Wielka tajemnica czasu

Siffu
Siffu
Kategoria lifestyle · 5 maja 2020

 

Zdradzę Wam wielką tajemnicę. Chodzi o ten czas, co to prawie wszystkim się wydaje, że go nie mają, żeby robić te wszystkie fajne rzeczy, które by chcieli w życiu robić. Malować, pisać, uczyć się języków, ćwiczyć tai chi, biegać, medytować. Otóż ten czas jest, tylko ukryty. Ukryty o piątej rano. Więc żeby mieć na te wszystkie fajne rzeczy czas – wystarczy go sobie odblokować.

 

Już słyszę te protesty: "ale mi się w nocy pracuje najlepiej", "jestem sową, nie skowronkiem", "to nie dla mnie" albo "przecież w nocy też jest czas".

 

Niby racja – w nocy też jest czas, ale rzecz w tym, że jakościowo trochę inny. I pozornie – bardziej dostępny. Wiem dobrze, że dużo łatwiej wypić wieczorem kolejną kawę i siedzieć do drugiej czy trzeciej nad ranem, niż wygrzebać się spod kołdry wraz ze wschodem słońca. Wiem, bo sama uprawiałam taki styl życia, powtarzając sobie te banały o sowach i skowronkach. Ale ten styl życia – jakkolwiek go sami przed sobą usprawiedliwiamy – nie jest dobry dla naszych organizmów, które tak już zostały zaprogramowane, żeby funkcjonować w dzień i odpoczywać w nocy. Nie jesteśmy żadnymi sowami, tylko ssakami dziennymi i udając nocne ptaszyska wyrządzamy sobie sporą krzywdę. Nocny tryb życia zwiększa ryzyko depresji, zaburza procesy metaboliczne i pracę serca, psuje wzrok... nie będę dalej wymieniać, bo nie chcę Was przygnębiać, skupmy się raczej na tym, jak wrócić do naturalnego i dobrego dla naszych organizmów rytmu – czyli wstawania z pierwszym kogutem i chodzenia spać z kurami. I na tym, jak o bladym świcie znaleźć w sobie energię i entuzjazm do robienia tych wszystkich fajnych rzeczy, które wiecznie odkładamy na później.

 

Duża część mądrości, które Wam tu dzisiaj będę zapodawać, pochodzi z książki Fenomen poranka. Jak zmienić swoje życie Hala Elroda, więc jeśli kogoś temat zafrapuje na tyle, że zapragnie go zgłębić, to tam polecam zajrzeć.

 

 

Zacznijmy od tego, że kto dzień w dzień śpi do południa, ten nie zacznie jutro wstawać o piątej, nawet nie ma co próbować. Nie da się z dnia na dzień przestawić organizmu o kilka godzin. Ale o kwadrans już się da. Więc dziś wieczorem nastawcie sobie budzik o piętnaście minut wcześniej niż zwykle. Trzy dni później dodajcie do tego kwadransa kolejny kwadrans. Za następne dwa dni – jeszcze jeden. Trzeba dać sobie czas, zwłaszcza jeśli chcemy autentycznej i permanentnej zmiany, a nie jednorazowego zrywu i zaśnięcia z głową na klawiaturze pół godziny po wyjściu spod kołdry. Dobrze by było te poranne piętnaście minut rekompensować sobie wieczorem i kłaść się spać o kwadrans wcześniej. Trzy dni później – o kolejny kwadrans. I tak dalej, rozumiecie zasadę. A przy okazji prosty trik – kładąc się spać połóżcie budzik na tyle daleko, żeby nie dało się go dosięgnąć po omacku i włączyć drzemki. Precz z drzemką!

 

A teraz przed nami najlepsza część – wymyślamy sobie fenomenalny, fantastyczny, cudowny poranek, robimy sobie z poranka ulubioną część dnia. Tu są różne szkoły – Hal Elrod zaleca metodę zwaną SAVERS, w której kolejne litery oznaczają Silence – cisza (np. medytacja), Affirmations – afirmacje, Visulaization – wizualizacja, Exercise – ćwiczenia fizyczne, Reading – czytanie, Scribing – pisanie, ale osobiście sądzę, że nie musimy sztywno się tego trzymać. Rzecz w tym, żeby tak zaplanować sobie poranną rutynę, żeby perspektywa wyjścia z łóżka autentycznie cieszyła, zamiast przygnębiać. A co jeszcze ważniejsze – mieć przygotowaną odpowiedź na pytanie: "po co?". Każdy z nas przecież dobrze wie, po co właściwie chce odblokować sobie ten ukryty czas, co chce fajnego w życiu robić. Rysować komiksy? Uprawiać sumo? Grać na puzonie?

 

Poranna rutyna to klucz do sukcesu. Bez sensu by było wstać rano i przez pierwsze pół godziny zastanawiać się od czego zacząć dzień. Tak to sobie trzeba wykoncypować, żeby ciało samo wiedziało, co robić, zanim umysł się obudzi. Dostosujcie sobie tę rutynę do własnych upodobań i potrzeb, ja podaję przykładową:

 

1. Wypić szklankę wody (super ważne! Trzeba się nawodnić po kilku godzinach snu!)

2. Umyć zęby i twarz

3. 15–20 minut jogi

4. Kawa

5. Śniadanie (albo smoothie) i jednoczesne słuchanie podcastu w obcym języku

6. Pisanie dziennika

7. Gra na puzonie/ sumo/ tai chi/ malowanie martwej natury/ pisanie powieści sensacyjnej, czy po co żeście tam wstali właściwie.

 

Dobrze umieścić sobie w tej rutynie jakąś przyjemność, coś na co będziecie się cieszyć, już kładąc się spać. Odmówcie sobie tej przyjemności wieczorem, po to, żeby obudzić się z radością, że w końcu będzie można jej zaznać. Ja uwielbiam pisać dziennik sącząc czarną kawę, mniam. Powstrzymuję się przed piciem kawy przez resztę dnia, tylko po to, żeby móc rano wypić dwa kubki. Smoothie też dla mnie działa, zwłaszcza zielone.

 

Jakiś rodzaj ruchu jest super ważny o poranku – nie trzeba od razu biegać maratonów, ale łagodnie rozruszać i obudzić ciało, poprawić krążenie krwi. Jak ciało się obudzi, to obudzi się i umysł – i właśnie wtedy będzie najbardziej chłonny, więc jeśli chcecie się uczyć czegoś nowego albo czytać Kanta, to będzie najlepszy moment. Obudziwszy ciało i umysł, warto je odżywić (zdrowe śniadanko), a potem zrobić coś dla ducha (medytacja, pisanie dziennika). Kolejność zresztą jest dowolna, grunt, żeby pamiętać o tych czterech elementach: ciało, umysł, wnętrzności (pardon) i dusza.

 

Nie da się przecenić mocy dobrze wykorzystanego poranka. Serio, jak dla mnie reszta dnia może się schować. To jest absolutnie genialne i niezastąpione doświadczenie – spojrzeć na zegarek i przekonać się, że jest wpół do ósmej rano, a ja już zdołałam zrobić więcej niż przez cały poprzedni tydzień. I że nawet jeśli niczego ciekawego bym więcej tego dnia miała nie dokonać, to już i tak dzień mogę uznać za udany. Bezcenne.

 

Na podstawie:

Hal Elrod, Fenomen poranka. Jak zmienić swoje życie, tłum.: Beata Otocka, Wydawnictwo Galaktyka, 2016