„Pani Bovary” to ja! czyli historia pewnego cudzosłowu...

Aleksandra Lubińska
Aleksandra Lubińska
Kategoria literatura · 21 lutego 2011

„Z tej samej gliny są ci wszyscy, którzy mówią o swych utraconych miłościach, o grobie matki, ojca, o swych błogosławionych wspomnieniach, całują medaliony, płaczą przy księżycu, szaleją z czułości na widok dzieci, omdlewają w teatrze, przybierają zadumaną minę w obliczu oceanu. Filuci! filuci!"

 

 

„Quand on écrit la biogaphie d'un ami, on doit le faire au point de vue de sa vengeance”[1].
- Flaubert w liście do Ernesta Feydau, 1872.

 

 

     

Zanim przejdę do meritum: pisanie o „Pani Bovary” w kontekście życiorysu Gustawa Flauberta, tego, co powiedział (bądź nie), zawsze będzie absurdem, z którego istnieniem musi jednak pogodzić się każdy, kto zajmuje się czymkolwiek, poza kompozycją i stylem dzieła. Warto również wspomnieć, że badacz taki działa de facto wbrew woli samego twórcy — jest więc albo człowiekiem bezczelnym, albo fanatykiem. Nie dość bowiem, że analizuje się pewien element powieści w kontekście osobowości autora, podczas gdy on sam marzył o zupełnym oderwaniu swych dzieł od siebie[2], to na dodatek wspomina się o jego biografii. Jego, który zwykł mawiać: „Ja nie mam biografii!”[3] Jedyny komentator Flauberta (spośród dzieł, na których się opierałam) spełniający jego własne wymagania: konieczność koncentracji na stylu, bycie artystą, posiadanie sporych zasobów bezwarunkowago entuzjazmu dla Piękna — to Vladimir Nabokov. Znaczące, że jego wykład na temat „Pani Bovary” jest tu najrzadziej wykorzystywany.

 

      „Madame Bovary c’est moi!”[4] — odrzekł ponoć Flaubert, zapytany przez Amelię Bosquet o to, skąd zaczerpnął inspirację do stworzenia postaci Emmy. Powiedział to, jak wspomina René Descharmes, très nettement, czyli bardzo zdecydowanie. „<<Madame Bovary>> nie ma w sobie nic z prawdziwego zdarzenia. Jest to historia całkowicie zmyślona; nie włożyłem tam nic ani z moich uczuć, ani z mego życia. Złudzenie (jeżeli jest) pochodzi z bezosobowości utworu. Jest to jedna z mych zasad: nie należy opisywać siebie”.[5] — napisał z kolei w liście do panny Leroyer de Chantepie, zapewne równie zdecydowanie. Zadziwiające i schizofreniczne zarazem, chociaż po głębszych badaniach spuścizny (zwłaszcza epistolograficznej) pisarza problem być może wyda się nieco mniejszy. Nadzieja wszakże to jeszcze nie pewność — poruszanie się w rzeczywistości flaubertowskiej, jest wyrażeniem zgody na sytuację, w której to, jak rzeczy wyglądają na pierwszy rzut oka, nie musi być tożsame z tym, czym są one w rzeczywistości. Lub raczej: jakimi miały być wedle zamiarów artysty. Bo oto jest sprzeczność, pierwsza z wielu: z jednej strony pisarz reprezentuje sobą rzetelny warsztat pisarski, błyskotliwy umysł ironicznego humorysty, przekonanie o własnej odmienności, wyjątkowości, zdyscyplinowanie oraz konsekwencję, z drugiej — ciągłe zmiany i niepewność własnego talentu. Połączenie o tyle ambiwalentne, o ile niezbędne; Flaubert musi być Flaubertem. Ale cóż z tym począć, przez który pryzmat postrzegać słynny bon mot? „Zdaje mi się, że robię się głupi jak but”.[6] Analiza ewentualności wydaje się niezbędna.

 

      A jest ich sześć: jedna infantylna, dwie możliwe i trzy prawdopodobne. Oto i one: Flaubert jest Emmą w znaczeniu dosłownym, Emma jako realizacja obserwacji Flauberta, powiązana z poprzednią Flaubert jest Emmą o tyle, o ile jest człowiekiem w ogóle i ostatnia — Flaubert to nie Pani Bovary, a „Pani Bovary” — utożsamia się z dziełem jako autor koncepcji, jedyny człowiek odpowiedzialny za dobór słów, konstrukcję całej misternej siatki, jaką jest struktura jego najsłynniejszego dzieła. Piąta i szósta — legendarność wypowiedzi pisarza oraz to, że domniemane słowa mogły być po prostu żartem, za którym nie stoją żadne teorie[7] — to tezy, stawiające w wątpliwość cztery pozostałe, nie możliwości interpretacyjne, a antyinterpretacyjne raczej.


Pani Bovary, czyli kim jest Emma Bovary?

 

      Przed rozpoczęciem wydawania jakichkolwiek sądów na temat ewentualnego związku (bądź jego braku) pomiędzy pisarzem a Emmą i przed podjęciem próby wyjścia z tej matni — wypadałoby pokrótce objaśnić, kim jest najsłynniejsza heroina Flauberta. Emma Bovary - królowa konwenansu, nieszczęśliwa pani sztampy, uwikłana wraz z równie nieciekawymi towarzyszami w najbardziej chyba standardową historię znaną literaturze: zdradę małżeńską. Cóż w niej więc jest tak ciekawego, co wyjątkowego dostrzegł Flaubert w prowincjonalnej cudzołożnicy, by poświęcać jej pięć lat ze swojego życia? Odpowiedź jest równie niezaskakująca, co założenia fabularne powieści: potęga Emmy polega na jej uniwersalności, typowości; jej nastroje odzwierciedlają ogólne nastroje epoki, jej skłonności — słabości współczesnych pisarzowi kobiet[8]. Tylko w tak przewidywalnej konstrukcji mógł Flaubert zobrazować epokę, będącą kwintesencją pospolitości. Ponadto — pani Bovary jest romantyczką[9], bardziej poetką, niż artystką, istotą pretensjonalną, o zdumiewającej zdolności do fabrykowania kiczu na niemalże wszystkich płaszczyznach swojego codziennego życia — od zachowania, przez literaturę, do prezentów, wręczanych kochankom. Materiał na bohaterkę wdzięczny, acz ogromnie kłopotliwy w obróbce: „[...]przewidziałem przy tym takie trudności w zrealizowaniu początkowej koncepcji, że lękałem się wziąć do niej”.[10]

 

      Ta sentymentalna natura posiada jednak pewną cechę, która mogła budzić współczucie i zrozumienie Flauberta — poczucie autentycznego nieszczęścia i upór w dążeniu do swojego ideału, do miłości wszechogarniającej, do przepychu, elegancji, wysmakowanych — w jej mniemaniu — przeżyć. Pani Bovary, mając czysto filisterski ogląd na wiele spraw, odrzuca jednak rzeczywistość, jaką przygotowała dla niej burżuazja, rutynę, pustkę, towarzystwo Homais’ów, Lhereux’ów. Jej niepokój, mimo tak podłego kostiumu, jest na poły faustowski. Faust to, co prawda, silnie podbarwiony lamartinowską frazą i tandetnymi romansami dla gryzetek, lecz jego naczelna cecha, niezadowolenie ze stanu obecnego i pragnienie czegoś więcej — są tak samo szczere, jak w przypadku bardziej wyrafinowanych osobowości: „W świecie sklepikarzy i aptekarzy żyją niespokojne istoty. Nie mają one filozoficznego wykształcenia, nie mogą prowadzić dysput teologicznych i budować pesymistycznych teorii, nie rozczarowały się co do nauk, gdyż ich nie studiowały, a jednak przeciwstawiają się światu trywialnej rzeczywistości, w którym są zamknięte[...]”[11]. Reizow nie poprzestaje na Fauście — wprowadza do porównania także Prometeusza oraz Lucyfera.

      Opinie na temat bohaterki są skrajne — od podziwu dla odwagi, z jaką próbowała walczyć o swoje szczęście (Tę śmiałość działań Baudelaire uważa nawet za pierwiastek heroiczny[12]) — do jednoznacznego potępienia i podania w wątpliwość już tego, czy dla pani Bovary coś takiego jak szczęście jest osiągalne — ba! — czy w ogóle istnieje.

      Emma Bovary, jak również twierdzi Reizow, jest także unikatowym, w skali ówczesnej literatury, konstruktem psychologicznym — jej popędy nie są umotywowane logiką, jak u Stendhala (Który wszakże uważnie śledził pragnienia, powstające wbrew świadomej chęci), lecz całkowicie od niej niezależne (Nie zaprzeczają jej jednak — ostatecznie, wskutek tej niezawisłości, logika nie może być dla nich żadnym punktem odniesienia); Flaubert kładzie w związku z tym podwaliny pod to, co jego epoka nazwie fizjologią.[13]

 

„Pani Bovary to ja!”

 

      Mimo wszystko myliłby się ten, kto stwierdziłby, że Flaubertowi romantyczne porywy były zupełnie obce, że nie przeżywał ich nigdy i całe życie poświęcił jedynie wydrwiwaniu ich w każdy możliwy sposób. Bynajmniej. Młody Gustaw w swojej korespondencji jawi się jako ktoś ogromnie uduchowiony, wiecznie przebywający w wyobrażonej rzeczywistości, odgradzający się od tych, którzy jego zdaniem należą do intelektualnego plebsu, a i od otoczenia. W 1838 roku (Ma wówczas 17 lat) pisze:


„Co mnie obchodzi świat? Mało będę go sobie ważył, dam się unieść nurtowi serca i wyobraźni, a jeśli zbyt głośny będzie krzyk, może odwrócę się jak Focjon, by powiedzieć: co to za wrony tak kraczą!”[14]
„Co do pisania, nie piszę lub prawie nie piszę, zadowalam się budowaniem planów, tworzeniem scen, marzeniem o sytuacjach bez związku, urojonych, w które się zapuszczam i pogrążam.”[15]


Czyż to nie romantyk, czyż to nie Emma? Nie bez kozery rozważania, dotyczące sensu wypowiedzi Flauberta zaczynają się od przytoczenia źródeł z młodości pisarza, dzieciństwa prawie, i od interpretacji najprostszej, niemalże automatycznie narzucającej się temu, kto styka się z nią po raz pierwszy — Bovary to projekcja osobowości artysty. Dowodów na poprawność takiego rozumowania jest, jak się zdaje, całkiem sporo — liczne fragmenty listów świadczą o bliskości, czy, jak to zapewne określiłaby Emma, pokrewieństwie dusz Flauberta i jego heroiny, wówczas jeszcze in spe. Nie ma także poważniejszych przesłanek, jakoby kilkunastoletni Gustaw mógł wzbraniać się przed podobnym pojmowaniem relacji autor — twór. Cały problem polega na tym, że etap romantyczny w poglądach artysty przemija dosyć szybko; pisząc do pana Cailletaux na temat Emmy, Flaubert nie pozostawia wątpliwości: „Nie, panie, żaden model mi nie pozował”.[16] Znamienne, że bohaterowie jego najsłynniejszego utworu w chwili powstawania budzą w nim już tylko wstręt:


„Muszę się zdobyć na wielki wysiłek, żeby wyobrazić sobie moje postacie, a potem ich rozmowy, gdyż mam do tych postaci głęboką odrazę”.[17]
„Środowiska pospolite budzą we mnie odrazę i ponieważ budzą we mnie odrazę, wziąłem na warsztat tamto, arcypospolite i antyplastyczne”.[18]

 

      W ślad za takim rozumieniem responsu pisarza drepcze już inne, które pozwala połączyć Emmę i Flauberta, nie zaprzeczywszy jednocześnie jego postulatowi obiektywności — lecz bliższe jest Pani Bovary jako powieści, przemyślanej strukturze, niż bohaterce-centrum utworu, zostało więc omówione w następnym podrozdziale.

 

„ <<Pani Bovary>> to ja!” 

 

      Ton epistolografii flaubertowskiej zmienia się nagle w 1845 roku:
„Co do mnie nie czuję już ani płomiennych uniesień młodości, ani tych wielkich dawnych rozgoryczeń”.[19]
Również pogląd pisarza na snucie rojeń ulega metamorfozie: „Strzeż się tylko marzycielstwa: jest to obrzydły potwór, który pociąga i już pożarł mi wiele rzeczy. To jest syrena dusz; śpiewa, wzywa, idzie się za nią i więcej nie wraca”[20] — pisze Flaubert do Maksyma du Camp w 1846 roku. I taki człowiek miałby być Emmą? Później pisarz staje się jeszcze bardziej kategoryczny: „Z tej samej gliny są ci wszyscy, którzy mówią o swych utraconych miłościach, o grobie matki, ojca, o swych błogosławionych wspomnieniach, całują medaliony, płaczą przy księżycu, szaleją z czułości na widok dzieci, omdlewają w teatrze, przybierają zadumaną minę w obliczu oceanu. Filuci! filuci! arcykuglarze, co skaczą z trampoliny na własne serce, aby coś osiągnąć! Ja również miałem swój okres nerwowości, swój okres sentymentalizmu i noszę jeszcze, jak galernik, piętno tego na karku. Swą sparzoną ręką mam teraz prawo pisać o naturze ognia”.[21]

 

      Od tej chwili w korespondencji artysty mniej jest chaosu i bajronicznej nerwowości — w ich miejsce pojawia się bardziej metodyczna drwina, w kwestii zaś sztuki — bezpardonowy perfekcjonizm: „Wymagam od artysty doskonałości , która mnie doprowadza do rozpaczy; skończy się tym, że nie napiszę ani jednego wiersza”.[22] I, rzeczywiście, z przenoszeniem myśli na papier Flaubert miał ogromne problemy; dość wspomnieć, że rozpoczęcie pracy nad Panią Bovary od momentu jej zakończenia dzieliło około 5 lat; nie krócej pisał inne swoje powieści. Nie było to na dodatek zadanie, z którym mocował się z przyjemnością; znaczące, że powodem zniechęcenia nie były kwestie stylu:
„Wciąż z tymi samymi postaciami i grzebać się w takim cuchnącym środowisku! Zamęcza mnie nie słowo i nie kompozycja, lecz p r z e d m i o t  tego dzieła. Nie ma tam nic, co by mnie podniecało. Gdy biorę się do jakiejś sytuacji, mierzi mnie ona z góry swoją wulgarnością, nic innego nie robię, tylko dozuję gówno”.[23] W innym miejscu stwierdza: „Pospolitość mojego tematu chwilami przyprawia mnie o mdłości, a trudność dobrego pisania o tylu rzeczach tak przeciętnych przeraża mnie”.[24]

 

      Borys Reizow w monografii Flaubert pisze, że flaubertowskie utożsamienie się z Emmą Bovary, powinno być zrozumiane jako wcielenie się w bohaterkę w sposób właściwy aktorom, zbudowanie spójnej konstrukcji, opartej na zgromadzonym materiale. Romantycznemu postulatowi rozgorzałej uczuciowości w sztuce oraz natchnienia, spontanicznego szału twórczego, pisarz przeciwstawia uczuciowość „uspokojoną”[25], zdepersonalizowaną, nastawioną na Piękno i pracowite zbieranie informacji oraz obserwacji przez lata, by móc potem spożytkować zgromadzoną wiedzę przy pisaniu dzieł. Prawda, są to jego własne obserwacje i jego własne, w pewnym stopniu zarchiwizowane w pamięci, uniesienia młodości, zostają one jednak zobiektywizowane, w taki sam sposób, w jaki pierścień Amor nel cor, podarowany pisarzowi przez z Luizę Colet[26], a przetransponowany do materii powieści — staje się wyłącznie pierścieniem-prezentem Emmy, elementem kompozycji bez żadnych ukrytych drwin z ukochanej.[27] Osobiste poglądy autora nie powinny być siłą napędową Sztuki: „Im mniej się jakąś rzecz odczuwa, tym bardziej jest się zdolnym do wyrażenia jej taką, jaką ona jest”, pisał artysta w liście do Colet.

 

      Pozostaje jeszcze jedna ze wspomnianych prawdopodobnych ścieżek rozumowania: zupełne odrzucenie kwestii postaci i typów, dodanie do cytatu cudzysłowu, wysunięcie na pierwszy plan powieści jako takiej — wraz z jej stylem, kompozycją, warstwą słowną. Wziąwszy pod uwagę stylistyczną obsesję[28], jaka stała się udziałem Flauberta — wydaje się to najrozsądniejszym wyjściem, zważywszy, że pozostałe liczne możliwości zmieniają się powoli w cul-de-sac. „<<Pani Bovary>> to ja! oznacza więc mniej więcej to samo, co chciał powiedzieć Ludwik XIV stwierdzając: „Państwo to ja!” — pisarz jest Bogiem w swoim świecie tak samo, jak absolutny władca - w państwie. Odpowiada za zawarte tam myśli, za kreacje bohaterów, za piękno i melodyjność, wreszcie też — za moralność, gdyż „to, co jest Piękne, jest moralne, oto wszystko i basta”.[29]


„FINI ! mon vieux! — Oui, mon bouquin est fini!”[30]

 

      Jak więc w końcu rozwiązać problem? Czy Flaubert to Bovary? I tak i nie, zależy od interpretacji, a prawie każda będzie równie dobra. Niemalże. Nabokov w swoim eseju Filistrzy i filisterstwo opisuje w charakterystycznym dla siebie, sarkastycznym stylu sposób, w jaki filister odbiera dzieło literackie: „Burżuj w rozumieniu Flauberta jest stanem świadomości, nie stanem portfela. […] Filister nie zna się na sztuce, [...] a kiedy czyta beletrystykę, utożsamia się z fikcyjnymi postaciami. Jeśli jest mężczyzną, będzie się identyfikował z jakimś fascynującym młodym menadżerem lub jakąś grubą rybą, najlepiej zdystansowanym wobec otoczenia samotnikiem, który jednak ma duszę chłopca — i do tego jest golfistą”.[31]

 

      Znając pogardę, jaką pisarz darzył „filistrów intelektualnych” - trzeba wykluczyć najprymitywniejszą interpretację flaubertowskiego bon motu, tę, którą szczególnie zainteresowana była pani de Chantepie: Emma jest w prostej linii opakowaniem, które pisarz wypełnia swoją osobowością. Flaubert wiedział, co mówi, posłużył się zdaniem wieloznacznym, lecz nie głupim — raczej wydobywającym głupotę z innych: nic nie stoi na przeszkodzie, by stwierdzenie artysty uznać za kolejną jego drwinę z filisterstwa. Każda istniejąca odpowiedź na pytanie: co oznacza respons pisarza? — brzmi jak ironiczny test na burżujstwo, któremu od czasu wygłoszenia pamiętnego zdania poddało się — z różnym wynikiem — bardzo wielu ludzi. Mniejsza zresztą o to, ilu. Z listów samego artysty wynika jednoznacznie, że emocjonalne odbieranie bohaterów, utożsamianie się z nimi, to według niego domena czytelników miernego umysłu; tych samych, którzy niegdyś doszukiwali się w Pani Bovary elementów obscenicznych[32] i tylko tacy mogą dopuszczać podobną ewentualność w przypadku pisarza — nie widzą w tym bowiem nic zdrożnego, jest to dla nich naturalna, pierwsza reakcja. To jedyna rzecz, której nie należy robić, interpretacja, za którą nie należy podążać. Namiętności pani Bovary nie są namiętnościami Flauberta w sensie ściśle autobiograficznym — są co najwyżej namiętnościami ludzkimi w ogóle, zaobserwowanymi i przepuszczonymi przez filtr, opatrzony etykietką Gustave Flaubert — na który składa się zarówno wyczucie stylu, słowa, a także kompozycji („Pani Bovary” ergo: całość) i wyczucie psychologii człowieka, typu (Pani Bovary, czyli postać[33]). I w tym wniosku łączą się tak naprawdę chyba wszystkie możliwe interpretacje: przede wszystkim „<<Madame Bovary>> c'est moi!”, a także „Madame Bovary c'est moi!” Brak rzeczywistego przeczenia w tym, co wygląda na wcielenie sprzeczności — jak bardzo byłoby to flaubertowskie, gdyby cokolwiek w tej materii można było stwierdzić z całkowitą pewnością!

 

      Pozostaje jednakże jeszcze najbardziej radykalna możliwość — pisarz nigdy nie wypowiedział podobnej kwestii. Yvan Leclerc, dyrektor Centre Flaubert i profesor Uniwersytetu w Rouen w swoim artykule Madame Bovary dans la correspondance de Flaubert wspomina, że jest ona raczej apokryficzna.[34]


Rozstrzygnięcie wątpliwości, podjęcie decyzji — kto ma racje, kto zaś się myli — już przed 1880 byłoby ogromnie trudne; Flaubert, zapytany bezpośrednio, prawdopodobnie udzieliłby odpowiedzi, zawierającej w sobie wszystko i nic, płodzącej więcej nowych pytań, niż rozwiązującej jakiekolwiek kwestie. Po 1880 roku zaś, po nagłej śmierci pisarza — pozostaje plątać się w prawdopodobieństwach, nurzać w niepewnościach i topić w teoriach, „i tego właśnie należało dowieść, jak się mówi w geometrii”.[35]

 

Aleksandra Lubińska

 

 

Przypisy:

 

[1] „Kiedy piszesz biografię przyjaciela, rób to tak, jak gdybyś miał go pomścić”. Tłumaczenie Autorki.
[2] „Myślę, przeciwnie, że pisarz powinien zostawić po sobie tylko swe dzieła. Jego życie nie ma wielkiego znaczenia. Przecz z łachmanami”.[...] — Gustaw Flaubert, Listy, Warszawa 1957, s. 187. W toku dalszej pracy fragmenty zaczerpnięte z korespondencji Flauberta wydanej przez Państwowy Instytut Wydawniczy w 1957 roku, oznaczone będą w przypisach jako Listy.
[3] Mimo tych słów Flaubert sam stworzył sobie krótką biografię w dwunastu punktach. Można zapoznać się z nią w Listach, na stronach 214-215. Niniejszy przypis jest w swej naturze równie żartobliwy, co wspomniana biografia.
[4] René Descharmes, Flaubert. Sa vie, son caractère et ses idées avant 1857, Ferroud, 1909 , str.103.
[5] Listy, s. 187.
[6] Listy, s. 174.
[7] Należy pamiętać, że z Flaubert był obdarzony niepospolitym poczuciem humoru. Swój list do braci Goncourtów podpisuje następująco: „Przyjaciel Franklina i Marata, buntownik i anarchista p i e r w s z e j klasy i dezorganizator despotyzmu na dwóch półkulach od dwudziestu lat!!!”
[8] „Tylko kobiety patrzą na mnie jako na <<okropnego człowieka>>. Uważają, że mówię za wiele prawdy”. — Listy, s. 174.
[9] Czy nawet bardziej „kobietą romansową”, niż „romantyczką”, jak dookreślił to Nabokov — Vladimir Nabokov, Pani Bovary [w:] Tenże, Wykłady o literaturze, Warszawa 2001, s. 200.
[10] Borys Reizow, Flaubert, Warszawa 1961, s. 206.
[11] Tamże, s. 218.
[12] Tamże, s. 223.
[13] Tamże, s. 223.
[14] Listy, s. 128.
[15] Tamże, s. 170.
[16] Tamże, s. 195.
[17] Tamże, s. 151.
[18] Tamże, s. 175.
[19] Tamże, s. 200.
[20] Tamże, s. 250.
[21] Tamże, s. 150.
[22] Tamże, s. 142.
[23] Tamże, s. 153.
[24] Tamże, s. 139.
[25] Nabokov w eseju Sztuka pisarska i zdrowy rozsądek ([w:] Wykłady o literaturze, Warszawa 2001, s. 478.): Język rosyjski, który jest stosunkowo ubogi w terminy abstrkcyjne dostarcza definicji dwóch rodzajów natchnienia, inspiracji: wostorg i wdochowienije, co można sparafrazować jako ‘uniesienie’ (rapture) i ‘odzyskanie’ (recapture). Różnica między nimi tkwi głównie w temperaturze: pierwsze jest gorące i krótkotrwałe, drugie chłodne i rozciągnięte w czasie.
Zaskakująco dobrze pasuje to do różnicy między pojmowaniem natchnienia w sposób romantyczny i flaubertowski.
[26] Ciekawy opis kochanki Flauberta daje Julian Barnes w swojej na poły powieści, na poły eseju Flaubert’s Parrot. Na końcu książki zamieszczone jest coś, co można nazwać analogią do Le dictionnaire des idées reçues; hasło poświęcone pani Colet wygląda nastepująco: „Louise Colet: a) Tedious, importunate, promiscious woman, lacking talent of her own or understanding of the genious of others, who tried to trap Gustave into marriage. Imagine the squawking children! Imagine Gustave miserable! Imagine Gustave happy! b) Brave, passionate deeply misunderstood woman crucified by her love for the heartless, impossible, provincial Flaubert. She rightly complained: <<Gustave never writes to me of anything exept Art — or himself.>> Proto-feminist who commited the sin of wanting to make someone else happy”.
[27] Colet bardzo wzięła sobie ten ustęp powieści do serca, zarzucając Flaubertowi wyśmiewanie jej podarunku. Swoje pretensje uwieczniła w wierszu Amor nel cor:
„The silver setting, finely chiseled
Had enameled flowers and gold chasing
On its stone was engraved the phrase <<Amor nel cor>>
A Tuscan verse filled with secret emotion
It was for him, for him whom she loved like a god,
For him, callous to all human sorrow, uncouth to women.
Alas, she was poor and had little to give
But all gifts are sacred that incarnate a soul.
Well! In a novel of traveling-salesman style,
As nauseating as a toxic wind,
He mocked the gift in a flat-footed phrase,
Yet kept the fine agate seal”.
(Zaczerpnięte z: Dacia Maraini, Searching for Emma: Gustave Flaubert and Madame Bovary, Chicago 1998, s. 43.)
[28] "Trzeba czytać, dużo rozmyślać wciąż myśleć nad stylem i pisać jak najmniej, jedynie dla uspokojenia podrażnionej Myśli, domagającej się przyobleczenia w kształt i nurtującej nas, dopóki nie znajdziemy dla niej formy dokładnej, precyzyjnej, adekwatnej". — Listy, s. 58.
[29] Listy, s.357.
[30] Takim zdaniem Flaubert poinformował swego przyjaciela, Jules Duplana, o zakończeniu pracy nad Szkołą uczuć. — Frederick Brown, Gustaw Flaubert. W niewoli słowa i kobiet, Warszawa 2008, s. 12 wkładki z ilustracjami.
[31] Vladimir Nabokow, Filistrzy i Filisterstwo [w:] Tenże, Wykłady o literaturze rosyjskiej, Warszawa 2002, s. 389.
[32] "Tak jakby dzieło artysty mogło w ogóle być obsceniczne" — jak przeszło 100 lat po sławetnym procesie napisze Nabokov — Tamże, s. 206.

[33] Lub Homais, Karol Bovary, Lhereux, albo jakikolwiek inny bohater — niepotrzebne skreślić. Istotny jest typ.
[34] „Ce n’est pas dans la correspondance qu’il faut chercher la célèbre phrase : «Madame Bovary, c’est moi!» Elle figure en note de la thèse de René Descharmes, Flaubert. Sa vie, son caractère et ses idées avant 1857 (Ferroud, 1909): «Une personne qui a connu très intimement Mlle Amélie Bosquet, la correspondante de Flaubert, me racontait dernièrement que Mlle Bosquet ayant demandé au romancier d’où il avait tiré le personnage de Mme Bovary, il aurait répondu très nettement, et plusieurs fois répété : “Mme Bovary, c’est moi! — D’après moi”» (p. 103). La formule apocryphe fait désormais loi. Elle trouve une caution dans l’article de Baudelaire, montrant comment l’auteur avait dû «se faire femme» pour créer une héroïne qui, en retour, est restée un homme. Mais les déclarations explicites de Flaubert, au fil des lettres contemporaines, démentent cette identification: «Rien dans ce livre n’est tiré de moi; jamais ma personnalité ne m’aura été plus inutile », écrit-il à Louise Colet le 6 avril 1853”.
[35] Listy, s. 163.