W trakcie lektury książki Konarzewskiej i Pacewicza zamarzył mi się gniew na miarę nowojorskiego manifestu queer z 1990 roku, protestującego przeciw temu, że „only straight people have the privilege to fuck without fear” (tylko ludzie żyjący zgodnie z heteroseksualną normą mogą pieprzyć się bez strachu).
Panie i Panowie – nie oszukujmy się! Polska tolerancja, sięgająca jakoby korzeniami aż XVI-wiecznych swobód religijnych, jest mitem na miarę sienkiewiczowskiej obrony Częstochowy. Fajnie jest wierzyć, że jesteśmy społeczeństwem światłym i otwartym na inność – ale czy mógłby mi ktoś wytłumaczyć, dlaczego owo otwarte społeczeństwo rzuca kamieniami w uczestników EuroPride? Dlaczego owo otwarte społeczeństwo tak bardzo sprzeciwia się zawieraniu małżeństw przez osoby tej samej płci? I dlaczego owo otwarte społeczeństwo milczy, kiedy młodym nauczycielkom po spektakularnym coming oucie (głośny artykuł Marty Konarzewskiej Jestem nauczycielką, jestem lesbijką, opublikowany na łamach Gazety Wyborczej) uniemożliwia się dalsze wykonywanie zawodu?
Żyjemy, niestety, w monolitycznym, heteronormatywnym, ksenofobicznym patriarchacie; homofobia okopała się na swoich pozycjach i ma się zadziwiająco dobrze i – doprawdy chciałabym się mylić – miną długie lata, zanim tę bryłę uda się ruszyć z posad. Tym bardziej cieszę się, że powstają książki takie jak Zakazane miłości – książki pokazujące różnorodność ludzkich relacji, opisujące historie osób niepasujących do schematów, na co dzień wykluczonych z dominującego dyskursu. Historie związków trudnych do zaklasyfikowania czy zamknięcia w szufladkach z jednoznacznymi napisami „hetero” lub „homo”; ludzi, którym przeszkadza wszelka binarność opozycji i kulturowe konotacje określeń „kobieta” i „mężczyzna”, więc definiują się poza nimi, a nawet poprzez tworzenie nowych terminów. „Kobiecość” i „męskość” to społeczne konstrukty, którym wielu postanawia wypowiedzieć wojnę, jak jeden z bohaterów książki, nazywający siebie Jej Perfekcyjność: „Pokazuję się w sukience i kiczowatej peruce albo wyglądając jak facet, każę mówić do siebie w rodzaju żeńskim. […] rzeczy oczywiste nie są oczywiste. Chcę budzić niepokój”.
Zakazane miłości to przede wszystkim zbiór fascynujących opowieści. Marta Konarzewska i Piotr Pacewicz przeprowadzili rozmowy z kilkunastoma osobami reprezentującymi środowisko LGBT, co pozwoliło im stworzyć książkę barwną, zaskakującą i niejednoznaczną; pokazać na jak wiele sposobów może manifestować się ludzka seksualność, a co za tym idzie – tożsamość. Znajdziemy tu więc historię Wiktora, który urodził się jako dziewczynka, jako dorosły człowiek poddał się mastektomii (usunięcie piersi), lecz na zmianę narządów płciowych się nie zdecydował. Obecnie żyje w związku, który określa mianem „homoseksualnego”, choć przecież sam fizycznie do końca mężczyzną nie jest. Znajdziemy romantyczną historię biseksualnej Oli, która pociąg do kobiet odkryła w sobie całując się z koleżanką w strugach deszczu czy odważne wyznania Gosi na temat sado-masochistycznej erotyki w jej związkach z mężczyznami.
Zakazane miłości wychodzą jednak daleko poza szeroko rozumianą tematykę queer. Druga część książki porusza inne tabu, takie jak miłość parafianki do księdza, homoerotyczna relacja dwóch mnichów czy historie Polek związanych z Nigeryjczykami obawiającymi się deportacji. I jeśli w tym bogactwie i różnorodności ludzkich losów istnieje jakiś wspólny mianownik, to jest nim walka o bycie sobą i prawo do tworzenia związków z osobami, które się kocha.
Wydawałoby się, że to niewiele, prawda? Przecież każdy ma prawo do życia prywatnego i – zdawałoby się – nic nikomu do tego, co i z kim robi we własnym łóżku. Odkąd jednak feministyczny, czy może szerzej – genderowy dyskurs przekonał nas, iż „prywatne jest polityczne”, wiemy, że ta najbardziej intymna sfera ludzkiego życia też jest obszarem opresji i wykluczenia. Wiemy również, że obszarem opresji i wykluczenia może być sam język, reprodukujący skostniałe schematy. Bagatelizowanie tematyki queer, zamykanie jej w branżowych gettach, niemożność przebicia się do przestrzeni publicznej – to wszystko było i jest dyskryminacją osób nieheteroseksualnych. Dyskryminacją, która rodzić powinna słuszny gniew. W trakcie lektury książki Konarzewskiej i Pacewicza zamarzył mi się gniew na miarę nowojorskiego manifestu queer z 1990 roku, protestującego przeciw temu, że „only straight people have the privilege to fuck without fear” (tylko ludzie żyjący zgodnie z heteroseksualną normą mogą pieprzyć się bez strachu). Cytując ponownie wspomnianego/ wspomnianą już Jej Perfekcyjność: „W Polsce nie było ruchu queer, który byłby wkurwiony. Typowa dla nas była kampania Niech nas zobaczą. Nie odbieram jej znaczenia, ale to było oswajanie, a nie walka”.
Od czasów przywołanej przez Jej Perfekcyjność kampanii minęło parę ładnych lat, przeżyliśmy kilka powodzi oraz kataklizm w postaci koalicji PiS, Samoobrony i LPR, środowiska lewicowe zdołały – mam wrażenie – nieco się skonsolidować (niemała w tym zasługa Krytyki Politycznej) i czytając Zakazane miłości zastanawiam się, czy jeśli wtedy to nie była walka, to może teraz jest? Środowiska LGBT odważyły się mówić swoim głosem, ludzie odsłonili twarze i wyszli na ulice z tęczowymi flagami, transparentami i w koszulkach z napisami „tak, jestem tym, kim myślisz”, jakby zrozumieli, że o równość się nie prosi, o równość się nie modli, na równość się nie czeka.
Równości się żąda.
Dominika Ciechanowicz
*
Marta Konarzewska, Piotr Pacewicz, Zakazane miłości
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2010
stron 320, okładka miękka.