Bywają historie, które zdają się być na tyle wyjątkowe, iż nie wiadomo, w jakim kontekście je obsadzić, a jednocześnie są na tyle bliskie i uniwersalne, że najlepszym kontekstem staje się własne życie. Jedną z takich historii wykorzystał Tore Renberg – norweski prozaik.
1. Nie jajko, nie kura, był film, a kiedy literatura?
Na początek trzeba wypowiedzieć bluźnierstwo: nie jajko, nie kura, a pierwszy był film. Stwierdzenie to powoduje zgrzyt, bo z prawdą jest tylko trochę spokrewnione,
na dodatek w wymiarze czysto subiektywnym. Film, o jakim mowa, jest adaptacją. Adaptacją, która trysnęła ze źródła, by wzorem tych nie najdłuższych, lecz najszybszych rzek popędzić ku odbiorcy. Pijcie, pijcie – zdaje się mówić – może wam zasmakuje i ruszycie w kierunku ziem, z których ta woda wypływa. Taka była moja droga: poznałam rudzielca i chłopca wpatrującego się w chmury, wysłuchałam ścieżki muzycznej i brzmienia norweskiego języka. Dopiero długo później trafiłam na informację, że właśnie przetłumaczono na polski książkę o takim samym tytule, a na okładce jej pierwszego polskiego wydania została umieszczona twarz aktora, który wcielił się w głównego bohatera. Zgrzyt. Coś tu się podziało i zmieniło kolejność. Ale jednak zgrzyt jest niewielki, bo im częściej pewne zabiegi są powtarzane, tym siłą przyzwyczajenia wchodzą do codzienności, a przynajmniej mieszczą się w obrębie spraw uważanych za normę. Zatem, skoro najpierw zobaczyliśmy Colina Firtha jako profesora uniwersytetu, którego wydawnictwo zamieściło na okładce Samotnego mężczyzny, to dlaczego by Jarle Klepp nie miał przedstawić się w skórze Rolfa K. Larsena?
Nie warto już pytać, czy percepcja literatury zmienia się, kiedy ekranizacja zdąży ją wyprzedzić w wyścigu, na którego mecie stoi odbiorca. Nie przystoi powtarzać za innymi, że doświadczenie jednego zjawiska wpływa na to, w jaką relację wejdziemy z kolejnym. A i z całą pewnością, nie ma sensu atak na reżysera, dlaczego jego film różni się od pierwowzoru i gdzie podział się mój ulubiony fragment – zwłaszcza że jako polski odbiorca musiałabym w tym przypadku skierować pretensje do autora książki. Absurd. Ważniejsze jest, jakimi drogami biegnie każde z tych dzieł, kiedy się przepychają, któremu udało się najdalej uciec od banału i wreszcie, jak można zmienić wydźwięk tej samej historii, zakładając różne obuwie. O tym jednak za chwilę.
2. Na imię mi Legion, bo jest nas wielu
Na początek drugiej myśli obierzmy sobie książkę. Bywają historie, które zdają się być na tyle wyjątkowe, iż nie wiadomo, w jakim kontekście je obsadzić, a jednocześnie są na tyle bliskie i uniwersalne, że najlepszym kontekstem staje się własne życie. Jedną z takich historii wykorzystał Tore Renberg – norweski prozaik, który polskiej publiczności jest raczej nieznany. Jedynym źródłem informacji o autorze jest okładka książki (chyba że sięgniemy do stron internetowych w języku obcym). Stąd dowiadujemy się, że już jako debiutant zbierał laury – otrzymał nagrodę dla debiutantów im. Terjei Vasaasa. Natomiast dziennik „Morgenbladet” uznał go za jednego z dziesięciu najlepszych norweskich pisarzy poniżej 35. roku życia. Czy słusznie?
Człowiek, który pokochał Yngvego jest przede wszystkim obrazem młodzieży końca lat 80. i początku 90. Wracamy zatem do szkoły średniej, do wszystkich problemów, jakie serwuje okres dojrzewania, do sprawdzianów i nielegalnego kupowania alkoholu, a także romansów, które miały być miłością na całe życie. Temat na tyle uniwersalny, że wzbija się ponad norweskie granice i krąży niezatrzymywany przez żadnych celników. Polski czytelnik bez problemu może podać kilka tytułów z tej kategorii, choćby Jezioro osobliwości Krystyny Siesickiej, Magdę.doc Marty Fox czy cykl stworzony przez Małgorzatę Musierowicz – Jeżycjadę. Każda z powyższych autorek wprowadziła nieco zamętu do życia swoich dorastających bohaterów: to rozwód i drugie małżeństwo jednego z rodziców, to licealną ciążę albo problematyczną miłość, za którą trzeba wyjechać do innego miasta, jest także matka lądująca w szpitalu i córka przejmująca jej obowiązki itd. Jednak wszystko to blednie, kiedy obok ustawimy Jarle Kleppa i jego historię.
Tego mi brakuje, tego nie znam – przyszłości. Muszę ją teraz wymazać,
spróbować cofnąć się znów do tamtych czasów – jest zima, nastał styczeń
1990 roku i właśnie zacząłem drugi semestr w Kongsgård. Mam dziewczynę,
jestem dość arogancki, wydaje mi się, że pozjadałem wszystkie rozumy,
i uważam, że ponad 80% moich rówieśników to niedorozwinięci, konserwatywni, niedoinformowani debile. Jeżeli czemuś miałbym być przeciwny, to jest to
z pewnością EWG, nie lubię też chrześcijan, a zwłaszcza dzieciaków z Ten Swing,
nienawidzę komercjalizmu, braków w wiedzy o ochronie środowiska, popularnej
muzyki i kapitalizmu.1
Już ta krótka autoprezentacja bohatera wskazuje, że różni się kompletnie od postaci z polskich powieści dla młodzieży – mimo iż stoi w centrum historii, to jednak jego świadomość stanowi splot wydarzeń ogólnoświatowych z zakresu polityki, gospodarki, ochrony środowiska, spraw społecznych. Interesuje go ambitna literatura, a także alternatywna muzyka – najlepiej jeśli odkryta przez niego. Został opisany w kategoriach antropologiczno-egzystencjalnych, taką postać Hanna Gosk definiuje jako: „wytwór określonych poetyk i stylów, wyraża przede wszystkim jednostkowe oraz zbiorowe doświadczenie ludzkie, swoimi perypetiami często uosabia matrycę losu człowieka uwikłanego w historię określonego społeczeństwa i mikrohistorię swojego losu”2 . Tym samym Renberg ucieka kliszom, w jakie ubierane są zwykle myśli nieletnich postaci, czyniąc sprawy intymne Jarlego równorzędnymi z innymi wątkami książki. Udaje mu się zapanować nad narracją nawet w momencie, gdy zbliża się najgorsze zagrożenie czy też największy sprawdzian tego typu powieści – czyli sprawa zakochania. Trudniejsze to ze względu na obiekt uczuć – nie jest nim dziewczyna bohatera, lecz inny chłopak. Tak, zdecydowanie autor ucieka banałom, jakie wypisują polskie autorki (tu już pomijamy Musierowicz), starając się za wszelką cenę odzwierciedlić stan emocjonalny swoich czytelniczek i jednocześnie umożliwić im identyfikowanie się z postacią, o której czytają. W rezultacie nie ma znaczenia, na jakim tle historycznym rozgrywają się ich perypetie miłosne – pozostaje tylko mikrohistoria.
„Nie mamy XXI wieku, jest wczesny ranek, piątek 19 stycznia 1990 roku, a ja jadę w deszczu na rowerze do szkoły. Za parę sekund moje życie wywróci się do góry nogami”3 – tak pojawia się groźba wobec chłopca, który jest niesamowicie świadomy swoich czasów, a jednocześnie nieświadomy samego siebie. Do jego życia zostaje wprowadzony czynnik obcy, przekształcający bezpieczny chaos zbuntowanego nastolatka w miejsce, gdzie każdy ruch trzeba wykonywać na oślep. Wszystko staje pod znakiem zapytania, a w szczególności jego tożsamość. Pojawienie się Yngvego doprowadza do rozpadu – już nie tylko mamy Jarlego 30-latka, który opowiada tę historię, starając się jednocześnie zawiesić dotychczasowe doświadczenie, i nie tylko Jarlego zbuntowanego 17-latka o tłustych włosach i pryszczach, który z zasady jest na „nie”, pali skręty i urozmaica swoje słownictwo wulgaryzmami. Do istnienia zostaje powołany ktoś jeszcze. Pojawia się tytułowy człowiek, który pokochał Yngvego. W związku z tym zmianie ulega ciało dzielone z drugim Jarlem – ścięcie włosów, korektor maskujący niedoskonałości cery. Człowiek ten zaczyna jeździć na łyżwach, bo lodowisko jest blisko domu Yngvego, zaczyna grać w tenisa, bo to sport, jaki Yngve trenuje, opuszcza próby swojego zespołu i kupuje dla obiektu swoich uczuć płytę, jaką normalnie uznałby za zbyt popową. Świat przestaje istnieć, a może raczej sprowadza się wyłącznie do statycznego obrazu Yngvego, co powoduje ogromny kontrast ze światem, w którym żyje Helge, Katrina i Mathias Rust Band. Zakochany Jarle tylko na pozór stanowi łagodniejszą wersję. Odstawienie buntu na bok wiąże się w jego przypadku przede wszystkim ze zobojętnieniem, brakiem empatii w sprawach niezwiązanych z Yngvem.
„Czy to takie niezwykłe? Czuć, jakby od szczęścia dzielił cię jeden pocałunek?”4 – w takich momentach chce się krzyknąć: run, Renberg, run! I ku miłemu zaskoczeniu autor rzeczywiście zaczyna uciekać. Dzięki rozszczepieniu osobowości głównego bohatera nie pozwala wątkowi miłości homoseksualnej, jakże ostatnim czasem popularnym, zdominować powieści. Tylko początkowo Jarle obsesyjne myśli o nowopoznanym koledze, a nawet nie tyle o koledze, co o jego ustach. Pocałunek, jak mantra, powraca przez całą powieść. Więc może to wcale nie miłość, a ciekawość, chęć wkroczenia jeszcze głębiej na ścieżkę alternatywy? Fascynacja tym, co inne od tego, co ma na co dzień? Ależ skąd, zdaje się tym razem wykrzykiwać autor, który już spieszy nam na pomoc ze stereotypem geja. Mamy tu obowiązkowe dobre relacje z matką, z ojcem tylko powierzchowne. Jarle stara się zawsze mieć nad nim przewagę, co pozwala mu zdobywać pieniądze na weekendowe melanże. Mało tego, podobnie jak w naszym rodzimym Berku (M. Szczygielski), pojawia się wspomnienie nagiego ciała ojca. Czy Renberg szuka diagnozy skłonności homoseksualnych? Tak to wygląda, gdy niespodziewanie rozgląda się za przyczynami stanu bohatera, a także ukazując konsekwencje niepożądanego zakochania. Im bardziej Jarle-buntownik przekonuje siebie – nie jestem pedałem! – tym więcej elementów nakazuje czytelnikowi myśleć przeciwnie.
Niech będzie, że Renberg pokazuje nastolatkom możliwość pojawienia się w ich świecie także innego rodzaju miłości, że to się zdarza, ale… Sam fakt poruszania tematu, raczej otuchy nikomu nie doda. Wydźwięk jest przecież odmienny. Raz, że w takim wypadku trzeba nieco zmienić dawny światopogląd, dwa, trzeba się odwrócić od dotychczasowych najbliższych. A trzy – poszukiwanie przyczyny nie stanowi czasem przyznania racji tym, którzy uważają homoseksualizm za chorobę? To trochę jakby przejrzeć listę najpopularniejszych tematów, wybrać kilka, ale potem bez większego przekonania czy raczej odwagi o nich opowiadać.
Na szczęście, model tożsamości, jaki ujawnia się w książce, został rozciągnięty poza kwestię orientacji seksualnej. Jako komponent pojawia się problematyka związana z rodziną, a więc uwarunkowań genetycznych, wątpliwości – czy skończę jak ojciec: alkoholik i kobieciarz? Istotne jest otoczenie (w zależności od tego, z kim przebywa, takim się staje – w domu nie musi być tak bardzo alternatywny), zakorzenienie w miejscu (geograficznie – co to znaczy być Norwegiem, a co obywatelem danego światopoglądu). To bezustanne mierzenie się ze wszystkim, co ma wpływ na kształtowanie myślenia i zachowania.
Jest coś jeszcze. Hanna Gosk napisała, że „tożsamość jednostki to sposób jej postrzegania przez innych, natomiast poczucie tożsamości jednostki to jej subiektywny sposób postrzegania siebie”5 . Czy zatem człowiek ma wiele tożsamośći? I dalej idąc tym tropem, czy to, co pokazuje Renberg jest rozszczepieniem, czy właśnie ukazaniem, na ile może się różnić postrzeganie przez innych? Trzeba to powiązać z samą konstrukcją powieści. Możemy sobie wyobrazić, że 30-letni Jarle odwiedza matkę, idzie do swojego pokoju i przegląda rzeczy, jakie w nim pozostawił. Są to przede wszystkim książki i płyty – fragmenty tekstów służą za motto każdego z rozdziałów – jak magdalenka Prousta, wywołują reminiscencje. W związku z tym do czynienia mamy ze spojrzeniem na siebie przeszłego i z próbą ustosunkowania się wobec niego: czy to byłem ja? Czy on stał się mną? Rozważania zostały umożliwione dzięki powołaniu odpowiednich płaszczyzn czasowych, nałożonych na siebie. Tkwimy w teraźniejszości, która z punktu opisywanych zdarzeń jest przeszłością. Ale nie jest to punkt, z którego nie możemy się wyrwać. Podążamy za wspomnieniami 30-letniego Jarlego, tak samo przemieszczamy się razem do przyszłych zdarzeń.
Jak wędrowiec dopiero na szczycie wzgórza poznaje i ogarnia wzrokiem całą
przebytą drogę, wszystkie jej zakręty i krzywizny, tak i my dopiero przy końcu
jakiegoś okresu w naszym życiu lub pod koniec całego życia dostrzegamy
prawdziwe związki między naszymi czynami, osiągnięciami i dziełami, ich
konsekwencję i powiązania, a także ich wartość.6
Zgodnie ze słowami Schopenhauera Jarle próbuje podsumować tamten okres i zdaje się, że jest to również punkt, który umożliwia mu odtworzenie tych wszystkich tożsamości, jakie postrzegali w nim inni. Jarle-buntownik to obraz ustanowiony w oczach przyjaciela, a nawet więcej – Helge stworzył kopię samego siebie. Jest również Jarle-syn, Jarle-chłopak Katriny i Jarle-chłopak zakochany w Yngve. To tyle, jeśli chodzi o przeszłość.
„Istotą życia jest teraźniejszość” – tak brzmi motto pierwszego rozdziału, które jednocześnie można odnieść do całości powieści, dodając słowa Tylora – „aby mieć wyobrażenie tego, kim jesteśmy, musimy mieć wyobrażenie tego, jak stawaliśmy się i dokąd zmierzamy”7 . Innymi słowy, ważna jest przeszłość i przyszłość skumulowane w teraźniejszości, a teraźniejszością w tym przypadku jest 30-letni Jarle. Ot, jedna z tajemnic książki zostaje odkryta: nie wszystko złoto, co się świeci i nie wszystko, co przeważa, stanowi istotę. Bo Człowiek, który pokochał Yngvego to przede wszystkim historia nastolatka, ale nie taka sama jak w przywołanych polskich powieściach – to celowe nagromadzenie obrazów przeszłości, składających się na tożsamość teraźniejszego Jarle Kleppa.
3. Kto miał lepsze buty
Alicja Helman pisze: „Nie można po prostu zarejestrować na ekranie powieści, wykorzystać utworu muzycznego, sztuki scenicznej bez ich uprzedniej adaptacji. Adaptacja jest w dziedzinie kinematografii techniką kompozycyjną nieznającą ograniczeń i sięgającą we wszystkie możliwe i dające się pomyśleć regiony”8, co jednocześnie umożliwia twórcom filmowym skorygowanie literackich potknięć czy samym pisarzom, tworzącym scenariusze, wypowiedzieć się na nowo. Adaptować to znaczy przerabiać, dostosowywać do nowych potrzeb. Jaka była nowa potrzeba Renberga albo jego nowych odbiorców?
Z filmu znika istota, którą udało mi się wyłuskać, bo jest tylko jedna płaszczyzna czasowa i jeden Jarle, przechodzący może nie tyle proces dojrzewania, co szereg zmian. Uwalnia się nieco spod wpływu Helgego i zaczyna mówić słowami Yngvego. Zupełnie jakby główny bohater przejeżdżał na taśmie produkcyjnej i powoli, ale w pewnym ciągu jego osobowość była poddawana różnym przeróbkom bez względu na to czy się na nie zgadza. Jakby przejeżdżał na taśmie produkcyjnej albo taśmie kasety magnetofonowej, która pojawia się już w czołówce. Tak rozpoczęty film sugeruje, co będzie w nim najważniejsze, gdzie przesunął się punkt ciężkości.
A najważniejsza zdaje się muzyka. Twórcy filmowi (wszak trzeba tu mówić o autorze zbiorowym) na tyle pozmieniali kolejność wydarzeń, że w jednej z pierwszych scen pojawia się zespół i informacja o możliwości zagrania na koncercie, który od tej pory będzie wyznaczał rytm – próby, przygotowania, tworzenie ulotek, reklama. Rytm też nadaje ścieżka dźwiękowa – słuchamy już nie tylko utworów Mathias Rust Band, lecz również muzyki norweskiej i tej, którą chłopaki sami uwielbiają.
Przy tym ważność należy oddać także zdjęciom, bo wszystko rozgrywa się tutaj w obrazie i w spojrzeniu. O ile w książce opisy świata przedstawionego były mocno okrojone (co niewątpliwie jest jej zaletą), wynosząc na plan pierwszy bardziej słowa i myśli, komentarze, co do tego, jak Jarle widzi Yngvego, tak film przede wszystkim angażuje zmysł wzroku. Słuch jest przydatny głównie ze względu na muzykę. Nie potrzebujemy dialogów – np. światopogląd bohaterów możemy odczytać z ubioru, z przypinek na czarnych płaszczach itd.
Renberg, tworząc scenariusz filmowy, opowiedział zupełnie inną historię. Wykorzystał środki, których zabrakło mu w literaturze. W końcu to nie to samo podać kilkadziesiąt tytułów utworów muzycznych, a wpuścić do ucha widza konkretną nutę. Więc może należało pozostać przy filmie i przeciągnąć ten brak lektury na polskim rynku? Nie, zdecydowanie nie. Co więcej, ta nieco absurdalna kolejność w ostatecznym rozrachunku sprzyja nie filmowi i nie literaturze, ale temu, co stanowi zwykłą ludzką potrzebę – czyli sprzyja opowieści. Książka dopełnia, a także tłumaczy wszystkie niezrozumiałe z powodu cięć fragmenty. Jest bogatsza w wątek codzienności – film za to bogatszy o zwiększony poziom doznań estetycznych. Dla polskiego czytelnika Człowiek, który pokochał Yngvego jest odmiennym sposobem przedstawienia przeszłości (zwłaszcza okresu dojrzewania) czy poradzenia sobie z nią. Można wracać, przerabiać, przez co ustanawiać siebie, a można również wsiąść do autobusu wzorem filmowego absolwenta i tylko obejrzeć się, aby zobaczyć, jak przeszłość próbuje dogonić, lecz nie potrafi wyprzedzić maszyny.
©Justyna Barańska
Tore Renberg, Człowiek, który pokochał Yngvego
(tytuł oryginalny: Mannen som elsket Yngve)
Tłumaczenie: Katarzyna Tunkiel
Liczba stron: 360
Wydawnictwo Akcet, Warszawa 2011
Człowiek, który pokochał Yngvego
reżyseria: Stian Kristiansen
scenariusz: Tore Renberg
produkcja: Norwegia
Muzyka: John Erik Kaada
Zdjęcia: Trond Høines
Obsada: Rolf Kristian Larsen (Jarle Klepp), Arthur Berning (Helge Ombo), Ida Elise Broch (Cathrine Halsnes), Ole Christoffer Ertvåg (Yngve Lima), Knut Sverdrup Kleppestø (Andreas),
Lasse Holdhus (Mały Rulle), Jørgen Langhelle (Terje Orheim, ojciec Jarlego), Trine Wiggen (Sara Klepp, matka Jarlego)
Premiera światowa: 15 lutego 2008
________________________________________________________
1 T. Renberg, Człowiek, który pokochał Yngvego, Warszawa 2011, s. 15.
2 H. Gosk, Bohater swoich czasów, Izabeli 2002, s. 11.
3 T. Renberg, op.cit., s. 17.
4 Ibidem, s. 18.
5 H. Gosk, Bohater swoich czasów, s. 37.
6 A. Schopenhauer, Aforyzmy o mądrości życia, Warszawa 1974, s. 164.
7 Ch. Tylor, Źródło podmiotowości. Narodziny tożsamości nowoczesnej, Warszawa 2001, s. 94.
8 A. Helman, A. Pitrus, Podstawy wiedzy o filmie, Gdańsk 2008, s. 153.