„Życie nikogo nie rozpieszcza, wiedziałem o tym jeszcze przed poczęciem [...]”. I zaczyna się.
Notka na odwrocie książki ostrzegła mnie, że opowiadana przez Radosława Lemańskiego historia dotyczy losów człowieka ścierającego się z otoczeniem i z samym sobą, a akcja powieści osadzona jest w epoce transformacji politycznej. Notka ostrzegła mnie również, że autora cechuje nieomylne wyczucie stylu, skrzący dowcipem język i inteligentna puenta. Wszystko to przyjąłem do wiadomości, z różnym stopniem zaufania, ale przyjąłem. Zabrałem się więc do lektury.
Na początek tytuł, bo od czegoś zacząć trzeba. „Szczury” – zatem opowieść będzie, na pierwszy rzut oka, o rzeczach mało przyjemnych. Chyba, że autor próbuje mnie zwodzić, co by mnie ucieszyło – lubię gry intelektualne. Otwieram książkę, pierwsza strona - dedykacja: „Wszystkim tym, których spotkał podobny los, by nigdy nie tracili nadziei i wiary”. Zgadłem, będzie o rzeczach mało przyjemnych. Prawdopodobnie patetycznie i z dozą moralizatorstwa. To jeszcze o niczym nie przesądza, bo patos może być chwytliwy a moralizatorstwo nie nachalne i słuszne. Czytam dalej. Pierwsze zdanie: „Życie nikogo nie rozpieszcza, wiedziałem o tym jeszcze przed poczęciem [...]”. I zaczyna się.
„Szczury” to historia opowiedziana jednym tchem i trudno nie ulec wrażeniu, że Lemański wywiązał się ze swojego zadania nierzetelnie. Kuleje przede wszystkim kompozycja. Losy bohatera (a zarazem narratora, bo mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową) wyznaczone są przez kilka punktów: dzieciństwo w patologicznej rodzinie, próba usamodzielnienia się, życie na ulicy; wreszcie dojrzałość, egzystencja na marginesie społeczeństwa, bezdomność, picie, ćpanie i przemiana w lepszego człowieka, który przy okazji nawraca innych. A wszystko to upchnięte, nachodzące na siebie, skompresowane do nieznośnie lakonicznej formy. Autor przeprowadza swojego bohatera z jednego wcielenia w drugie, z jednej rzeczywistości w inną, jednym pstryknięciem palca, chciałoby się rzec – bezrefleksyjnie. Naturalnie, zdarzają się momenty kiedy o owej refleksyjności, o konieczności nadania głębi psychologicznej postaci Lemański sobie przypomina. Wtedy robi się jeszcze bardziej nieznośnie.
Postacie u Lemańskiego podzielone są na te dobre i złe, przy czym jeżeli zachodzi potrzeba zostają natychmiast przemalowane. Sam główny bohater jest zagadką, bo oprócz narzekania na to, że życie go nie rozpieszcza i wygłaszania truizmów w stylu: „teraz nie piję i staram się normalnie żyć, czytać Pismo Święte” albo: „Chcę być człowiekiem, wierzę w Boga”, robi i mówi co chce i jak chce. Jest więc bohater-narrator zlepkiem sprzeczności. Raz mówi o oczyszczającej mocy Ewangelii, a zaraz później zwraca się w myślach do księdza: „co ty kurwa wiesz o życiu ulicy?”. I żeby chociaż zachowania te były umotywowane, wyjaśnione i zweryfikowane. Nic z tych rzeczy. Bohater-narrator narzuca odbiorcy swoją wizję świata, a skonfundowanemu czytelnikowi pozostaje z rumieńcem wstydu czytać ocierające się o banały (by nie rzec – trywialne) frazy.
Tłu wydarzeń, całemu światu przedstawionemu, również wiele brakuje. Na początek kilka klisz z dzieciństwa, opis zabaw podwórkowych (w tym nieporadnie lapidarna relacja z pierwszego stosunku seksualnego), prezentacja złych, alkoholizujących się „starych” (spokojnie, zmienią się pod koniec powieści) oraz wspomnienie anielsko dobrego dziadka ze wsi (tak, dziadek będzie tak dobry i cukierkowo-słodki, że umrze po kilku stronach, ku szczerej rozpaczy bohatera i domniemanemu smutkowi czytelnika). Później serwuje się czytelnikowi perypetie dojrzałego „szczura” (chodzi oczywiście o głównego bohatera) którego wychowuje ulica. Tylko żeby nie było wątpliwości – ulica, jaką prezentuje Lemański, również rozczarowuje. Nie sposób dowiedzieć się o niej dużo więcej niż się wie, niż się usłyszało i zobaczyło na własne oczy. Ot, zdania w stylu: ”W coraz większym transie niemożliwej beznadziejności coraz częściej sięgałem po butelkę z byle czym” lub: „Tak żyłem, nie wiem jak długo, budząc się, pijąc i ciągnąc wózek.” Zbudowane na takich zdaniach opisy ani grzeją, ani ziębią, zabijając potencjał tematu. Dużo lepszym, chyba najmocniejszym punktem powieści, jest opis noclegowni dla bezdomnych. Byłby to dobry materiał na solidny reportaż albo krótkie, szokujące opowiadanie. Lemański idzie jednak inną drogą: noclegownia to tło dla przemiany bohatera (nic to, że przemieniał się on już kilkakrotnie, tym razem czytelnik dostaje jasny, odautorski sygnał: uwaga! przemiana!) oraz miejsce pobratania się ze „złymi” rodzicami. I z tego przybytku dla bezdomnych bohater ruszy w dalszą drogę. Chociaż zakończenie nie jest idylliczne, to z można z lekkim sercem powiedzieć, że ma coś z „happy endu”.
Narracja Lemańskiego jest taka jak pozostałe elementy powieści, czyli mizerna. Szkolne zdania, które silą się na poetyckość i obrazowość, mieszają się z quasi zabawnymi, ironicznymi wstawkami. Momentami odnosiłem wrażenie, że autor nie zdecydował w jakim stylu zamierza poprowadzić swoją historię - nadając jej zwięzły, reportażowy posmak, czy też uderzając w ton patetyczny, moralizatorski. Ostatecznie korzysta po trosze z każdej opcji, mieszając wszystkie składniki w sposób tak nieporadny i nieumiejętny, że po kilkunastu stronach przestaje być to zabawne, a zaczyna irytować. Dodając do listy narzekań papierowe postacie i kiepską fabułę, otrzymujemy powieść niekompletną, kulawą, rozczarowującą. Sposób w jaki opowiada Lemański, pozostawia wiele do życzenia. Po odłożeniu książki pomyślałem, że autor dał z siebie ile mógł. Niestety, na dobrą literaturę nie wystarczyło.
Michał Mazur
Radosław Lemański, Szczury
wyd. Novae Res, Gdynia 2011
okładka miękka, 148 stron