Polacy to nie żadni indywidualiści

dres
dres
Kategoria kultura · 30 września 2008

Polacy uwielbiają powtarzać jak wielkimi są indywidualistami. Ale za odmienną opinię zagryzą. Brak dyscypliny i nieumiejętnosć podejmowania kompromisu czy konstruktywnych działań w ogóle to naprawdę nie indywidualizm, a zwykłe pieniactwo i małość.

  

Polacy uwielbiają powtarzać jak wielkimi są indywidualistami. Ale za odmienną opinię zagryzą. Brak dyscypliny i nieumiejętnosć podejmowania kompromisu czy konstruktywnych działań w ogóle to naprawdę nie indywidualizm, a zwykłe pieniactwo i małość. Tych, którzy krzyczeli "liberum veto!" nie nazwiemy przecież indywidualistami.

 

"Polacy to indywidualiści" - trudno o bardziej niedorzeczne stwierdzenie na temat narodu znad Wisły. Bo i niełatwo spotkać w naszym kręgu kulturowym równie kolektywistyczne i konformistyczne społeczeństwo, w którym jednostka znaczy i może tak niewiele. Polacy o tym nie wiedzą, wolą poddawać się zbiorowej iluzji "narodu wybranego". Mogliby zapytać socjologa, wyprowadziłby ich z błędu. Ale po co? Oni wiedzą lepiej. Przecież na wszystkim znają się najlepiej: nie tylko na polityce, piłce nożnej i medycynie.

 

Teza o indywidualizmie Polaków jest niezwykle modna wśród ludzi mediów - domorośli socjologowie w osobach dziennikarzy i publicystów powtarzają ją do znudzenia. Jednocześnie cały czas kręcą nosem i narzekają, sami nie proponując nic konstruktywnego. Defetyzm i podcinanie skrzydeł są bronią dość powszechną, stosowaną nie tylko w odniesieniu do sportowców, ale i wobec rozmaitych pozytywnych inicjatyw, które ktoś wbrew przeszkodom próbuje podejmować. Porywać się na olimpiadę w Polsce oczywiście jest głupio i śmiesznie - lepiej siedzieć w studiu i kpić. Od dziennikarzy dostaje się też ludziom polskiego showbiznesu - powtarzają, jaki to on wtórny, siermiężny i przaśny. Prawdziwe gwiazdy są przecież na Zachodzie, u nas żyją tylko tanie imitacje. Tylko że tam gwiazdy i wszelkie oryginalne indywidua mogą zabłysnąć, bo kultura wywodząca się z protestantyzmu wspiera wyróżniające się jednostki. Indywidualny sukces jest tam czymś niezwykle pożądanym.

Polak żachnie się jednak słysząc te słowa. Wartości? Nasze wartości są przecież najlepsze. Tyle o nich mówimy. Taka na przykład polska gościnność - nic jej nie dorówna. Gość w dom - Bóg w dom. Za to jak już sobie pójdzie...

 

Bo ta polska gościnność, częstowanie i nadskakiwanie to zwykle nie odruch dobrego serca, a tylko nieuświadomiony konformizm wobec presji społecznej, zachowanie niemal automatyczne, które powtarzamy bez zastanowienia. Ciekawym elementem tej serdecznej gościnności jest zwłaszcza wielokrotne przymuszanie miłego gościa do zjedzenia czegoś, na co nie ma ochoty. Jak widać miejsca na autonomię nie ma po żadnej stronie tej relacji.

Nie ma go niestety i w poważniejszych kwestiach. Wbrew pozorom role społeczne są w Polsce dość sztywne, i obie płcie mogą poruszać się w ścisłych ramach życiowych wyborów. Nastolatki mają jeszcze sporą wolność, ale w pewnym wieku wypada już wstawić zdjęcie z pyzatym bobasem na Naszą Klasę. I wziąć udział w rytualnej wymianie wzajemnych uprzejmości. Niektóre mamy ewidentnie przechwalają się swoimi dziećmi, ewentualnie zagraniczną wycieczką, ale już karierą zawodową zdecydowanie rzadziej. Wiadomo, "wartości prorodzinne" w Polsce królują, więc po co się wyróżniać?

 

Jak ktoś jest wyrazisty, od razu pojawiają się zarzuty, że na siłę stara się być oryginalny, że chce się wybić, że po co, przecież i tak się nie uda, lepiej się nie wychylać, bo można dostać po głowie, itd. Na serwisach internetowych typu Pudelek większość komentarzy na temat gwiazd i gwiazdek ogranicza się do określeń typu: "brzydka", "gruba" i "żal...". W Polsce miażdży się jednostki, które się wyróżniły - w USA te gwiazdki cieszyłyby się szacunkiem ze względu na odniesiony sukces życiowy. I wcale nie chodzi o to, że Polacy są bardziej wysublimowani od prostackich Amerykanów - Britney Spears sprzedaje sie wszędzie. Nasza kultura jest po prostu kolektywistyczna.

Ale i u nas występuje rywalizacja - tyle że nie w wyróżnianiu się i szukaniu odrębnej drogi, a w podporządkowaniu. Prawie wszystkie młode aktorki i piosenkarki powtarzają te same banały i wyglądają podobnie - jak marzenie teściowej. Jeśli chcą zaistnieć, nie powinny się zanadto wyróżniać. Wyłamanie się z tego zaklętego kręgu lukru, uśmiechów i wartości prorodzinnych wydaje im się niemożliwe. Wydaje się, bo tak naprawdę Polacy są bardziej liberalni i światli, tylko myślą, że inni oczekują od nich tego tradycjonalizmu, i boją się wyłamać, a ten strach całkowicie ich zaślepia. Bez refleksji, bo taka jest tradycja, a tak naprawdę dlatego, że inni też tak robią.

Okazuje się natomiast, że tak naprawdę jesteśmy znacznie bardziej otwarci w sprawach obyczajowych, natomiast innym przypisujemy postawy dużo bardziej konserwatywne. Ta skorupa konwenansu i podporządkowania przytlacza i usztywnia całe nasze społeczeństwo. Na przykład twórców reklam, w których każda rodzina wygląda tak samo, a role są ściśle przypisane. Podstawowym lękiem egzystencjalnym kobiety jest oczywiście: "Co ludzie powiedzą?". Na niedopraną skarpetkę syna, na wannę, która za mało lśni, i na słabo doprawiony rosół. Czyli chęć uniknięcia sankcji za niewypełnienie roli, którą mi społeczeństwo napisało.

 

Polski konformizm widać oczywiście nie tylko w reklamach i w postawach ich twórców przemycających sposoby przystosowania własnego gospodarstwa domowego do jedynego wzorca - ważne są też zawody w kategorii "najładniej udekorowany grób" oraz "kto najlepiej ubierze się do kościoła". Powierzchowna, odruchowa wręcz religijność to chyba najbardziej dobitny przykład polskiego konformizmu. Zbiorowe uniesienia, zachwyt nad ułańską fantazją, martyrologia - to lubimy najbardziej. O jednostce w naszym społeczeństwie się nie myśli. Dobrze widać to w "Dniu Świra" Koterskiego: jednostka ściera się tam z kolektywistycznym społeczeństwem, które jej nie szanuje: hałasuje, śmieci, interesują je tylko rytualne gesty (właśnie je, a nie Adasia Miauczyńskiego!): pogadać o bzdurach z przyjaciółeczkami, postawić jedzenie przed synem, gdy on chce mówić o swoich problemach. Może i na Zachodzie nie wyciągną dla gościa najlepszej zastawy, ale za to zareagują, gdy komuś przydarzy się coś złego, bez strachu przed społecznym ostracyzmem i stygmatem "donosiciel".

 

Mówi się często, że Polacy lepiej pracują właśnie na Zachodzie, i pewnie nie chodzi tu jedynie o brak biurokracji, ale i o ten prosty fakt, że tam po prostu łatwiej jest rozwinąć skrzydła. Bo nie liczą się układy towarzyskie i rodzinne, tylko to, czy ma się coś do powiedzenia i chce zaistnieć. A tamtejsza kultura promuje indywidualny sukces, który jest powodem do dumy, a nie do skrępowania. Sukces, z którego nie trzeba się tłumaczyć: że nie osiągnęło się go przez łóżko, dzięki znajomosciom etc., jak to ma miejsce w Polsce. Coraz częściej ta pogoń za sukcesem przyjmuje jednak na Zachodzie karykaturalne formy: liczy się już jakikolwiek sukces, choćby pobicie rekordu w połykaniu jajek na czas.

W zglobalizowanym świecie indywidualizm zatacza jednak coraz szersze kręgi. Wykpiwana przez niektórych poprawność polityczna wypływa przecież z głębokiego indywidualizmu kultury zachodniej: żadnej osobie nic złego nie może się stać ze względu na rasę, wygląd czy pochodzenie, nikogo nie wolno urazić niesprawiedliwym uogólnieniem czy stereotypem. Idą za tym wysokie odszkodowania za nieprzyjemne sytuacje, które niegdyś były na porządku dziennym. Wynika to oczywiście również z dążenia do przyjemności, którym współczesna globalizująca się kultura jest przesycona; stad też wysoki status osób związanych z przemysłem rozrywkowym (nawet w kolektywistycznej Polsce), które dostarczają tego, czego społeczeństwo tak bardzo pragnie.

 

Z indywidualizmem jest też związany tzw. upadek autorytetów. Nie ma już nietykalnego Kościoła, są "tylko" jednostki, które go tworzą. Instytucje już nie są tak istotne i nie cieszą się autorytetem per se; liczy się człowiek, i on jest oceniany. Polski dotyczy to jeszcze w niewielkim stopniu: u nas nie jednostka jest chroniona, ale instytucja bądź nawet mgliste zjawisko uczuć religijnych. I to instytucje rządzą, a Polacy "uciekają od wolności" i wciąż chowają się za ich plecami. Bo tak jest łatwiej.

 

Wszystko to oczywiście nie sprzyja rozwojowi, nie tylko kultury, ale społeczeństwa w ogóle. Konformizm dusi w zarodku również innowacyjność, która jest we współczesnym świecie kluczem do sukcesu gospodarczego i prestiżowego. No chyba że sukces niewiele dla nas znaczy.