Opowieść o gadającym kamieniu, eliksirze młodości i oligarsze, który rozdaje pieniądze mogą powodować mylne wrażenie, że Kołyma to jakaś bajeczna, egzotyczna kraina.
Dzienniki kołymskie to kolejna już (po Białej gorączce i Rajskiej dolinie wśród zielska) relacja Jacka Hugo-Badera z podróży po Rosji. Tym razem dziennikarz GW wybrał się w podróż autostopem po Trakcie Kołymskim, by zobaczyć, jak dziś żyją ludzie w miejscu, które jeszcze niedawno było piekłem. Już we wstępie autor zaznacza, że nie zamierza wracać do martyrologii Gułagu, ale nie do końca się to udaje. Od Magadanu do Jakucka, na trasie zbudowanej rękami zeków (więźniów radzieckich łagrów) po prostu nie sposób uniknąć historycznych paraleli. Każdy kilometr tej niezwykłej drogi to zbiorowa mogiła bezimiennych i zapomnianych niewolników, którzy w nieludzkich warunkach pracowali ponad ludzkie siły. Jej współcześni mieszkańcy są albo potomkami, tych którym cudem udało się uciec z piekła na ziemi, albo ci, którzy na Kołymę uciekli z kontynentu. I chociaż życie na tej „planecie” łatwe nie jest, opuszczać jej nie zamierzają.
Jak zwykle u Hugo-Badera, do głosu dochodzą zwykli ludzie, którzy po wypiciu kilku głębszych otwierają przed reporterem swoje umartwione, poranione, a rzadziej szczęśliwe dusze. Opowiadają historie proste, przerażające i niewiarygodne zarazem. Wiele z nich kończy się zbyt szybko. To wielki minus tych opowieści, ale też swoisty syndrom towarzysza podróży (paputczika) – mówi tylko tyle, ile chce powiedzieć. Dlatego, nim zdążymy się zapoznać z losem jednego człowieka, to w zasadzie już go nie ma. Jest inny, a po nim następny. I tak, aż przez 2025 kilometrów, jak w kalejdoskopie przewijają się kolejne twarze i kolejne historie nie z tej ziemi. Opowieść o gadającym kamieniu, eliksirze młodości i oligarsze, który rozdaje pieniądze mogą powodować mylne wrażenie, że Kołyma to jakaś bajeczna, egzotyczna kraina. Nawet wyrażenia opisujące jej położenie – za górami, za lasami, wieczna zmarzlina, w której można spotkać głodnego niedźwiedzia ludojada – idealnie wpisują się w baśniowy nurt… Jakież to ironiczne, bo przecież bajka to ostatnie słowo, które mogłoby stać się synonimem Kołymy.
Autor nie pozwala jednak zbyt długo tkwić w tym mylnym przekonaniu. Za każdym razem, gdy w myślach posuwałam się do tak nieprzyzwoitych porównań, byłam brutalnie sprowadzana na ziemię. I to przez kogo! Przez samego Warłama Szałamowa, a ściślej – przez jego Opowiadania, które jak cień towarzyszą Hugo-Baderowi. Przyznać muszę, że te wycieczki do Szałamowa, przywoływanie za nim statystyk i faktów dotyczących Gułagu są bardzo męczące. W dużym stopniu odbierają przyjemność z czytania, prowokują do myśli, o tym jak to wszystko mogło się zdarzyć. Zestawienie historii i współczesności wywołuje pewien dysonans, czy nadal trzeba płakać, czy już można się śmiać? Historie paputczików pokazują, że mieszkańcy Kołymy znaleźli na to wszystko złoty środek (i wcale nie chodzi tu o lany hektolitrami spirytus).
Jacek Hugo-Bader chciał pokazać, że w takim miejscu można się śmiać, można kochać, płakać, pragnąć, kraść (a w zasadzie „brać to, co źle leży”) i nienawidzić. Po prostu można żyć. Myślę, że autorowi udało się osiągnąć ten cel. Jednak sam obraz tego życia niewiele różni się od obrazów znanych z innych reportaży, relacji z podróży czy innych form o tej tematyce. W Dziennikach kołymskich nie ma tak naprawdę nic nowego. Historie niby niepowtarzalne, ale jakby już gdzieś słyszane. Rosyjska gościnność, serdeczność, ale i podejrzliwość. Przecież to wszystko już było. Świadomość tego powoduje pewne rozczarowanie i niedosyt, ale pomimo tego książkę warto przeczytać. Choćby po to, by z troszkę innej strony poznać Kołymę i porozmyślać chwilę nad nierozwiązywalną zagadką, czyli który paputczik mówi prawdę, a który dał się ponieść (bardzo często pijackiej) fantazji.
Pro forma dodam jeszcze, że książka jest wzbogaconą i rozbudowaną wersją dziennika, który Jacek Hugo-Bader prowadził podczas podróży i na bieżąco aktualizował na portalu Wyborcza.pl.
©Anna Purczyńska
Jacek Hugo-Bager, Dzienniki kołymskie
Wydanie I, rok 2011
Wydawnictwo Czarne
Liczba stron: 320