Świadomość bezkształtu

Michał Domagalski
Michał Domagalski
Kategoria literatura · 20 maja 2012

„Zuch” to emocjonująca podróż w świat literatury, której język nie boi się przekraczać granic stawianych rzeczywistości. Co więcej: nie boi się opisywać i tych granic, i sposobu ich przekraczania.

Zuch to obrazki o początkach drogi w świat świadomej cielesności i własnej seksualności ukazane językiem prawdziwie literackim. Zdaje się, że intrygujące dla czytelnika nie staną się kolejne sceny, w których to chłopcy uprawiają ze sobą oralny albo analny seks, ale właśnie sposób przedstawienia wspomnianych sytuacji. To, co nasza kultura chowa pod dzierganym przez lata płaszczykiem tzw. moralności, u Edmunda White'a stoi właściwie poza moralnością. Ułatwia mu to pierwszoosobowy narrator, który odkrywa w sobie homoseksualne potrzeby i kontakt z młodszym od siebie synem znajomych rodziców traktuje jako pełny powagi oczekiwany moment spełnienia.


Główny bohater jest jednak rozbity pomiędzy przyjętymi przez ludzi normami a własnymi potrzebami. Ujęcie tego wewnętrznego rozdarcia w słowa to największy walor powieści. Próbujący zrozumieć zasady rządzące kontaktami międzyludzkimi wrzucony w świat, gdzie nawet opiekunowie na koloniach nie mają do końca czystych intencji, stara się z jednej strony być wzorowym synem kapitalisty, chociaż jednocześnie rozumie, że nic go z ojcem nie łączy. Może poza wspólnym (chociaż osobnym, zapewne różniącym się sposobem percepcji) słuchaniem muzyki klasycznej. Pozostają oczywiście więzy krwi. W trakcie terapii u psychoanalityka, bohater ostatecznie stwierdza:

 

Byłem jednym z tych mężczyzn, których nie lubił.
A może powinienem powiedzieć, że nie podobał mu się mój charakter – pociągała mnie bowiem sztuka, a nie biznes; ludzie, a nie rzeczy; mężczyźni, a nie kobiety; matka, a nie on; książki, a nie sport; uczucia, a nie obowiązki; miłość, a nie pieniądze.

 

Młody bohater ma także skomplikowane kontakty z matką i siostrą.
Pierwsza po rozwodzie nie radzi sobie zupełnie z opieką nad dziećmi, a druga swoje kompleksy przerzuca na brata. Zresztą narrator sam nie pozostaje czysty w kontaktach z rodziną. To kolejna zaleta Zucha. Bohater sam siebie nie wybiela.


Czasami szuka uzasadnień dla swoich zainteresowań homoseksualnych, które otaczający go ludzie tkwiący w latach 50. XX wieku zdają się traktować jako chorobę (zresztą skreślenie homoseksualizmu z listy chorób w latach 70. nie spowodowało, że ludzie zaczęli myśleć inaczej; do dzisiaj łatwo odnaleźć w Internecie fora, które traktują gejów i lesbijki jako dewiantów). Matka podejrzewa, że skoro chłopiec wychowuje się bez ojca, to jego seksualność może być upośledzona. Najpopularniejsza teoria lat pięćdziesiątych miała głosić, że homoseksualizm rozwija się u chłopców z nadmiaru towarzystwa kobiet. Bohater dochodzi do wniosku, że rozwód rodziców rozpoczął po prostu jego samoświadomość, jednocześnie jednak chce sobie poradzić z „problemem” i chodzi do psychoanalityka. Takie podejście wyśmiewa jeden z księży, który wmawia mu, że homoseksualizm to grzech.

 

Młody, zaledwie nastoletni, człowiek w trakcie odkrywania swojego „ja” musi zderzyć się nie tylko z nie zawsze artykułowanymi, ale odczuwalnymi wymaganiami rodziny i (szerzej) społeczeństwa, ale także z rzeczywistością, w której ludzie stają się zaprzeczeniem wyznawanych przez siebie poglądów. Ksiądz Burke otwarcie krytykujący homoseksualizm współżyjący skrycie z nauczycielem jest tutaj świetnym przykładem. Warto dodać, że żona (oczywiście nauczyciela) stanowiła świetną – nieświadomą swej roli – przykrywkę.


Sprawę komplikują także chłopcy, którzy wyrastając na heteroseksualnych, w dzieciństwie mają homoseksualne ciągoty. Uprawiają z bohaterem analny seks, pozwalają zaspokajać się oralnie. Ale przecież to nie tylko nieświadome dziecięce zabawy, które mają doprowadzić do obniżenia napięcia seksualnego. Każdy żyje, ukrywając swoje potrzeby.

 

Wszystko, co widzimy jest tylko przykrywką. Męscy wysportowani chłopcy, nauczyciel, który „wyszedł z homoseksualizmu”, ksiądz, matka i ojciec próbujący stworzyć pozory rodziny. Świat za stereotypową fasadą wygląda zupełnie inaczej. I nie chodzi tu tylko o seksualność, o dulszczyznę. Chodzi raczej o budowanie barier mentalnych. Czytając „Zucha” dochodzimy razem z narratorem do wniosku, że „rzeczywistość nie jest teatrem, ale umysł tak.” Bohater Edmunda White'a zaczyna sam odgrywać pewne role, budować intrygi, chce wzorować swoje życie na wspólnych losach Rimbauda i Verlaine'a.

 

Ja, który zawsze byłem świadomy bezkształtu życia, zobaczyłem teraz, jak naśladuje ono sztukę, choć znaczenie tego faktu, prowadzącego z pewnością do tragedii, wymykało mi się.

 

Jednocześnie ta świadomość powoduje, że udaje się uciec poza schemat, w którym ludziom bezpiecznie się żyje. Gdy już się zrozumie, że odgrywa się sztukę, można chcieć zagrać ją inaczej. Kształtować swoją rolę. Nawet seksualność nie zostaje poddana schematowi. Łatwo zaliczyć bohatera do gejów, ale on sam...

 

Chciałbym oczywiście pokochać mężczyznę i być heterykiem; im dłużej mógłbym zwlekać z rozwiązaniem tej antynomii, tym lepiej.

 

Nie bez powodu krytycy szukają powinowactw z prozą Gombrowicza. Chłopiec próbuje odnaleźć swoją formę; później jednak ją przekroczyć.

 

Chciałem przezwyciężyć tego kogoś, w kogo się powoli zamieniałem i kim ku memu przerażeniu miałem się wkrótce stać (…), jakby moje przeznaczenie było formą, w której zamarzała woda, a pierwsze kryształki lodu utworzyły już cienką błonę na jej powierzchni.

 

W konsekwencji bohater staje się „tajnym kodem, przed którym musiałby skapitulować nawet najtęższy specjalista od depesz szyfrowych.” A trzeba pamiętać, że to dopiero początek, że Zuch jest pierwszym tomem trylogii.

 

 

 

© Michał Domagalski

 

 

Tytuł: Zuch

Autor: Edmund White

Miejsce: Wrocław

Data premiery: 09. 02. 2012

Wydawca: Biuro Literackie
Ilość stron: 236
Oprawa miękka

163 x 215 mm
Projekt opracowania graficznego: Artur Burszta