przez się jest mi zupełnie obojętny. Materiały, o które musi się kłopotać, także nie mogą mnie zmylić: on ma szklane probówki, ja - metalowe pióra... Co do jego metody, to nie oceniam jej wyżej od swojej. Widziałem przy pracy odkrywcę skórnego odruchu stopy; bez przerwy manipulował przy pacjentach, było to zupełnie co innego niż zwykłe "badanie", było jasne, że nie kieruje się już żadnym planem. Od czasu do czasu formułował jakąś uwagę, jakby z daleka, nie odkładając przy tym swojej igły, a tymczasem jego młotek posuwał się dalej. Leczenie chorych, to mało ważne zadanie, pozostawiał komu innemu. Cały był rozpalony świętą gorączką.

 

Surrealizm, taki, jak go rozumiem, nie pozostawia wątpliwości co do naszego bezwzględnego nonkonformizmu, nie może więc być mowy o powołaniu go na świadka obrony w procesie wytoczonym realnemu światu. Przeciwnie, surrealizm będzie uzasadniał stan całkowitego roztargnienia, jaki mamy zamiar osiągnąć na tym świecie. Roztargnienie na punkcie kobiety u Kanta, na punkcie "winogron" u Pasteura, na punkcie wozów u Piotra Curie są to fakty głęboko symptomatyczne. Pod żadnym prawie względem świat nie jest na miarę naszych myśli, a zdarzenia tego rodzaju są to, jak dotąd, najwybitniejsze epizody wojny o niepodległość, w jakiej mam zaszczyt brać udział. Surrealizm jest "niewidzialnym światłem", które da nam któregoś dnia zwycięstwo nad przeciwnikami. "Już nie drżysz, o, ścierwo." Tego lata róże są błękitne; lasy są ze szkła. Ziemia udrapowana w swoją zieleń robi na mnie równie małe wrażenie jak upiór. Żyć albo nie żyć to rozwiązania urojone. Istnienie jest gdzie indziej.

 

 

 

André Breton (1924)

tłum. Adam Ważyk

 

 

 

 

(1) Dostojewski: Zbrodnia i kara. (Tekst francuski przytoczony przez Bretona ma poważną luką. Tekst właściwy brzmi w ten sposób: "Młody człowiek wszedł do niedużego pokoju z żółtymi tapetami, z geranium i muślinowymi firankami w oknach, w tej chwili jaskrawo oświetlonego zachodzącym słońcem. 'A więc i wtedy słońce będzie tak samo świeciło!' - nagle przemknęło Raskolnikowi przez głowę i zaraz szybkim spojrzeniem ogarnął wszystko, co się mieściło w pokoju, aby w miarę możności zbadać i zapamiętać, co gdzie stoi. Ale w pokoju nie było nic szczególnego..." itd., przyp. tłum.)

(2) Pascal.

(3) Barres, Proust.

(4) Trzeba uwzględnić grubość snu. Na ogół pamiętam tylko to, co się mieści w górnych warstwach. Najchętniej zastanawiam się nad tym, co pierzcha przy przebudzeniu, nad tym wszystkim, co nie pochodzi z wydarzeń dnia poprzedniego, ciemne listowie, idiotyczne gałęzie. Tak samo w "rzeczywistości" wolę odgadywać.

(5) Najwspanialsze w fantastyce jest to, że nie ma już fantastyki: jest tylko rzeczywistość.

(6) Patrz Zagubione kroki (Les Pas perdus).

(7) Północ-Południe, marzec 1918.

(8) Gdybym był malarzem, to wyobrażenie wzrokowe niewątpliwie miałoby prymat. Z pewnością decydowały tu moje predyspozycje. Od tego czasu zdarzało mi się nieraz umyślnie skupiać uwagę na podobnych zjawiskach i wiem, że pod względem czystości nie ustępują słuchowym. Gdybym wziął ołówek i kartkę czystego papieru, z łatwością bym nakreślił ich kontury. Wciąż tu jeszcze nie wchodzi w grę rysunek, idzie po prostu o kalkowanie. Równie dobrze mógłbym nakreślić drzewo, falę, instrument muzyczny, mnóstwo rzeczy, których w tej chwili nie potrafiłbym przedstawić nawet w najbardziej schematycznym zarysie. Włamałbym się bez cienia obawy, że mógłbym się zagubić, do labiryntu linii, które z początku nie rokują nadziei, że do czegokolwiek prowadzą. I otwierając oczy odebrałbym bardzo silne wrażenie "czegoś nigdy nie widzianego". To, o czym tu mówię, było wielokrotnie doświadczane przez Roberta Desnos: wystarczy przejrzeć 36 numer czasopisma "Feuilles libres" zawierający wiele jego rysunków (Romeo i Julia, Dziś rano ktoś umarł itd.), wziętych przez redakcję za rysunki wariatów i prostodusznie reprodukowanych w tym charakterze.

(9) Knut Hamsun przedstawia jako zjawisko wywołane głodem ten sam rodzaj objawienia, jakie mnie nawiedziło, i może ma rację. (Fakt, że w tym okresie nie codziennie jadałem.) Na pewno są to te same objawy, które tak opisuje: "Nazajutrz obudziłem się bardzo wcześnie. Było jeszcze ciemno. Miałem już od dawna otwarte oczy, kiedy usłyszałem, jak o piętro wyżej zegar wybija piątą. Chciałem się jeszcze przespać, ale nie mogłem, byłem zupełnie rozbudzony i tysiąc rzeczy chodziło mi po głowie. Nagle wpadłem na kilka dobrych pomysłów, nadających się do szkicu albo felietonu; niespodzianie, przypadkowo znajdywałem piękne zdania, zdania, jakich nigdy dotąd nie zdarzyło mi się napisać. Powtarzałem je sobie, słowo po słowie, były świetne. I wciąż ich przybywało. Wstałem, wziąłem papier i ołówek ze stołu, który stał za łóżkiem. To było tak, jakby się coś przełamało we mnie, słowo pędziło za słowem, jedno wyręczało drugie, chwytało okazję, sceny się same gromadziły, akcja się sama toczyła, repliki wybiegały z mojego mózgu gotowe, żyłem w cudownym uniesieniu. Myśli tak szybko przychodziły mi do głowy i tak się tłumnie cisnęły, że gubiłem mnóstwo szczegółów i odcieni dlatego, że mój ołówek nie mógł nadążyć, a przecież się śpieszyłem, ręka nie ustawała w zapisywaniu, nie traciłem ani chwili. Zdania rodziły się we mnie bez przerwy, byłem przepełniony swoim tematem."

Apollinaire zapewniał, że Chirico malował swoje pierwsze obrazy pod wpływem zaburzeń organizmu (migreny, bóle brzucha).

(10) Coraz bardziej wierzę w nieomylność swojej myśli w odniesieniu do mnie, a to się sprawdza aż nazbyt często. Jednakże w tym zapisie myślenia, który może być zakłócony przez pierwszy lepszy czynnik zewnętrzny, może się wytworzyć "piana". Nie trzeba tego ukrywać. Myśl jest z natury silna i nie może się sama uwikłać. Te oczywiste słabości trzeba zapisać na rachunek zewnętrznych sugestii.

(11) Jak również przez Tomasza Carlyle'a w dziele Sartor Resartus (Rozdział VIII: Supernaturalizm naturalny), 1833-34.

(12) Por. także "ideorealizm" proponowany przez Saint-Pol-Roux.

(13) Mógłbym powiedzieć to sarno c kilku filozofach i kilku malarzach, Wśród malarzy będą to choćby - z dawniejszych - Uccello, w nowszych czasach - Seurat, Gustaw Moreau, Matisse (na przykład w "Muzyce"), Derain, Picasso (znacznie od innych czystszy), Braque, Duchamp, Picabia, Chirico (przez długi czas wspaniały), Klee, Man Ray, Max Ernst i bardzo nam bliski Andre Masson.

(14) Nouvelles Hebrides, Desordre formel, Deuil pour deuil.

(15) Baudelaire.

(16) Por. obraz u Jules Kenarda.

(17) Nie zapominajmy, że według określenia Novalisa, "istnieją serie zdarzeń, które biegną równolegle ze zdarzeniami realnymi. Na ogół ludzie i okoliczności modyfikują idealny przebieg wydarzeń, stąd też wydaje się on niedoskonały. Tak właśnie było z Reformacją; zamiast protestantyzmu otrzymaliśmy luteranizm".

(18) Mimo pewnych zastrzeżeń, które pozwalam sobie zgłosić co do odpowiedzialności w ogóle i co do rozumowania medyczno-prawnego, na którym się opiera podział odpowiedzialności osobniczej na stopnie: odpowiedzialność całkowita, brak odpowiedzialności, odpowiedzialność ograniczona (sic), mimo że trudno mi uznać zasadę czyjejkolwiek winy, chciałbym wiedzieć, jak będą sądzone pierwsze wykroczenia, których charakter surrealistyczny nie będzie mógł budzić wątpliwości. Czy delikwent będzie uniewinniony, czy będzie korzystał tylko z okoliczności łagodzących? Wielka szkoda, że nie ściga się już nikogo za przestępstwa prasowe, bo niezadługo mielibyśmy następujący proces: oskarżony ogłosił książkę, która obraża moralność publiczną; na skutek skargi kilku "nader czcigodnych" obywateli odpowiada również za zniesławienie; zebrano przeciw niemu również inne ciężkie zarzuty, jako to obraza armii, zachęcanie do morderstwa, do gwałtu itd. Zresztą sam oskarżony bez wahania "piętnuje" zgodnie z aktem oskarżenia większość wypowiedzianych idei. Na swoją obronę oświadcza tylko tyle, że nie uważa siebie za autora swojej książki, którą trzeba traktować wyłącznie jako produkt surrealistyczny, wykluczając przez to wszelką kwestię zasługi czy winy tego, kto ją podpisał, że ograniczył się tylko do skopiowania pewnego dokumentu, nie wyrażając swojej zgody, i że ma równie mało wspólnego z inkryminowanym tekstem, co Przewodniczący Trybunału. To, co jest prawdziwe w odniesieniu do wydanej książki, stanie się prawdziwe w odniesieniu do wielu innych aktów, z chwilą kiedy metody surrealistyczne zdobędą sobie pewne uznanie. Trzeba więc będzie, aby nowa moralność zastąpiła obecną, która jest przyczyną naszych wszystkich nieszczęść.

(19) Rimbaud.

(20) A jednak, a jednak... Wyprowadźmy sprawę na czysto. Dzisiaj 8 czerwca 1924 około godziny pierwszej jakiś glos mi szeptał: "Bethune, Bethune". Co to ma oznaczać? Nie znam Bethune i mam bardzo słabe pojęcie o położeniu tego punktu na mapie Francji; Bethune nic mi nie przywodzi na pamięć, nawet sceny z Trzech muszkieterów. Trzeba mi było pojechać do Bethune, gdzie może coś mnie czekało; co prawda, byłoby to zbyt proste. Opowiadano mi, że w pewnej książce Chestertona detektyw poszukujący kogoś w mieście nie robi nic innego, tylko obchodzi od piwnic do strychów domy, których fasady uderzają go jakimś niezwykłym szczegółem. Metoda nie gorsza od innych.

Podobnie w 1919 Soupault zachodził do różnych okropnych kamienic i pytał dozorczyni, czy tutaj mieszka Filip Soupault. Myślę, że odpowiedź twierdząca wcale by go nie zdziwiła. Byłby poszedł zastukać do drzwi.

 

* Aluzja do znanego zdania Stefana Mallarme: "Być może świat jest stworzony po to, aby powstała piękna książka" (przyp. tłum.) 

** Aluzja do zdania z Sezonu w piekle Rimbauda: "Prawdziwe życie jest nieobecne, nie ma nas na świecie" (przyp. tłum.)

*** Manifest surrealizmu był ogłoszony łącznie z Rozpuszczalną rybą (przyp. tłum.) 

 

 

 

Źródło tekstu: Archiwa Przyszłości