Mnogość kategorycznych sądów w tej książce – i przeczuwalna ich, niedowiedziona trafność – nie dają zachować dystansu, na jaki pozwala „nieuchronna wynikowalność pozornie zbornych wykładów”[1].
Pisze Falkiewicz: „Chaos racjonalizacji, karnawał rozumienia. Brakuje mi nadrzędnej myśli, która by uporządkowała moją pracę, powstrzymała myślotok”[2]. Sąsiedztwo składnych esejów i strzępków, notatek – zalążków potencjalnego dzieła – wywołuje u czytelnika, wywołuje we mnie, wrażenie bliskości z rozproszoną myślą człowieczą, z odcinkiem raczej niż aspektem, dziedziną rozważań autora.
Uderza w znalezionych szkicach… zasadniczość tez, jakich stawianie wymaga wieku, nie przez daty wyznaczanego, ale innej, ważniejszej zapewne miary: wieku intelektu, a może także – wieku wymowy. Pewnego osobliwego ich rodzaju, jaki przejawia się najczęściej i najpełniej w umysłach rzeczywiście posuniętych w latach, którym widać osiągnięcie go z większą przychodzi łatwością. Do współczesności Falkiewicz przykłada terminy znane nam (postmodernistom?) z historii literatury i filozofii. Pisze bez krępacji o prawdzie, o Bogu, o istotności, pisze: „Moja ostatnia misja. Wypełnić ludzi treścią na tyle, aby widzieli swą śmierć poważnie”[3]. Słowa obce, coraz mniej zrozumiałe. Postuluje czytanie – wbrew postępowym tendencjom – śledzące wolę autora. I jest przy tym wszystkim przekonujący, albo przynajmniej zajmujący na tyle, że chciałoby się wejść z nim w dyskusję; kiedy ostatnią możliwą dyskusją – uwaga w podążaniu za jego myślą.
Frapuje to niespełnione dzieło, jego treść domyślona. Przeglądam dawne eseje Falkiewicza i coraz to wyraźniej znalezione szkice…, choć także pisane wcześnie, jawią mi się jako przyczynek do jeszcze dojrzalszej, już nie trafnej tylko, ale ponad wątpliwość prawdziwej twórczości („Życie kończy się zawsze wielką niedoróbką” – zwykł ponoć mawiać). Z jednej strony stały dystans rozumu do przedmiotu dociekań – i skrupulatność – z drugiej żarliwość określają najlepiej ten ton pisarski, jaki pozwala mu mówić odważnie: „To, co najwyżej cenione przez współczesnych, jest zarazem tym, co najbardziej nie zostało przez nich przeczytane”[4]. Może będzie się jeszcze czytać, jak by sobie tego życzył autor „Teatru Społeczeństwo”, może to piewcy i reformatorzy starego (z braku trafniejszych określeń) – z niektórych idei zupełnie nam obcy, a jednak bliscy z rozsądku – staną się nowym, odpowiedzą na przesyt, który musi nastąpić. „Tylko jeden mały krok dzieli epokę, która stała się superracjonalna, od rzucenia się w objęcia irracjonalizmu”[5] pisze Falkiewicz. Odpowiadam: a może raczej w objęcia „chaosu racjonalizacji, karnawału rozumienia”.
Michał Słotwiński
____________________________________________
[1] A.Falkiewicz: znalezione szkice do książki, Wrocław 2009, str. 131. Sformułowanie (sparafrazowane przeze mnie) tyczące – jak mniemam – dominującego w eseistyce stylu; za przykład podaje autor prace Jana Błońskiego, nie odmawiając im jednak trafności.
[2] Ibidem, str. 132
[3] Ibidem, str. 48
[4] Ibidem, str. 116
[5] Ibidem, str. 111
Andrzej Falkiewicz, znalezione szkice do książki
Oficyna Wydawnicza ATUT, Wrocław 2009
liczba stron: 206, okładka miękka
http://www.atut.ig.pl/