Opowieść „o sobie” nie do opisania (Thierry Jonquet „Tarantula”)

Michał Domagalski
Michał Domagalski
Kategoria literatura · 17 listopada 2011

„Tarantula” Thierry'ego Jonqueta przesuwa powoli cienką granicę, granicę zbudowaną z zasad moralnych, przyzwyczajeń czytelniczych i oburzenia.

A może to specyficzne połączenie kryminału i thrillera zagląda coraz głębiej, pod kolejne maski, przykrywki, narzuty, aby z lubością grzebać się w nieczystościach ludzkiej... psychiki, duszy... ludzkiego sumienia?

 

1.A

 

Gdy na pierwszych stronach poznajemy Richarda i Ewę, stanowią dla nas dość specyficzną parę. Toksyczną. Nie darzą się wzajemną sympatią. On – znany i ceniony chirurg plastyczny – rzuca jej rozkazy przez interkom, nazywając ją, raczej mało pieszczotliwie, „szmatą”; Ona, wiedząc, że go tym zdenerwuje, puszcza na wieży lub każe grać orkiestrze na garden party The Man I Love.

 

Nic nadzwyczajnego – chciałoby się powiedzieć. Nawet jak na literaturę.


Ciekawi stosunek owej pary do wspomnianego utworu, ale zimno, które dostrzegamy między nimi nie poraża. Ciekawiej – a może: straszniej – zaczyna się robić, gdy okazuje się, że Richard wykorzystuje Ewę – a właściwie jej ciało – do prostytucji. Specyficznej prostytucji, której głównym celem okazuje się nie zarabianie pieniędzy, lecz czerpanie satysfakcji przez Richarda z oglądania wyuzdanych pomysłów kolejnych partnerów.

 

Schowanemu za lustrem weneckim dystyngowanemu chirurgowi plastycznemu (zapraszanemu na różnorodne spotkania, wypowiadającemu się w telewizji) najbardziej zależy na reakcjach Ewy. Obrzydzeniu, grymasie bólu.

 

Choć wychowani na szeroko pojętych wartościach europejskich, możemy w tym momencie zareagować oburzeniem, to jednak czytelnicze wrażenie, że to wyostrzona opowieść o skrywaniu „ja” pod maską (czy – co w tym wypadku wydaje się właściwsze – jednego „ja” pod drugim lub jednej „maski” pod drugą.), zmusza nas do zatapiania się w dalszą cześć opowieści.

 

A, jak słusznie głosi stare powiedzenie, im dalej w las, tym więcej drzew.

 

2.A

 

Wprowadzona prawie równolegle opowieść o młodym Vincencie, która, co czytelnik podświadomie czuje, musi w pewnym momencie złączyć się w całość z historią Ewy i Richarda, wywołuje – jeśli mogę to tak nazwać – w odbiorcy jeszcze większe... zaskoczenie(?).
Młody człowiek ucieka na motorze przed samochodem. W końcu zostaje złapany i brutalnie pobity. Sceny te nie szokują. Nie dzisiaj, kiedy przemoc zrosła się właściwie z każdym przekazem kulturowym – filmem, literaturą, malarstwem, muzyką...


Może empatycznie odczuwamy ból, ale wstrząsające jest dopiero czytanie o kolejnych etapach zezwierzęcenia. Vincent – w pierwszej fazie uwięzienia – pozbawiony zostaje wszystkiego, co ludzkie, łącznie z ubraniem. Co więcej, nie dostaje pożywienia ani picia.


Przypięty łańcuchami, nagi i zgłodniały człowiek okazuje się bezradny, osiąga apogeum rozpaczy, zaś swojego kata zaczyna traktować jako jedyną nadzieję. Z pełną wdzięcznością pije w końcu dostarczoną w menażce wodę, je oprawcy z ręki. Traktuje go jak zaniedbywany, uwięziony na łańcuchu pies swojego właściciela:

 

 

 P óźniej przyniósł metalową menażkę wypełnioną papką, w której tkwiły czerwone

kawałki mięsa. Złapał cię za włosy, odchylił głowę do tyłu izmusił, żebyś jadł mu z ręki. Oblizywałeś mu palce, wysysając sos. To było nadzwyczaj smaczne. Pozwolił ci zjeść samemu. Dokończyłeś posiłek, leżąc na brzuchu, z głową wetkniętą w naczynie.

Nie zostawiłeś ani odrobiny tego, co twój pan ci ofiarował.

 

 

Chcąc nie chcąc odbija się nam – szczególnie polskim czytelnikom – cytatem z Innego świata Herlinga-Grudzińskiego: Człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach. Lub: Człowiek głodny nie filozofuje, gotów jest zrobić wszystko, aby dostać dodatkową łyżkę strawy.


Mrozi nas coś w opisie sytuacji w Tarantuli, sytuacji bez wyjścia, w której znalazł się młody człowiek, skazany na łaskę... szaleńca? Czy to aby dobre słowo? Wydaje się, że słuszniej byłoby tutaj sięgnąć do języka kolokwialnego.

 


Uczucie swoistego niepokoju we mnie potęgowała podczas lektury nietypowa narracja – można by roboczo rzec drugoosobowa. W ten sposób przedstawiane są właśnie partie związane bezpośrednio z tym konkretnym wątkiem. Kierowane pozornie do Vincenta przez narratora, a może pozornie do samego czytelnika, zmuszonego w ten nietuzinkowy sposób śledzić odczucia bohatera.


A może to Vincent zaczyna rozmawiać sam ze sobą?

 

3.A

 

Opowieść o Aleksie, podobnie jak o Ewie i Richardzie, prowadzona jest prawie klasyczną narracją trzecioosobową.

 

Od razu wiemy, co będzie łączyło Alexa z Vincentem. Byli kolegami. Ich przyjaźń zakończyła się, ponieważ ten drugi zniknął. Tajemniczo. Domysły Alexa na temat swojego kompana są fałszywe, co czytelnik już wie. W końcu Vincent siedzi gdzieś zamknięty, nie podróżuje po Ameryce i nie spotyka się z młodymi aktoreczkami.


Alex po nie do końca udanym napadzie na bank – zabił policjanta w cywilu, a jego zdjęcie opublikowały gazety – ukrywa się w domu byłego legionisty.

 

Nagle zdajemy sobie sprawę, o czym pisze Thierry Jonquet. Wcale nie o przekraczaniu cienkiej linii, a raczej o świecie schowanym za delikatną zasłoną. Cienka linia społecznych zasad zdaje się być fikcją, właśnie ową wygodną przykrywką, żeby nie zauważać, co tak naprawdę się dzieje. Nie wszyscy chcemy zaglądać za zasłonę, więc akceptujemy chirurga z jego młodą kochanką, w końcu po stracie żony...

 

...akceptujemy, choć sami nie przystajemy do akceptowanego schematu, ale o tym lepiej głośno nie mówić.

 

1.B

 

Jeżeli Richarda podglądającego Ewę oddającą się innym mężczyznom, skazać chcemy na pogardę (i znów brak adekwatnego słowa), to nie możemy przecież zapomnieć o owych klientach, których „wymagania” też nie wyrastają raczej z normy (czym jest norma w owym przypadku?).

 

To nie tylko handlowiec po sześćdziesiątce, prowincjonalny aptekarz zadowalający się obserwowaniem nagiej Ewy spacerującej po pokoju czy zakompleksiony homoseksualista z dobrej rodziny, który przeklinając, się masturbował. To także Varneroy. Uprzejmy pan z dużym brzuchem i różową twarzą. (…) To, co jej robił Varneroy, nie pozwalało na zbyt częste spotkania.

 

*

 

 

Klienci Ewy to panowie mijani na ulicy. Panowie dostojni i szykowni. I tacy zapewne są. Ale równocześnie są inni. Jak większość bohaterów Tarantuli. Trudno zdecydować, czy ich twarze ukrywają się jedna pod drugą, czy są równoważne.

 

2.B

 

Jeszcze silniej sprzeciwiałem się odruchowo, gdy powoli z odczłowieczonej istoty Vincent przemierzał drogę do bycia nad wyraz ukulturalnionym. Kiedy swojego oprawcę zaczynał traktować jako dobroczyńcę przynoszącego mu różne gadżety – od bloku rysunkowego po fortepian. Kiedy zaczynał ufać Tarantuli – jak go nazywa – bezgranicznie. Czeka niemal z utęsknieniem na kolejne wizyty mężczyzny, który złamał mu życie. Tarantula staje się przyjacielem Vincenta.


Mój czytelniczy sprzeciw okazuje się pusty.

 

3.B

 

Alex, nie owijajmy w bawełnę, jest głupi i brzydki.

 

Mimo wszystko wpasowuje się przecież w całość. Nie tylko fabularnie. W końcu Tarantula to opowieść o wyuzdanym pożądaniu, pożądaniu i perwersji. Alex nie tylko ma na swoim koncie napad na bank, ale także przestępstwa (jak i marzenia) seksualne.

 

Narrator przedstawia nam go cierpiącego na poranną erekcję, masturbującego się...

 

4.

 

Muszę poczynić kilka uwag z recenzenckiego obowiązku, zanim dotrę do zdradzania zakończenia.

 

*

 

Powieść Tarantula ukazuje się właśnie teraz, gdyż została całkiem niedawno zekranizowana przez Pedro Almodóvara (Skóra, w której żyję). Wydaje się, że mamy do czynienia z wydawnictwem ze wszech miar towarzyszącym. Na okładce widzimy – to częsta praktyka, przy wydawaniu książek, które doczekały się głośnej ekranizacji – aktorów z filmu. Poza tym pojawia się nazwisko reżysera i tytuł. Dodatkowo na czwartej stronie okładki oprócz zajawki dotyczącej powieści mamy również szczegółowe dane o dziele Almodóvara oraz napis: FILM W KINACH OD 16 WRZEŚNIA 2011.


Najgorsze jest to nieznośne utożsamienie, jakby film był wierną kopią książki, tymczasem już sam tytuł wskazuje nam, że mamy przed sobą dzieła – choć w pewien sposób zależne – jednak samodzielne. Pomijam już całą zabawę w tłumaczenie różnicy pomiędzy literaturą a kinem.

 

Z drugiej strony to dzięki Skórze, w której żyję do polskiego odbiorcy trafia kawałek prozy mało znanego na polskim rynku, nieżyjącego już francuskiego przedstawiciela tzw. nurtu noir Thierry'ego Jonqueta. A to przecież cenne.

 

Trzeba być zresztą sprawiedliwym wobec wydawcy i dodać, że nakładem Prószyński i S-ka powieść ta (opublikowana przez autora w 1984) ukazała się już wcześniej, w 2008 roku. Zaledwie trzy lata później niż dotarła na rynek czytelniczy USA.

 

5., czyli podsumowanie

 

Pozwólmy sobie zdradzić zakończenie. Napisać kilka rzeczy dla tych, którzy są już po lekturze lub nie zamierzają Tarantuli czytać. Ostatecznie dla tych, którym nie przeszkadza, że wiedzą, jak się książka kończy.

 

Ewa okazuje się Vincentem, który został poddany zmianie płci przez Richarda/Tarantulę.

 

Na ostatnich stronach narrator nie oszczędzając czytelnika przedstawia mu przebieg operacji, odczucia Vincenta/Ewy związane ze zmianą.

 

W wyobraźni odbywa się jeżeli nie wojna, to chociaż bitwa. Przypominamy sobie klientów, zazdrosne spojrzenia kobiet... I próba utrzymania stabilności w świecie. Wyznaczenia granic w byciu sobą. Może faktycznie Vincenta już nie ma:

 

A może zginąłeś tamtej nocy na motorze? Co prawda nie pamiętałeś własnego

wypadku, ale może teraz sobie przypomnisz? Właśnie. Musiałeś zginąć. A teraz

jesteś skuty łańcuchami i niczego nie rozumiesz...

 

Czyżby całą tą narrację prowadził/a sam/a Vincent/Ewa? Może jakieś Ono, które nie rozumie własnego ja, nie potrafi myśleć o sobie w pierwszej osobie [sic!]; któremu łatwiej wierzyć, że stare „ja” nie żyje, jest marą? W końcu nasza płeć jest naszą częścią. Nasza cielesność nas określa. Zmiana powoduje, że...

 

Ucieczka? Powrót do siebie po tylu latach? Do siebie? Czy miejsce, w którym

kiedyś żył Vincent, dalej było twoim domem? Co powiedzieliby wszyscy, których

tam znałeś?

 

Ale w pewien sposób przypadek Vincenta/Ewy stanowi wyolbrzymienie problemu dotyczącego większości postaci Tarantuli. Kim jest Richard? Znanym zapracowanym chirurgiem? Ojcem kochającym swoją umieszczoną w zakładzie psychiatrycznym córkę? Mścicielem znęcającym się w pokrętny sposób na gwałcicielu swojej córki (Vincencie)?.. Czy wiedząc o całej przeszłości, akceptujemy czyny Richarda? Na pewno łatwiej nam zrozumieć jego motywację, ale...

 

Alex? Podziwianym synem pana Barn'ego w rodzinnej wsi? Osobą, która dopuściła się gwałtu ze swoim kolegą Vincentem? A może tym, kim ma się dopiero ochotę stać po planowanej operacji plastycznej twarzy?

 

*

 

Historię przedstawioną w Tarantuli może nie jest trudno opowiedzieć, ale trudno ją opisać. Zaczyna brakować odpowiednich pojęć odnoszących się do uczuć towarzyszących lekturze. Brak porównań. Wszystko stoi gdzieś na granicy szoku, obrzydzenia, zniesmaczenia.

 

Dobrze, że jeszcze jakoś reagujemy.

 

Dobrze, że nie przechodzimy obojętnie.

 

Choć może jednak przechodzimy?

 

© Michał Domagalski

 

 

 

Tytuł: Tarantula
Autor: Thierry Jonquet
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2011 (wcześniej przez tego samego wydawcę: 2008)
Ilość stron: 144