"Auto da fé" jest powieścią o złudzeniach i samooszukiwaniu się. Żadne z tych przekonań nie ma szans w zderzeniu z rzeczywistością, wszystkie jednak czynią życie znośnym i są źródłem motywacji do działania, w niektórych przypadkach zupełnie irracjonalnego.
Jedyna powieść Eliasa Canettiego może być czytana na różne sposoby. Otoczenie historyczne, w jakim powstawała podsuwa interpretacje związane z siłą, przemocą i władzą polityczną. Lata 1930. to wszak triumfalny pochód faszyzmu w Niemczech, mający dotrzeć także do Austrii, gdzie powstawała książka. Jednak ten metaforyczny trop wydaje się dosyć odległy od tego, co rzeczywiście odnajdujemy w „Auto da fé”. Oprócz niewielkiego eseistycznego fragmentu dotyczącego mas i ich relacji z jednostką nie dostajemy bowiem żadnej sugestii, by rezygnować z najbardziej oczywistego odbioru – skupionego wokół osobistych doświadczeń i relacji międzyludzkich.
Piotr Kien, czterdziestoletni sinolog, żyje w totalnej izolacji od świata zewnętrznego, codziennie kilkanaście godzin poświęcając na studiowanie orientalnych źródeł i pisanie rozpraw naukowych. Jedyną osobą, z którą utrzymuje regularny kontakt jest jego gosposia, starsza o szesnaście lat Teresa. Do jej zadań należy głównie odkurzanie zajmującej cztery pokoje największej prywatnej biblioteki w mieście. Książki są traktowane przez ich właściciela, który wydał na nie niemal cały odziedziczony po ojcu majątek, z czcią, antromorfizowane, cenione bardziej niż ludzie. Gdy sprytna gospodyni udaje, że podziela ten nabożny stosunek do woluminów, uczony prosi ją o rękę. To nigdy nieskonsumowane małżeństwo okazuje się jego wielkim błędem. Jedynym celem żony jest uzyskanie testamentu, pozbycie się małżonka i zdobycie, dzięki tak pozyskanej fortunie, względów złotoustego sprzedawcy mebli. Ta wydawałoby się, grubymi nićmi szyta fabuła, rozwija się jednak w niebanalny sposób i opisana jest językiem, którego barokowo zdobne echa odnajdujemy kilkadziesiąt lat później w drapieżnych powieściach Elfriede Jelinek. Natomiast sam klimat narracji, mroczny, odrealniony, pesymistyczny, przywodzi na myśl dzieła Franza Kafki, najbardziej chyba „Zamek”, z jego osamotnionym głównym bohaterem, niemogącym liczyć na fałszywych pomocników i bezradnym wobec zewnętrznych okoliczności.
Samotność głównego bohatera, inaczej niż u Kafki, wynika jednak z jego świadomego wyboru. Kien pragnie poświęcić się nauce i książkom całkowicie. Jego stosunek do hedonistycznej strony życia, do ekscytacji innej niż ta związana z odkryciami w wybranej dyscyplinie oddają słowa: „Kina kusiło nieomal, by uwierzyć w szczęście, w ów godny pogardy cel życia analfabetów. Jeśli szczęście przybywa samo i człowiek nie goni za nim, jeśli nie trzyma się szczęścia siłą, lecz traktuje z pewną wyższością, spokojnie można je przez parę dni tolerować” (s. 332). Jednak głównemu bohaterowi pisane było nieszczęście. Fatalizm jego prywatnego losu sygnalizowany jest nawiązaniami do wielu sławnych spaleń książek, w tym tego dokonanego z rozkazu chińskiego cesarza Szi Hoang-ti w 213 roku p. n. e., którego sprawca, minister Li Si później był torturowany, okrutnie stracony i którego ród wytępiono. Także w decydującej rozmowie Kiena z przyszłą żoną pojawia się wzmianka o pożarze biblioteki, przypominająca o podobnym wydarzeniu w bibliotece aleksandryjskiej.
Protagoniście w pewnym sensie ziszcza się także to, czego bał się najbardziej. Gdy Eratostenes, wielki bibliotekarz Aleksandrii w III wieku p. n. e. w 80. roku życia zaczął tracić wzrok, w ciągu niewielu dni zagłodził się na śmierć. Symboliczna, dobrowolna rezygnacja ze wzroku poprzez zamykanie oczu na nieznośną i nieuchronną rzeczywistość poprzedziła też dramatyczną decyzję Kiena. Jednak fatalizm losu jednostki to nie jedyny i nawet nie najważniejszy temat powieści Canettiego. Jest ona także o braku porozumienia, wynikającym ze skrajnego egocentryzmu ludzi wchodzących ze sobą w interakcje. Widoczne to jest zwłaszcza w stosunkach pochodzących z różnych intelektualnie i społecznie światów małżonków. Kien początkowo wymyślił sobie, że Teresa chce, żeby to on pierwszy sporządził testament po to tylko, by samej mieć pretekst do zapisania mu, jego zdaniem z wielkiej miłości, swoich skromnych oszczędności. Ona w rzeczywistości uważa, że jego pieniądze i książki należą do niej i szuka tylko sposobu, by swoje prawa wyegzekwować.
Eksploatatorska i bezduszna kobieta została opisana z ironią. Gdy poczuła się oszukana skromnością kwoty widniejącej na testamencie męża, dopisała dwa zera i żałowała, że nie zmieściło się trzecie, „poczuła się nagle oszustką i postanowiła pójść do kościoła (…) Wyszukała sobie największy kościół w mieście: katedrę. Mniejszy przypominałby tylko, że należy jej się większy” (s. 203). Wcześniej, namawiana przez niedoszłego kochanka do zabicia męża, nie zgodziła się, gdyż „jest porządną kobietą”, a „porządnej kobiecie nie wypada być aresztowaną” (s. 151). Samo dopisywanie zer udało jej się dlatego, że potrafiła swoje ulubione „o” pisać jako znacznie mniejsze od innych liter, a zawistna nauczycielka za to tylko trzymała ją przez trzy lata w tej samej klasie.
Teresa jest zapewne najbardziej antypatyczną postacią w książce, stając o to miano w szranki jedynie z Dozorcą. To właśnie jej postać daje pretekst dla wielu mizoginicznych uogólnień, od których roi się w tekście. Oto wybrane: „Fakt, że Niemcy to, co w nich najlepszego, zaopatrują w żeński rodzajnik, jest jednym z owych niepojętych barbarzyństw, którymi przekreślają znów w całości swoje zasługi” (s. 248). „Kobiet (…) bezwarunkowo należy unikać” (s. 268). „Co wniosły kobiety do historii? Dzieci i intrygi?” (s. 617). „Kobiety to analfabetki, nieznośne i głupie, odwieczna przeszkoda” (s. 623), „…zwierzątka o gładkiej, wypielęgnowanej skórze, zajęte kosmetyką albo mężczyznami” (s. 647). „Kobiety są nieszczęściem, ołowianym ciężarem dla ducha ludzkości. Kto swe obowiązki traktuje poważnie, musi je strząsnąć z siebie, inaczej jest zgubiony” (s. 694).
Chociaż są to słowa bohaterów, przede wszystkim głównego, świadczą też prawdopodobnie o jakimś problemie z kobietami samego autora. Nagromadzenie uprzedzonych sądów nie jest nawet równoważone przez bodaj najbardziej poruszający opis – zakatowania żony i córki przez prymitywnego policjanta. Ta zawarta w rozdziale zatytułowanym „Dobry ojciec” opowieść może być traktowana jako prototyp patologicznej patriarchalnej tępej siły, którego rozwinięcie odnajdujemy w innych, bardziej współczesnych austriackich powieściach, choćby u innej laureatki Nagrody Nobla – wspomnianej już Jelinek.
Jednak pokazanie przez Canettiego kobiet jako biernych, bezradnych, bezbronnych, poddających się przemocy to chyba jedynie sugestia, że ich bezwartościowość może przybierać różne ucieleśnienia, nie tylko aktywnie złe i agresywnie przyziemne. Nawet, wydawałoby się, najbardziej pozytywna żeńska postać – garbuska Fischerka, beznadziejnie zakochana w podobnym do niej garbusie Fischerle, w gruncie rzeczy jest żałosna w swoim przywiązaniu do tego swoistego męskiego alter ego. W pewnym sensie kocha siebie, a poniżenia, jakie znosi, nie próbując się uwolnić od tej chorej miłości, świadczą o niej źle. Nie jest romantyczna, lecz chora.
Auto da fé jest także powieścią o złudzeniach i samooszukiwaniu się. Teresa wierzy, że ma trzydzieści lat (w rzeczywistości niemal drugie tyle), Fisherle – że zostanie mistrzem świata w szachach, a wcześniej garnitur zredukuje jego garb, Kien – że ocali książki przed wpadnięciem w ręce barbarzyńców (w tym książkożercy). Bezsenny domokrążca wymyślił sobie, że w kościele znajdzie narkotyki, które pozwolą mu wreszcie zasnąć, bo dla niego „człowiek żyje dla snu”. Żadne z tych złudnych przekonań nie ma szans w zderzeniu z rzeczywistością, wszystkie jednak czynią życie znośnym i są źródłem motywacji do działania, w niektórych przypadkach zupełnie irracjonalnego.
Zróżnicowanie postaci Canetti osiąga nie tylko poprzez kontrastowanie ich złudzeń, aktywności i dążeń, ale też przez język, jakimi się posługują. Krótkie, proste zdania, ubogie słownictwo, mówienie o sobie i rozmówcy w trzeciej osobie, jak o jakichś abstrakcyjnej żonie czy mężu – to wyróżniki sposobu wypowiadania się Terasy. Język Kiena różni się swoją precyzją, elastycznością, oszczędnością formy w porównaniu z bogactwem treści. Za tak różnymi rejestrami mowy kryją się kontrastujące ze sobą wartości i postawy. Starcie się tępoty i chciwości z geniuszem i bezinteresownością kończy się porażką nosiciela zalet. Wprawdzie zostaje wybawiony dzięki dosyć nieprawdopodobnemu zbiegowi okoliczności, ale jego prawdziwym problemem jest odrealnienie i rozumowanie tak błędne, że zasługujące na potoczne miano obłędu.
Canetti, jak zdaje się, świadomie nadał powieści trzyczęściową strukturę fabularną. Tytuł każdej z trzech części zawiera wyrazy „głowa” i „świat”. Nie jest to tylko gra słów. Izolacja głównego bohatera w pierwszej części, przymusowe skonfrontowanie się ze światem – w drugiej i wreszcie powrót do samotności, która nie oferuje już bezpiecznej przystani – w trzeciej stanowią konsekwentne obrazowanie kolejnych stadiów rozwoju choroby. Skrajny eskapizm prowadzi do dramatycznego zakończenia. Tytuł niemieckojęzyczny można tłumaczyć jako „Zaślepienie” i wtedy odnosi się do pogrążenia w oderwanej od świata aktywności. Może on jednak oznaczać także „Oślepienie” i wtedy być może stanowi aluzję do owych płomieni ognia na różne sposoby przywoływanych w toku narracji.
Pomimo pesymistycznego wydźwięku i wypełnienia przez postaci oschłe i surowe, jak Kien, niemoralne, plugawe i skrajnie egoistyczne, jak Terasa, Dozorca czy Garbus, jest powieść Canettiego także popisem wyszukanej ironii, a świat przedstawiony ma groteskowy charakter. Przeważnie jeśli coś jest zabawne, to w gorzki, nieco okrutny sposób (tak jest choćby w przypadku opisu relacji Kiena z Fischerle). Tylko w bardzo nielicznych momentach znajdujemy na kartach perełki lekkiego humoru takie jak ta:
Brat, ginekolog, osiedlił się w Paryżu. Nie mając jeszcze trzydziestu pięciu lat cieszył się podejrzanie dobrą sławą. Na kobietach znał się lepiej niż na książkach. W niecałe dwa latała po skończeniu studiów miał ogromne powodzenie u elity towarzyskiej, gdy chorowała, a chorowała zawsze, zwłaszcza wiecznie cierpiące kobiety. Już sam ten zewnętrzny sukces pozyskał mu słuszną pogardę Piotra. Urodę byłby może Jerzemu wybaczył, brat nie był temu winien. Na świadome oszpecenie się dla uniknięcia nieznośnych skutków tak wielkiej urody nie umiał się zdobyć, miał na to za słaby charakter. Jak słaby, dowodziła okoliczność, że zdradził obraną specjalność i z ogromnym zapałem przerzucił się na psychiatrię. Podobno coś niecoś w niej zdziałał. W głębi serca jednak pozostał ginekologiem. Nieobyczajne życie miał po prostu we krwi. (s. 72)
„Auto da fé” to prawdziwe arcydzieło. Groteskowe przerysowania nadają mu potężną moc oddziaływania, zaś dzięki zabawnym fragmentom jego lektura staje się jeszcze przyjemniejsza, a literackość pełniejsza. Ci miłośnicy prozy wysokiej, którzy jeszcze tego nie zrobili zapewne zechcą przepisać powieść Canettiego z oficjalnego kanonu dwudziestowiecznej klasyki do swojego prywatnego.
Elias Canetti: Auto da fé. Przeł. Edyta Sicińska. Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1995, stron 760.
Jarosław Klebaniuk