To trzecia, po "Chirurgicznej precyzji" Stanisława Barańczaka i "Zachodzie słońca w Milanówku" Jarosława Marka Rymkiewicza, książka poetycka, która wygrała Nike - najważniejszy laur literacki w Polsce.
Nike dla "Piosenki o zależnościach i uzależnieniach" - dziewiątego tomu wierszy Tkaczyszyna-Dyckiego - to werdykt nieoczekiwany. W finałowej siódemce znalazły się w tym roku świetne, obstawiane przez kibiców Nike powieści i eseje. Jednak dla tych, którzy znają wiersze 47-letniego poety, a także tych, którzy mieli okazję słuchać jego hipnotycznych melorecytacji, kiedy Dycki zwany przez sympatyków jego poezji "Dyciem" odprawia swój teatr - dla nich wszystkich decyzja jury jest wyjątkowo trafna, choć śmiała. Ale taka już jest tradycja tej nagrody.
- Jestem zachwycony! - reaguje na wiadomość o Nike dla Dyckiego krytyk literacki Piotr Śliwiński, przyznając równocześnie, że bardzo ceni powieści Andrzeja Barta i Ingi Iwasiów. Ale tom "Piosenki o zależnościach i uzależnieniach" mieści się jego zdaniem w innym rejestrze niż "książka sezonu": - Nagroda dla niego to uznanie zjawiska poetyckiego tej rangi co Białoszewski i Różewicz.
Warto przypomnieć, że swoją prywatną nagrodę przyznał kiedyś Tkaczyszynowi-Dyckiemu Czesław Miłosz. Dycki jest także dwukrotnym laureatem nagrody Gdynia (w 2006 r. za "Dzieje rodzin polskich" i w tym roku za ten sam tom, który otrzymuje teraz Nike).
Studiował polonistykę w Lublinie, gdzie wraz z Andrzejem Niewiadomskim założył grupę literacką "Kresy", był też wśród założycieli pisma literackiego o tym tytule. Nakładem "Kresów" ukazał się jego debiutanci tomik "Nenia i inne wiersze". Kolejne książki to m.in.: "Peregrynarz", "Młodzieniec o wzorowych obyczajach", "Liber mortuorum", "Kamień pełen pokarmu", "Przewodnik dla bezdomnych niezależnie od miejsca zamieszkania", "Daleko stąd zostawiłem swoje dawne i niedawne ciało", "Przyczynek do nauki o nieistnieniu".
Tkaczyszyn-Dycki pochodzi ze wsi spod Lubaczowa. Choć od lat mieszka w Warszawie, kresy polsko-ukraińskie są jego literacką ojczyzną. Tam "dzieje się" większość jego wierszy. "Czytając jego wiersze jak mapę - pisze Agata Piecuch - można pojechać w ciemno w okolice Lubaczowa i odnaleźć miejsca, które opisał". Choć jak sam mówi, pierwszą polską książkę przeczytał jako szesnastolatek, jest zanurzony w polszczyźnie - dawnej i nowej, wysokiej i niskiej, wyrafinowanej i potocznej, grubej, obscenicznej.
Sięga do polskiego baroku (Sęp-Szarzyński, poezja nagrobnych epitafiów), do psalmów i modlitw. Jak podkreśla Śliwiński, brał też lekcje u XIX- i XX-wiecznych poetów niższego rzędu, "mistrzów lokalnych osobliwości". Ale i współczesne gazetowe nekrologi należą do ulubionych jego lektur, bo - jak pisze autoironicznie - są "czymś więcej aniżeli współczesna poezja/ polska na którą nikt się nie rzuca."
O Dyckim mówi się, że pisze wciąż jeden wiersz. W tej powtarzalności jest metoda. Powtórzenia Dyckiego atakują to, co niemożliwe do wyrażenia. W swojej laudacji przewodnicząca tegorocznego jury Nike prof. Grażyna Borkowska zwracała uwagę, że charakterystyczne "dyckie" powtórzenia pozwalają "zobaczyć to, co w pierwszej lekturze było niedostatecznie czytelne: wszechobecność śmierci, która jest - mówiąc językiem Celana i Różewicza - mistrzem poetyckiego rytuału".
Dycki jest obsesyjnie autobiograficzny, choć wie, że "żyjemy tak płytko że nie możemy napisać/ autobiograficznej powieści". Pisze o matce, o śmierci, o szpitalu, o alkoholu, o przyjaciołach. Wiele jego wierszy to wyrafinowane homoerotyki. Również i tu poeta przerzuca pomost nad epokami, cytując zalecenie Ojca Pustyni św. Antoniego Pustelnika: "Z młodszym od siebie nie leż na tej samej macie". Te śmiałe wiersze przenika chrześcijańskie poczucie ludzkiej grzeszności. W jednym zdaniu poeta potrafi połączyć mowę dresiarza i Mickiewicza, gdy na zaczepkę homofoba narrator wiersza odpowiada właściwym mu językiem: "każdy poeta jest zbokiem/ pisząc wiersze z Bogiem i mimo Boga".
Dycki oswaja tabu - pisze o nim Agnieszka Wolny-Hamkało - "łazi wokół śmierci, homoseksualizmu, namiętności, rozkładu ciała. Bierze pod mikroskop te wszystkie tematy, które popkultura spycha na margines, bo są mroczne, ponure, niekolorowe. Nie chcielibyśmy ich przywoływać przy obiedzie, w czasie grzecznościowych pogaduszek. Taki na przykład szpital psychiatryczny - jedna z powracających dekoracji... Brzmi to wszystko piekielnie ponuro, jednak jest przez Dyckiego wzięte w cudzysłów regularnej formy, niemal piosenki. W cudzysłów metafory i humoru".
"Wielki, osobny głos" - mówią krytycy. Osobny, bo nienależący do żadnego współczesnego nurtu, rozmijający się ze swoim bruLionowym pokoleniem. Nie udzielający wywiadów, co najwyżej czytający swoje wiersze. Nie dowiemy się, jakie ma poglądy ("opuściło mnie natchnienie - ironizuje - i nie napisałem wiersza o wydźwięku/ politycznym (choć wokół szerzy się/ dziki kapitalizm"). Jest osobny, ale bliższy potoczności i tzw. zwykłemu człowiekowi, niż się na pierwszy rzut oka zdaje. Nie jest hermetyczny, przeciwnie - dostępny dla każdego, kto sięgnie do jego poezji lub jej posłucha z estrady, na którą wychodzi zwykle ubrany w kaptur. Wielbicieli Dyckiego - "polskiego Villona" - przybywa. Jego poetyckie frazy takie jak "kamień pełen pokarmu" czy "jesień już, Panie, a ja nie mam domu" weszły już do językowego obiegu. Jest to poezja ulicy, dworca, która zarazem ma w sobie tragizm psalmu, wołania z głębokości, de profundis: "Panie Boże ukrywający twarz w twarzy/ Maryi przed każdym kto żądał Cię widzieć/ i wzywał do wstawiennictwa najpóźniej/ dzisiejszej nocy uczyń mnie uczyń poetą".