„Stąd aż do Brighton Beach” Roberta Terentiewa

Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz
Kategoria literatura · 9 listopada 2011

Już na 22 listopada zaplanowana jest premiera książki Roberta Terentiewa „Stąd aż do Brighton Beach”

Najtrudniejsze są takie decyzje, z których nie można się wycofać. Na przykład decyzja o emigracji w czasach dzielącej Europę „żelaznej kurtyny”. Często podejmowano ją w dramatycznych okolicznościach, bez znajomości kraju osiedlenia, lub tylko na podstawie mitu zrodzonego w izolacji od Zachodu. A potem przychodził czas zapłaty, której nikomu nie udało się uniknąć.

 

Akcja powieści toczy się w Brighton Beach, rosyjskiej dzielnicy Nowego Jorku

zwanej też Małą Odessą. Jej mieszkańcy, broniąc się przed Ameryką, tworzą etniczne getto, jeszcze w ramach prawa, ale już dają się odczuć pierwsze oznaki zmian, które nastąpią z chwilą przybycia kolejnej fali uchodźców z ZSRR. To już nie będą zmęczeni życiem radzieccy Żydzi, ale nowi ludzie, korzystający z pierestrojki Gorbaczowa i zakładający mafijne struktury. Przyjeżdża Kacap i wszystko się zmienia.

Na tym tle Piotr – lekarz weterynarii i jeździec, Jasza – radziecki Żyd i Jerzy – solidarnościowy emigrant, usiłują, z różnym skutkiem, znaleźć swoje miejsce w nowej dla nich rzeczywistości. Tylko dla Piotra okazuje się to niemożliwe; wychowany w Wielkopolsce, wśród koni, starych dworów i pałaców, nie potrafi się pozbyć bagażu rodzinnych dramatów. Pamięć o nich nie jest dobrą przepustką do nowego świata.

 

FRAGMENT KSIĄŻKI:

Tego roku lato w Małej Odessie przyniosło wydarzenia, jakich nie pamiętali nawet najstarsi pielgrzymi z Sojuza. Najpierw, sobotnim rankiem, przyszedł znad oceanu sztorm i nie odbył się zwykły, weekendowy spektakl na boardwalku. Niepokój dało się odczuć już poprzedniego wieczoru, bo brudnobiałe mewy, które jak zwykle, dużymi stadami patrolowały przybrzeżne wody, nagle setkami, wylądowały na plaży i tkwiły na piasku w milczeniu. Powietrze zgęstniało od wilgoci, a na horyzoncie pojawiły się dalekie, pełgające błyskawice. Wiatr ustał zupełnie i gładki ocean lśnił bazaltowym blaskiem w świetle księżyca. Nad ranem pojawiła się na wschodzie wypiętrzona czarna chmura, a od spodu, co kilka sekund, podświetlały ją błyskawice i dopiero wtedy dotarły do wybrzeża pierwsze, rzadkie jeszcze, szkwały. W miarę jak chmura wypełniała horyzont, wiatr się wzmagał i szedł na skos ku plaży, nisko, tuż nad wodą, burząc jej gładką powierzchnię, jakby ktoś sypał kaszą. Świt nie nadchodził, bo słońce nie mogło poderwać się znad horyzontu, przygniecione siną już chmurą. A potem przyszedł deszcz niesiony długim szkwałem i widać go było już z daleka na oceanie, bo pędził przed sobą wał wody zmieszanej z pianą, a gdy uderzył w wybrzeże, najpierw wytrysnęły słupy wody na końcu kamiennych ostróg wybiegających w morze, a chwilę później zniknęła granica między wodą a odeską plażą. Przez dwa dni czarna chmura wisiała nad wyludnionym boardwalkiem i wydawało się, że odwołano te dwa, letnie dni weekendowe, bo trudno je było odróżnić od nocy, a sztormowy wiatr znad oceanu roznosił mokry piasek po bocznych uliczkach i nawet pod linią metra, na Brighton Beach Avenue, zrywał markizy nad sklepami.

 

Robert Terentiew – jeden z nielicznych już potomków rosyjskich, białych emigrantów. Absolwent Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Warszawskiego, dziennikarz, publicysta, wieloletni felietonista „Tygodnika Solidarność”. Publikował w drugim obiegu wydawniczym, po stanie wojennym na emigracji w Nowym Jorku. Po powrocie do kraju związany z Telewizją Polską; autor programów, scenariuszy, reportaży i filmów dokumentalnych.