Mówiąc najkrócej, w nosie mam kobiecą lirykę wraz z jej cielesnością. Nie pisałam swoich tekstów patrząc na teksty innych kobiet i nie zastanawiałam się „jejku, jejku, czy to się wpisuje w kanon?”
Marcin Sierszyński: Minęły już dwa miesiące od ogłoszenia wyników XVI OKP im. Jacka Bierezina, którego zostałaś laureatką. Jak się czułaś, gdy się o tym dowiedziałaś? I co sądzisz o konkurencji – było z kim przegrać?
Justyna Krawiec: Jak się czułam? Nie pamiętam, szczerze mówiąc. Na pewno byłam wyjątkowo mocno zaskoczona, bo zupełnie nie spodziewałam się wygrać Bierezina (dobra, każdy tak mówi, ale ja naprawdę poszłam tam tylko klaskać!). Chyba byłam w mocnym szoku, bo Mariusz Grzebalski musiał mnie zaprowadzić na scenę za rączkę. Jeśli chodzi o konkurencję – oczywiście, że było z kim przegrać. Zawsze jest ktoś, z kim można przegrać.
A z kimś konkretnym? Kto był twoim faworytem?
Nie chciałabym nikogo wskazywać palcem, plus też żadnych „faworytów” nie miałam. Mogę tylko powiedzieć, że dziwnym uczuciem była rywalizacja z moim przyjacielem – Damianem Kowalem.
To chciałem usłyszeć. Znacie się z Kowalem już kilka lat, a w 2010 roku spotykacie się jako przeciwnicy walczący na śmierć i życie. Oczywiście żartuję, ale rodzi się pewne pytanie: jak bardzo środowiskowe jest to wydarzenie? Odczułaś może pewne zabetonowanie sceny poetyckiej? Co roku ci sami nominowani, podobne jury, bardziej spotkania towarzyskie niż prawdziwe życie kulturalne. Z ostatnich lat wydajesz się być ewenementem wśród laureatów, jako osoba bardziej z boku, niezaplątana w sieć towarzyskich powiązań.
To oczywiste, że po pewnym czasie wszelkie takie wydarzenia, które generalnie są kierowane do dość wąskiego grona osób (nie ma się co oszukiwać, prawie nikt teraz nie czyta poezji) przerodzą się bardziej w spotkania towarzyskie, niż w wielkie eventy kulturalne. Ja jestem osobą z boku, owszem, unikam wszelkich „grup", nie przynależę do miasta, z którego pochodzę. Wynika to jednak bardziej z przypadku, niż z wyboru, muszę jednak zaznaczyć, że gdybym dostała zaproszenie do jakiejś – nazwijmy to tak – poetyckiej grupy wsparcia, to najpewniej bym je odrzuciła. Co jest związane tylko i wyłącznie z tym, jak bardzo ja nie lubię być związana z czymkolwiek.
Nie lubisz się przywiązywać? Czy odnosi się to również do własnej poetyki? Książka w wersji finalnej będzie znacznie różnić się od projektu konkurującego na Bierezinie?
Mam nadzieję, że uda mi się wcisnąć do tej książki kilka tekstów, które powstały niedawno. Nie wiem, czy jestem, czy też nie jestem przywiązana do swojej poetyki – pewnie to dlatego, że nie poświęcam jej tyle uwagi, ile powinnam. Szczerze mówiąc to coś, co dzieje się obok. Jest dodatkiem.
A gdzie zamierzasz wydać książkę? Rozumiem, że redakcją zajmuje się Mariusz Grzebalski, więc...?
Nie wiem. To w ogóle ode mnie zależy? Póki co działam według planu – najpierw redakcja, potem reszta.
Słyszałem pewien niemiły komentarz na temat twojej wygranej, że jesteś „epigonką Gałkowskiej”. Chcesz to jakoś skomentować? Kim jest dla ciebie Magdalena Gałkowska?
Magda jest moją przyjaciółką. Co w zasadzie miałabym komentować? To, że ludzie już zaczęli ostrzyć sobie języki, bo dwie poetki postanowiły się polubić? Epigonka Gałkowskiej – w zasadzie nie jest to niemiły komentarz. Nawet mogę powiedzieć, że gdybym naprawdę robiła kalki z Magdy, to mogłabym być z siebie dumna, że ktoś nazywa mnie jej epigonką.
Rozumiem. A więc z innej beczki: „Pies to cnota, która nie mogąc stać się człowiekiem, stała się zwierzęciem”. To słowa Victora Hugo. W twoich wierszach często przewija się motyw psa. Raz poświęciłaś mu nawet wiersz, innym razem podchodzisz do tego mniej wprost, zachowując w opisie jego cechy, zachowania. O jakiego psa chodzi? Kafkowskiego, znanego nam z „Dociekań psa”, czy może homeryckiego wiernego Agrosa, który czekał 20 lat na pana? A może jest to bardziej ów faustowski pudel, symbol szatana?
„Nie ufaj człeku psom zmokniętym / bo choć skulone są rozszarpać mogą dłoń na strzępy”. Jeśli miałabym wskazać palcem tego psa, o którego chodzi, musiałabym wskazać Toma Waits'a i jego Rain Dogs. Pies, który przewija się w moich tekstach jest projekcją pewnych cech, wydarzeń, mnie samej w konkretnych momentach życia. To zmoknięty, głodny łowca. Szukacz. Dodatkowo, ponieważ wszyscy moi przyjaciele mówią na mnie „Pies”, jestem mocno związana z tym zwierzęciem. Nie wychodziłabym aż tak daleko, by szukać tropów w Kafce lub u Homera. Na pewno też nie jest to pudel. To zmienna, która wychodzi od wspomnianego wcześniej utworu Waits'a i kończy u Franza Marca na płótnie. Te teksty, w których w jakiś sposób przewija się pies, są najbardziej osobiste z całej książki.
Więc starasz się stworzyć własny model kulturowy psa?
Nie staram się stworzyć modelu kulturowego, nie ma mowy. Po prostu wybrałam motyw przewodni.
wiesz, co znaczy być psem? gryźć się od ogona, bo tam, / ukryte pod krzyżem, leżą najważniejsze czakry. / przychodzić i łasić się, nie odrywać oczu. bo może to dziś / weźmiesz mnie inaczej, niż pod włos. – napisałaś w wierszu „Raport z picia porannej kawy. Kuchnia.” Motyw wyrazisty, nadający się do dalszej eksploatacji. Czujesz się specjalistką od archetypu psa? Wydaje mi się, że tak jasne motywy bywają przyczyną zaszufladkowania autora.
Nie czuję się specjalistką od archetypu psa. Szczerze mówiąc, jest na pewno mnóstwo rzeczy, których nie wiem lub nie mogę zmyślić na temat tego, jak nazwałeś, jasnego motywu. Jeśli zaś chodzi o zaszufladkowanie, to nie mam nic przeciwko. Szufladkę zawsze można zmienić. Wszystko zależy od tego, na jakiego odbiorcę trafią te teksty – czy na takiego, który będzie chciał je na siłę dopasować i podpisać pod jakiś temat, czy na takiego, który je po prostu przeczyta.
To optymistyczne założenie. Zastanawiałaś się kiedyś nad własnym modelowym czytelnikiem?
Nie. Nigdy.
Szkoda! A ty sama jaką jesteś czytelniczką?
Przypadkową przeważnie. Mam kilku ulubionych autorów, ale nie piszą oni poezji. Celuję głównie w literaturę rosyjską lub w fantastykę. Szczerze mówiąc, bardzo mało czytam poezji. No i nie lubię czytać kobiet. Oczywiście, są małe wyjątki, ale da się je policzyć na palcach jednej ręki.
I jaki wpływ ma to na twoją twórczość? O ile literaturę rosyjską da się wychwycić w twoich wierszach, to z fantastyką miałbym niemałe problemy…
Bo ona nie ma wpływu. Staram się nie łączyć kategorii, czytam głównie dla przyjemności, a nie w celu wyszarpnięcia czegoś jakiemuś autorowi i przypisania tego swoim tekstom.
Są dwa źródła literatury: życie i literatura. Mam rozumieć, że nie szukając natchnienia u innych autorów, pozostaje ci samo życie?
Życie jest na tyle bogate, że można z niego czerpać. Historie, które opisałam, a które częściowo da się wyłuskać z tekstów, są prawdziwe. Kiedyś się zdarzyły, ja je spisałam, i tak wyszła książka. Muszę się przyznać, że naprawdę czytam bardzo niewiele poezji, bardzo mało autorów mi pasuje. Oczywiście, jest kilku, którzy chodzą za mną non stop, ale też zawsze staram się stworzyć coś własnego, niż budować na nich.
A Schopenhauer, znany obrońca praw zwierząt? Jak on wpłynął na ciebie jako poetkę i jako byt? Pamiętam, chociaż jak przez mgłę, czasy gdy uważałaś siebie za kantystkę. Nie rozstawałaś się z „Prolegomeną” nawet jadąc do Lubiąża na festiwal artystyczny. Jak to zderzenie dwóch różnych filozofii ukształtowało ciebie?
No tak. Wiedziałam, że ktoś mi kiedyś wytknie Kanta. I Schopenhauera. Z filozofią i ze mną jest jak z niekończącym się romansem. Szczerze mówiąc jestem w pewien sposób uzależniona od romansowania z filozofami. Nie widzę sposobu, w jaki to miałoby wpływać na mnie jako poetkę, jedynie sprawia, że często gubię się jako człowiek. W tej chwili jednak rzuciłam Schopenhauera i nie znalazłam kolejnej randki, więc kto wie. Może to już koniec.
Musiałem napomknąć o Schopenhauerze, za co cię oczywiście najmocniej przepraszam, ale widzę pewną paralelę pomiędzy jego filozofią a twoją poetyką. Powiedziałbym: atmosferyczną. Gdańszczanin „z wewnętrznymi oporami uznaje własne ciało”, ale „kiedy analizujemy realność tego ciała i jego czynności, to nie znajdujemy w nim poza tym, że jest naszym przedstawieniem, nic prócz woli; realność jego w tym się wyczerpuje”. Podobnie u ciebie, jak w wierszu „Krew wypływa zawsze z lewej aorty”: w skórze mieszka zima i krzyżuje mi szyki, / a całe ciało jest jak chleb. częściej kruszą się ramiona. ciepło / przechodzi przez nie jak powietrze, pozostawia zacieki i plamy. / plamy są cieplejsze i wyrastają z nich kwiaty. , albo w momentach gdy piszesz o sobie konwencjonalnie jako o psie. Czy to nie jest również ciało jako wola i przedstawienie? Dlaczego akurat skupiasz się na cielesności, nie uważasz, że kobieca liryka jest tym za bardzo przesycona?
Nie postrzegałabym ciała jako woli ani przedstawienia, prędzej jako zupełnie osobny, obcy element, który musi zostać rozpoznany. Pytasz o kobiecą lirykę i cielesność. Mówiąc najkrócej, w nosie mam kobiecą lirykę wraz z jej cielesnością. Nie pisałam swoich tekstów patrząc na teksty innych kobiet i nie zastanawiałam się „jejku, jejku, czy to się wpisuje w kanon?”. Wszystkie te wiersze, które popełniłam, pisałam, bo miałam ku temu jakiś powód, bo coś poczułam w taki, a nie inny sposób. Nie szukam i nie szukałam źródeł, punktów odniesienia. Nawet się nad tym nie zastanawiałam.
Czyli mylny będzie mój trop, gdy pójdę dalej za Schopenhauerem (tym razem z O podstawie dostatecznej), który w paragrafie Twierdzenie o podstawie dostatecznej stawania się pisze, że „wystąpienie nowego stanu nazywa się zmianą”, a więc „każdy stan nowy musi następować po poprzedzającej go zmianie.”? Słowa te skojarzyły mi się oczywiście z nazwą twojego zwycięskiego arkusza, który nazwałaś „STAN”.
To będzie wyjątkowo mylny trop, ponieważ „STAN” to nie żaden rzeczywisty stan, jak np. stan skupienia.
Tak, Schopenhauer dawał tam przykład stanu skupienia, ale pojęcie ma szersze znaczenie. Dlatego zastanawiam się: jaki to stan i jakie były jego przyczyny?
To nie jest konkretny stan. Nie ma też żadnej przyczyny. To nie coś, co się zdarzyło, a potem ja ponosiłam konsekwencje. Może zdejmę tę tajemnicę z tytułu, bo widzę, że coraz więcej osób zaczyna dorabiać do niego jakieś ideologie wyssane z palca. Miałam duży problem z tym, jaki tytuł nadać mojemu arkuszowi. Z przyczyn oczywistych nie wysłałam go w końcu pod nazwą roboczą „Pies”, i dość długo zastanawiałam się nad innym. W końcu postanowiłam dać mu tytuł „Stan”, ponieważ Stan, Eminema, to był jedyny utwór, pod który wtedy pisałam. I ot, cała tajemnica.
Całkowicie mnie zaskoczyłaś! Trzeba teraz będzie przesłuchać ten utwór. Przypomina to trochę sytuację z poems Andrzeja Sosnowskiego, który to tytuł zaczerpnął z piosenki Tricky'ego. Potem wszyscy poeci w Polsce zaczęli słuchać tej muzyki.
No cóż. Stan w pewnym momencie stał się po prostu jednym, płynnym dźwiękiem, przy którym mogłam spokojnie pisać.
Justyna Krawiec - rocznik 88'. Urodziła się i mieszka w Łodzi. Lubi
drinki bez palemek i malować paznokcie. Ostatnio jej pasją jest
wyczynowe jeżdżenie popsutym golfem.
Studiuje Kulturoznawstwo na UŁ.