Nieobecni Bartosza Żurawieckiego

estel
estel
Kategoria literatura · 7 sierpnia 2011

Czyli o tym, jak gej z niedoszłą teściową świat unicestwili i zostali zupełnie sami.

 

Bezsenność i rutyna, nieuzasadnione napady lęku i poczucie

wszechogarniającej pustki dopadają A. po rozstaniu z wieloletnim partnerem. Dominik, który w przeciwieństwie do A. w fabule książki zasłużył sobie na imię, porzucił go oraz szarość polskich ulic, by w blaskach Londynu szukać szczęśliwszego życia. Podczas gdy on spokojnym snem kończył inspirujące dni, A. nie mógł spać, dręczony koszmarami, wspomnieniami i depresją. W podobnym nastroju czas mijał matce wyzwolonego Dominika – Pani Marii, która mierząc się z demonami przeszłości, powoli dochodziła do wniosku, że najzwyczajniej w świecie nienawidzi swojego życia. Z upływem czasu A. zaczął przeżywać zupełnie nieracjonalne doświadczenia, zaopiekował się (a potem zgwałcił) tajemniczym sąsiadem Technobojem (który przez większość akcji siedzi i kiwa się w rytm mało strawnej muzyki), po czym stał się dla świata tak obojętny, że niewidzialny. Pani Maria natomiast przeżywając bezsensowny romans chciała usilnie trzymać fason starszej, eleganckiej kobiety, popierającej wybory syna. Gorycz A. wynikająca z samotności czterdziestoletniego geja, połączona z frustracją Pani Marii, mającą źródło w upokorzeniach i wiecznym odgrywaniu ról, powodują, że bohaterowie chwytają za broń i postanawiają siać zniszczenie.

 

A. zawiera z Panią Marią przymierze, którego założenia są najprostsze z możliwych – świat jest zły więc go zniszczmy. Więc niszczą, jako pierwszy cel obierając (nie powinno dziwić) episkopat polski – bo jakiej innej instytucji na pierwszym miejscu nie należy się kilka kulek w katolickie serce za całe zło, które spotyka ten mały, polski, gejowski światek. I idą za ciosem, oboje niewidzialni, za środek transportu mając niebieskie cinquecento, a za oręż bomby atomowe, armaty, własne zęby i serca (pożerają Berlin i roztapiają Australię), ogień (palą Paryż), gumkę do mazania (wymazują Watykan). W złości, zapamiętaniu i wierni swojej samozwańczej ideologii zabijają Dominika, wspólnie przykładając do tego ręce.

Przez całą drogę do celu totalnego zniszczenia przyświeca im pierwotna, buntownicza myśl: "Jedźmy w świat pomścić nasze życie! Będziemy mordować, rabować, gwałcić, wymierzać sprawiedliwość, brać odwet, za złe karać, będziemy legendą i mitem, damy świadectwo, zaznaczymy swoją obecność, zostawimy ślad, zaczniemy wreszcie żyć! Pełnią życia!".

I tu zaczyna się koncepcyjny problem. Jeśli ich zamierzeniem była zagłada świata, co do jednostki, to dla kogo zostawiają ślad, co i komu chcą udowodnić? Ich relacje są niejasne, rozpaczliwe zbliżenie w całkowitej samotności (nie ma już nikogo) oboje traktują z najwyższym obrzydzeniem. A przecież decydując się na taki krok wiedzieli, że nie pozostawią przy życiu żadnego innego człowieka, poza sobą, gdyż żaden inny człowiek, poza nimi, nie wiódł życia tak niesprawiedliwego, żeby móc żyć z nimi dalej w całkowitej, acz cudownej pustce.

 

Jednak Pani Maria nie wytrzymuje postapokaliptycznej atmosfery w towarzystwie współtwórcy dzieła zniszczenia i odchodzi, zostawiając A. samego. Nie mówi dokąd, zupełnie jakby samotność we dwójkę była jeszcze bardziej nie do zniesienia niż ta dokładnie pojedyncza. W tym samym czasie A. zapewnia, że w końcu jest szczęśliwy. Choć nie jest bogatszy w perspektywy.

 

Uważam, że Nieobecni poruszają niezwykle wrażliwy i drażliwy temat, jakim jest uzurpowanie sobie prawa do szczęścia poprzez przynależność do określonych grup społecznych oraz prawa do decydowania o tym szczęściu. Pojawia się także niespokojna refleksja o wartościowaniu samotności, pustki i pewnych działań, które raz podjęte, nie dadzą się zatrzymać. Żurawiecki daje nam prozę o decydowaniu i żałowaniu. Jeśli jednak jego zamysłem było wprowadzenie kontrowersji w postaci geja i starszej kobiety, którzy są zdolni do unicestwienia wszystkiego, co jest z uporem budowane na konwenansach, to zabrakło polotu. Szczególnie w momencie odebrania im widzialności, jako dowodu na wykluczenie. Co się natomiast autorowi z pewnością udało, to wzbudzenie refleksji nad sensem niszczenia, bo okazuje się, że pustka powstała po zniszczeniu nie jest dobrym materiałem na nowy start.

 

 

 

©Ewelina Dybowska

 

 

 

Bartosz Żurawiecki, Nieobecni

Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011

okładka miękka, 138 stron