Underground na wsi, czyli o muzyce ludowej

Marsyn
Marsyn
Kategoria literatura · 31 maja 2010

Recenzja książki „1000 kilometrów muzyki: Warszawa – Kijów” Andrzeja Bieńkowskiego.

 

„1000 kilometrów muzyki” to pozycja obowiązkowa dla każdego entuzjasty kultury ludowej. Andrzej Bieńkowski zebrał w niej nieprzebraną ilość anegdot i opowieści pokazujących życie muzykantów wiejskich. Książka w przystępny i atrakcyjny sposób przedstawia piękno ginącego świata. Daje nam możliwość poznania tego, co przez zaniedbanie może odejść w zapomnienie.

 

Bohaterów swojej publikacji Bieńkowski nazywa artystami, choć przez ostatnie ćwierćwiecze spotykali się głównie z lekceważeniem. Dawniej żadne wesele nie mogło odbyć się bez ich udziału. Byli rozchwytywani, stanowili część tradycyjnego obrzędu. Gdy w latach ’80. na wsi zaczęły pojawiać się kapele z instrumentami elektronicznymi - a później triumf odniosło disco-polo - zostali odtrąceni. Najbliższe otoczenie drwiło z muzykantów, przestało zapraszać na imprezy. Wielu nie wytrzymało presji, posprzedawało instrumenty lub zamiast mazurków i oberków zdecydowało się na tanga, fokstroty, miejskie przeboje.

 

Jakże wielkie było zdziwienie, gdy Bieńkowski zaczął ich odwiedzać i nagrywać. Budziło to w artystach nowe chęci, przypominali sobie stare utwory. Jeśli nie mieli już instrumentów, autor książki przywoził swoje: skrzypce, bębny, basy. Człowiek z miasta, profesor warszawskiego ASP, postanowił ocalić od zapomnienia tak łatwo odtrąconą część naszej kultury. Przedstawia ją w swoich publikacjach i na płytach z zebranymi utworami. Materiały rejestruje już od 30 lat.

 

„1000 kilometrów muzyki” obrazuje głównie podróże po Polsce centralnej, Lubelszczyźnie, Ukrainie. Zapiski pochodzące z lat 1999-2009 przedstawiają losy grajków, a także rozwój i upadek kultury ludowej. Opisują jak zmieniały się zwyczaje i instrumentarium - począwszy od dwudziestolecia międzywojennego. Ciekawie uchwycone są podobieństwa i różnice w kulturze naszej oraz wschodnich sąsiadów.

 

Książka jest przepięknie wydana w formie albumu. Ciekawy układ tekstu wzbogacają fotografie. Wiele z nich ma wartość historyczną - autor otrzymał je od muzykantów. Dzięki temu możemy zobaczyć, jak wyglądały wiejskie kapele i krajobrazy kilkadziesiąt lat temu. Utwory na dołączonej płycie stanowią idealne uzupełnienie. Słychać radość, a nawet euforię grania, która ogarniała wykonawców.

 

Bieńkowski jawi się jako obrońca kultury ludowej. Rehabilituje ją przytaczając solidne argumenty. Z ironią przypomina opinie niektórych etnografów twierdzących, że: „Dzięki takim kompozytorom, jak Chopin i Szymanowski, to co wiejskie staje się ogólnoludzkie”. Równie dobrze można zabrać się do poprawiania obrazów Nikifora.  Lektura książki uzmysławia, jak dziwnym problemem jest wstyd w stosunku do muzyki wiejskiej w Polsce. Społeczeństwa zachodnie - czy to Niemcy, Francuzi czy Amerykanie - już dawno ją zaakceptowały i uczyniły naturalną częścią rynku muzycznego. Całe szczęście od paru lat i w Polsce taka twórczość wychodzi z cienia. Wyrzekanie się części własnej kultury jest zachowaniem skrajnie zaściankowym. Na ironię muzyka wiejska ma najwięcej zwolenników w dużych miastach, a na termin do staruszków-samouków pędzą magistrowie.