Zwycięska praca w Konkursie na impresję krytycznoliteracką
Wyjątkowość codzienności, o poetyckości Zawału Mirona Białoszewskiego słów kilka
Przypadkowa obserwacja pacjenta, Mirona – narrator nosi imię autora:
Pielęgniarka o wyglądzie aktorki zadzwoniła o późnej porze do swojego domu. Poznałem po jej zmęczonym głosie, że miała dziś przykrości. Z mężem. Ślubnym czy nieślubnym[1]
Bohater przygląda się szczegółom. Daleki jest od uogólniania, tworzenia uniwersalnych prawd. Czasami tylko trafiają się sentencje: w dawnych epokach technicznie było trudniej o rozpowszechnianie głupot.[2]
*
Zaraz po zawale bohater-narrator wpada w rytm schematycznych zachowań. Siostry opiekujące się chorymi traktują ich jak masę, twarze zlewają się jedna z drugą. Podobnie reagują sami pacjenci.
Rutyna codzienności.
Jednak Miron niszczy schemat i dzięki sposobowi opowiadania, dzięki łapaniu najdrobniejszych szczegółów to nie tylko on staje się swoistym indywiduum. Wszyscy... a słuszniej będzie: Każdy w Zawale ma swoją przeszłość, sposób bycia oraz osobiste problemy. Białoszewski obserwuje świat uważnie. Notuje drobne fakty z życia pacjentów. Zaś pielęgniarki nie stanowią wyłącznie grupy zawodowej. Pozornie nieistotne wydarzenia wyłuskują je z tłumu. Wystarczy wspomnieć zacytowany na wstępie fragment.
Spisywanie dziennika ułatwia ocalenie skrawków osobliwości.
*
Używany przez Białoszewskiego język pozbawia prozę swoistego przezroczystego charakteru. Już nie elementy świata przedstawionego, nie tylko materiały służą budowaniu, ale także specyficznie używane narzędzia. Opowiadający każe nam się skupić na języku.
Z mężem. Ślubnym czy nieślubnym.
To może być przypadkowa wpadka języka gadanego, po który sięga – podobnie jak w głośniejszym Pamiętniku z powstania warszawskiego – w Zawale Białoszewski. Jednak jako gadanina spisana staje się komunikatem wyjątkowym i zatrzymuje uwagę czytelnika. Odbiorca nadal śledzi fabułę, ale równocześnie zaczyna śledzić język. Już pierwsze zdania przerzucają ciężar z „co” na „jak”. Właściwie można nawet powiedzieć, że owe „jak” zaczyna nabierać znaczeń.
Początek powieści to zawał.
*
Zdania długie na przemian z krótkimi oraz z nietypowymi równoważnikami (Słabawo.) tworzą odpowiednik spostrzegania świata przez bohatera-narratora w momencie, kiedy go złapało. Rytm odpowiada rytmowi zawału i myśli. Myśli niekiedy dziwacznych. Podporządkowanych fizyczności. Skupionych na przykład na wykonaniu planu zakupu czapki. Jest w końcu listopad. Jednak – szarpnięcia bólu – doprowadzają do gwałtownej zmiany decyzji. Podobnie chwilę później:
Ciągnę się, jak mogę. Nie mogę, więc przysiadam.[3]
Gramatyka opowieści zmienia się pod wpływem gramatyki otoczenia, gramatyki ciała. Oraz pod wpływem gramatyki wewnętrznej osoby mówiącej. To jej postrzeganie, jej percepcja decyduje o tym, jakie drobiazgi ze świata i w jaki sposób się nam ukażą na przestrzeni całej opowieści (m.in. nerwowe poszukiwanie miejsca do oddania moczu).
Oczywiście dzieje się tak w każdym dziele.
Jednak w Zawale – jak w poezji – czytelnik cały czas ma tego świadomość. W pewnym momencie orientuje się, że sposób opowiadania staje się również tematem całości.
*
Zawał. Temat niepoetycki i w ogóle literacko mało nęcący. Ze spraw sercowych nawet walentynkowe wręczanie zakochanym prezerwatyw ozdobionych serduszkami[4] wydaje się wznioślejsze. Chociaż sytuacje nadzwyczaj codzienne wchodziły w skład światów budowanych Mirona Białoszewskiego wielokrotnie.
Zawał to zjawisko raczej wstydliwe. Świadczące o pewnej niedoskonałości cielesnej, o której nie lubimy wspominać. Jeżeli mamy wówczas wypieki na twarzy, to na pewno inne niż podczas konsumowania powieści o kolejnych bohaterskich czynach. O podbojach miłosnych, o ciałach pięknych pań i przystojnych mężczyzn.
Właśnie m.in. dzięki temu Zawał stał się dziełem wyjątkowym.
Na swój sposób poetyckim.
Michał Domagalski
[1] Białoszewski M., Zawał, Warszawa 1977, str. 7 – 8.
[2] Ibidem, str. 76.
[3] Ibidem, str. 5.
[4] Różewicz T., Walentynki. Poemat z końca XX wieku, w: tegoż, zawsze fragment. recycling, Wrocław 1998. str. 48.