Wszystko przez Amandę

Redakcja
Redakcja
Kategoria literatura · 9 lipca 2011

Tak, wszystko przez nią, bo to ona ma sto pomysłów na minutę, z których

jeden sprawia, że znika niania, a kolejny - że Amanda wraz z bratem trafiają do innej czasoprzestrzeni. Znalezienie się w wirze wydarzeń nie z tego świata nie przeszkadza rodzeństwu w dalszych kłótniach. Tymczasem profesor Ciereszko gorączkowo próbuje odtworzyć recepturę mikstury odpowiedzialnej za całe to zamieszanie, by ruszyć dzieciom na ratunek. Pomagają mu rodzice i zaprzyjaźniony szkocki naukowiec. Ale może lepiej by się to wszystko skończyło, gdyby nie pomagali...

 

Żarty żartami, ale w tym świecie wszystko stoi na głowie: motyle są wielkie i agresywne, truskawki
przypominają melony, a tygrysy są mniejsze od myszy. Nic nie kapuję. I jeszcze jakiś złodziej
podpiernicza nam ubrania.

 

 

 

Fragment

- Co to za głupie żarty! Gdzie moje dżinsy? - Amanda z wściekłością przeszukiwała nadbrzeże. 
Jakoś mnie to nie zdenerwowało.
- Czego się wydzierasz? Przecież jestem w wodzie.
- Schowałeś je?
- Spadaj!
- Gdzie są? Karol, błagam cię...
- Mówię ci, że nie mam pojęcia. Poszukaj dobrze. Słuchaj, a może powinnaś zmienić okulary? Kiedy ostatnio byłaś u okulisty?
Rzuciła w moją stronę grudą ziemi. Spudłowała. 
- Jeśli to nie ty, to kto?
- Może ten, co ci przyniósł truskawkę - zarechotałem. - Taka, wiesz, wymiana towarowa. On jedzonko, a ty ubranie.
- Twoich rzeczy też nie ma.
Ruszyłem do brzegu. Najbardziej szkoda mi było butów. Tyle miesięcy odkładałem z kieszonkowego, żeby teraz stracić je w tak głupi sposób.
- Ej, ty złodzieju! Jeszcze się policzymy, słyszysz?
Nic mi nie odpowiedziało. Przez następne kilka godzin bawiliśmy się w bohatera mojej ulubionej książki - Robinsona Crusoe. Z wielkich zielonych liści udało się nam sklecić gustowne sukieneczki. Wyglądaliśmy na niezłych dzikusów. Wpadłem na pomysł, żeby z kawałka oderwanej kory zrobić chodaki. Nie było to takie proste. Kora, nawet jeśli dała się oderwać, była bardzo krucha, a poza tym mało wygodna. Dałem sobie spokój z butami. Amanda oczywiście zwaliła całą winę na mnie, twierdząc, że skoro ja dzisiaj dowodzę, to powinienem pomyśleć o wszystkim. Być może miała trochę racji, ale nie przyznałem się i powiedziałem, że to ona wskoczyła do wody, bez mojego pozwolenia, i dlatego sama jest sobie winna. Przez dłuższy czas szliśmy w milczeniu, wściekli na cały świat, nie wyłączając samych siebie. Oczywiście zapomniałem o oznakowywaniu terenu i w pewnym momencie nie wiedziałem, czy jesteśmy na Służewcu, czy może gdzieś pod Łomiankami. Amanda zorientowała się, że coś jest nie tak.
- Zgubiłeś się, wodzu?
- A ty?
- Ja? Ja idę za tobą.
- No i bardzo dobrze. Przez ciebie zapomniałem o ulicach. Ale to nic. Jakoś sobie dam radę.
- Śmiem wątpić. 
- Cisza. Nie udzieliłem ci głosu, kmiotku.
Amanda syknęła i powiedziała, że jak będzie jej dzień, to tak da mi do wiwatu, że się pokicham ze szczęścia.
Po kilku kolejnych godzinach bezsensownej włóczęgi znaleźliśmy drzewo bananowca i pod nim zarządziłem nocleg. Skoro kolacja wisiała tuż nad głowami... 
Po uczcie złożonej z bananów, bananów i bananów zająłem się robieniem sobie butów. Amanda poszła w pobliskie zarośla i udawała, że jest w jakimś butiku, przymierzała liście, dotykała, pytała o cenę. Rozbawiła mnie.
- Ejże, przecież ty nie lubisz chodzić po sklepach, zawsze mówiłaś, że cię to nudzi.
- Bo mnie nudziło. 
- Rozumiem. To znaczy, że teraz ci przeszło?
- Może tak, może nie, nic ci do tego. Przepraszam panią, a ta spódnica z żółtymi paskami za ile?
- Zobacz, zrobiłem sobie adidasa, model 2200. 
But rzeczywiście wyszedł mi doskonale. Znalazłem drzewo, którego kora przypominała gumę i dawała się formować, wystarczyło dodać kawałek twardej podeszwy, wymościć czymś miękkim, związać całość i but jak malowany. Moją szewską pasję przerwał złowieszczy okrzyk Amandy:
- Tygrys!
- Aha, czy bardzo groźny? Proszę pani, proszę nie karmić zwierząt. Proszę się odsunąć od klatki. Prima aprilis, nie przeszkadzaj mi.
- Chodź, zobacz, to naprawdę wygląda jak tygrys.
- I co mówi?
- Nic. Siedzi na gałęzi.
- A ma skrzydła? Dziób? - zachichotałem.
- Sam masz dziób. Chodź tutaj!
- Twój tygrys, twój problem. Ty nie chciałaś patrzeć na gadające motyle, ja mam w nosie twoje tygrysy. 
- Żebyś nie żałował.
No to poszedłem, żeby nie żałować. Nie wiem, jak cywilizowany człowiek powinien zachować się na widok tygrysa, ja w każdym razie dostałem takiego ataku śmiechu, że zwinąłem się w kłębek i przez dłuższy czas nie mogłem dojść do siebie. Tygrys był zupełnie prawdziwy, wszystko miał na miejscu, i ogon i łeb, i nawet powarkiwał, ukazując groźne zębiska, tyle tylko, że był wielkości pudełka od zapałek. Amanda wzięła go na rękę. Skulił się, pomachał ogonem i próbował ją ugryźć. Kiedy go pogłaskała, zjeżył sierść, fuknął i uniósłszy nogę, zaczął sikać.
- A to świnia! - Amanda odstawiła go na gałąź.
- To tygrys, prawdziwy bengalski potwór. Tyle tylko, że nie chciał pić mleka. Mogliby go zatrudnić w reklamie, pij mleko, bo będziesz taki jak ja. 
- Dlaczego mnie obsikał?
- Przestraszyłaś go. Nie czytałaś, że tygrysom nie podaje się ręki?
- Gdzie?
- Na klatce w zoo, „Nie karmić". To właśnie znaczy, żeby nie podawać ręki. Żarty żartami, ale w tym świecie wszystko stoi na głowie, motyle są wielkie i agresywne, truskawki przypominają melony, a tygrysy są mniejsze od myszy. Nawet mi się zrymowało. Nic nie kapuję. I jeszcze jakiś złodziej podpiernicza nam ubrania. Ty coś z tego rozumiesz?
Amanda pokręciła głową i znów wzięła się za głaskanie nowego przyjaciela.
- A ti ti, mamusię zgubiłeś, biedactwo, pewnie jesteś głodny. Zaraz ci czegoś poszukamy. Na co masz ochotę? Co?
- Zostaw go w spokoju. Chcesz, żeby miał traumę na całe życie?
- Nie mogę go zostawić. On tak na mnie patrzy, jakby prosił.
- No, mówi: odwal się ode mnie, wielka łapo!
Wróciłem do szycia butów. Zabawa z mikroskopijnym tygrysem to nie było zajęcie godne prawdziwego mężczyzny - trapera, przewodnika i szewca. 
Amanda odkryła w sobie uczucia macierzyńskie. Wczuła się w rolę.
- Cio, baldzio się mnie boiś? Nie bój się, ja ci nic złego nie źlobię. Tylko się z tobą tlosiećkę pobawię, tobie na pewno się tu nudzi.
- Skretyniałaś do reszty?
Nie słuchała mnie. 
- W cio by się tu pobawić. Nie pats tam, to Karolek, on jest gupi, wies, on nie lubi małych tyglysków, nie chce się z nimi bawić, fe, jaki bzytki jest Karolek. Karol, zobacz, zmarszczył nosek.
- Pewnie dostał na ciebie uczulenia. Zaraz na ciebie kichnie.
- Ja cię zaraz kichnę. On się do mnie uśmiecha.
- Jasne. W końcu stanęły naprzeciw siebie dwie istoty na podobnym poziomie rozwoju. Bawcie się, nie przeszkadzajcie sobie.
- Masz coś innego do roboty? Może wolałbyś teraz siedzieć w „Bursztynowym" i słuchać ględzenia madame Nikoletty?
- Żebyś wiedziała, chciałbym usłyszeć jej głos.
- A ja postanowiłam dać sobie na luz. Jak wakacje, to wakacje. Dlaczego my się mamy cały czas martwić? Nie wystarczy, że cały rok się stresujemy ocenami? Jeszcze teraz? Leziemy z wywieszonymi ozorami, goni nas ktoś? No powiedz.
- Niby nie.
- To czego się rzucasz? Mam teraz czas wolny. Spadaj. Wies co tyglysku, tseba ci będzie nadać jakieś imię. Nie może tak być, żeby wszyscy mieli imiona, a ty jeden, biedacek, nie. Karol, jakie może być imię dla tygrysa?
- Mikron.
- Nie pytam o twój mózg.
- Jak masz taki wielki, to sama wymyśl.
- Co, myślisz, że nie dam rady. Nazwę cię, nazwę cię... Diego. Tak jak w filmie.
- Tamten w „Epoce" był szablozęby. Ten mi wygląda na bezzębnego. 
- Ma takie małe ząbki, zobacz.
Stanęło na tym, że Diego nazwany został Małym Kłem. Amanda postanowiła, że go adoptuje do czasu, gdy nie znajdzie się matka lub ktoś inny z rodziny. Mały Kieł nie miał nic przeciwko temu. Rozłożył się na ramieniu Amandy i z zadowoloną miną ruszył z nami dalej.

 

 

 

 

Wszystko przez Amandę, Piotr Rowicki 

kategoria:                  literatura dla dzieci i młodzieży

seria:                          poza seriami

gatunek:                     powieść

data premiery:           06.07.2011

wydanie:                    I

wydawnictwo:            W.A.B.