Biesiada trwa

Agnieszka Kłos
Agnieszka Kłos
Kategoria kultura · 24 kwietnia 2008

Przez kilkanaście lat funkcjonowania netu w świadomości przeciętnego Polaka wykluł się niebezpieczny obraz; oto siedząc przed monitorem uczestniczy w kulturze. Nic bardziej mylącego, a jednak właśnie tak określają swój udział w konsumpcji najbardziej wyrafinowanych dóbr Polacy. Kliknij na Titanic idący na dno.

 

Socjologowie są zdania, że Polak klika na kulturę idącą na dno. Siedząc przed komputerem nie uczestniczy w niczym istotnym, poza rozrywką, nie może zatem mówić w ankiecie, że spotyka się z kulturą twarzą w twarz. A jednak to właśnie wynik ostatnich ankiet przeprowadzonych wśród Polaków, daje najbardziej niepokojący obraz kultury, a właściwie jej fałszywego rozumienia. Polacy klikają i spotykają się w supermarketach na zakupach. Obie formy uważają nie tylko za aktywną, ale i kulturalną formę spędzania wolnego czasu. Klikaczy i ściągaczy przybywa. Fotele kin, teatrów i sal dyskusyjnych pustoszeją. Co dzieje się z naszym rozumieniem kultury i czy pod wpływem wszędobylskiego Internetu, nie idzie ona w zapomnienie?

 

Polak ma charakter. Twardy. Okazuje się, że ponad 70 procent dorosłych Polaków z kulturą nie ma nic wspólnego. Oglądają seriale i wydobywają filmy z sieci, ale poza tym o kulturze nie słyszeli. Tylko niecałe 30 procent dorosłych jest zdania, że kultura jest nadal potrzebna i ma z nią konkretne, trafne skojarzenia. Jedynie 2 procent wyjątkowych i chyba szczególnych jak na te czasy ludzi, deklaruje niezwykłe zainteresowanie kulturą. To właśnie ci nieliczni kupują książki, rozglądają się za nowościami, doganiają intelektualnie swoje autorytety. To dla dwóch procent społeczeństwa wystawia się obecnie w Polsce sztuki, kręci filmy i pisze książki. Można zatem zaryzykować tezę, że dwa procent konsumentów spotyka się z dwoma procentami twórców. Kultura w Polsce ma zatem charakter niezwykle elitarny. 

 

Kim jest przeciętny Polak? Już dawno przestał walczyć o cokolwiek, zagłębiony w miękki fotel, ogląda codziennie telewizję. Jego romantyczny, rewolucyjny duch uleciał wraz z transformacją systemu. Teraz krew w jego żyłach burzy obniżka ceny na sprzęt DVD. Co ciekawe na tle państw europejskich, im Polak bogatszy, tym głupszy. W Polsce nie ma bowiem mody na wzbogacanie kultury, bywanie w miejscach, w których coś kulturalnego się dzieje. W zamian za to bogaci Polacy dokupują kolejny zestaw kina domowego. Przeciętny Polak przypomina swoim zachowaniem i systemem wartości Ukraińca albo Rosjanina, mimo że aspiruje do mieszkańca Zachodu.

 

W czym tkwi sedno podejścia do kultury? Może w tym, że społeczeństwo jest biedne i zwyczajnie nie stać je ani na nowości wydawnicze, ani bywanie w teatrze. Analitycy rynku zachodniego są zdania, że Polska odstaje od standardów europejskich za sprawą zarobków. Wartości duchowe można oszukać, kiedy w szafce brakuje chleba. Chleba nie zastąpi się sztuką. To dlatego tylko w krajach naprawdę wysoko rozwiniętych docenia się hasło "rozwijajcie się" zamiast - "bogaćcie się". Wśród tych krajów przoduje Francja. Ma ona wyrobioną opinię na tematy współczesnej sztuki, ponieważ do uczestniczenia w kulturze zmusza się tam ludzi od dziecka. Prawdą jest jednak, że żeby osiągnąć taki stan w Polsce, przeciętny Polak musiałby zarabiać miesięcznie ponad 8,5 tys. zł. Powyżej tego pułapu obok potrzeb materialnych pojawiają się również duchowe.

 

Tymczasem Polak siedzi w fotelu i puchnie. Z zazdrości albo zmęczenia. Tak się bowiem składa, że system transformacji pożera najsłabszych. Trzeba mieć bardzo wytrzymałe mięśnie, żeby udźwignąć tonący Titanic, a właśnie za taki uważa się Polskę. Obraz kraju kradzionego przez własnych polityków i szajkę bogatych kolesi, przepływa przed oczami przeciętnego Polaka codziennie. Nie dziwi więc poziom narodowej frustracji i zniechęcenia. Nasz kraj nadaje się tylko na eksport - mówią malkontenci.

 

Czy mają rację? W pewnym sensie temat eksportu i importu jest nam bliski. To za naszą sprawą to, co najlepsze dzieje się na dalekim Zachodzie. Przyczynili się do tego stanu rzeczy sami Polacy, oddając najlepsze mózgi i pozbywając się najzdolniejszych ludzi z kraju. Zapaść na rynku pracy, którą usiłują zbagatelizować lub zaniżyć oficjalne czynniki to plon, z którym będzie trzeba się w przyszłości zmierzyć. Póki co brakuje kelnerek, barmanów i stolarzy. Wkrótce zabraknie pielęgniarek, lekarzy oraz kadry najwęższych specjalistów. W tak małym procencie nie uda się odgadnąć, ale prawdopodobnie z kraju wyjadą sami artyści.

 

Pewną pułapką dla rozwoju kultury stają się wielkie miasta w Polsce. Dzieje się to za sprawą przynajmniej dwóch czynników. Po pierwsze w kraju brakuje silnej i wykształconej klasy średniej, która żyjąc głównie w wielkich miastach potrafiłaby nadać kulturalny ton. Poza tym mieszkańcy wielkich miast żyją w pośpiechu i gonitwie. W dniu codziennym nie potrafią wykroić godziny dla siebie, nie wspominając o czymś tak odległym i wyrafinowanym jak kultura. Wielkie miasta pożerają nie tylko czas. Bywają pretekstem do subiektywnego odczucia, że oto w wielkim mieście mieszkańcy w naturalny sposób kulturą "oddychają". Nie ma sensu się zatem po kulturę gdzieś wybierać.

 

Ton nadaje Internet. I to od wielu lat. Nadaje go w wielkich miastach i wsiach, gdzie kultura nie dociera. I to właśnie za sprawą magicznego łącza po kulturę sięgnęli mieszkańcy zaniedbanych kulturalnie obszarów Polski klasy B. Małe miasta i zapomniane miejsca przemysłowe myszkują po sieci w poszukiwaniu czegoś kulturalnego. Co z tego, że najczęściej trafiają na strony z klasy poradnika "jak urządzić wnętrze". Większość ludzi tak postrzega swój udział w kulturze. Bo dla nich to, jak się wygląda lub mieszka jest przepustką do świata kultury.

 

Wszystkie wyniki badań związanych z udziałem dorosłych Polaków w kulturze wydają się nieprawdziwe. Nieprawdopodobne wydaje nam się, że po czasach wielkich opozycji, również w myśleniu i właśnie żywym uczestniczeniu w kulturze, nastały dla Polski lata chudych, nędznych krów. Gdzie się podziali tamci mężczyźni i tamte kobiety, które w zdeterminowany sposób wyrywali sobie żyły, pracując nad kształtem protest - songu?

 

Cała nadzieja w Internecie i całe w nim przekleństwo. Okazuje się bowiem, że współcześni menadżerowie kultury są zdania, że klikanie to też udział. Może wybiórczy, może elitarny lub zupełnie nietrafiony, ale udział. Bo Polacy mimo wszystko klikają w portale edukacyjne, kulturalne oraz społecznościowe, żywiąc się tym, co ktoś wpuścił dla nich w wąski kanał Internetu. Dziś po prostu zamiast książek czyta się częściej witryny.

 

Użytkownicy sieci protestują. Ich zdaniem Internet to kolejna galaktyka pełna kultury. Pytania ankieterów są nietrafione skoro nie zaczepiają o tak ważny i stabilny grunt. Nie bez przyczyny mówi się przecież o necie jako o nowej przestrzeni po Gutenbergu. Socjologowie badający przestrzeń Internetu są zdania, że największymi konsumentami i zaganiaczami kultury stali się blogerzy. To właśnie oni spowodowali lawinę kulturalnych wartości w cyberprzestrzeni. Wytworzyli pewien snobizm, który chwycił i trwa do dziś. Blogerzy kupują kulturę "na zewnątrz" choćby po obejrzeniu reklamy na YouTubie. Faktem jest, że dzięki nim uczestnictwo w obu kulturach staje się możliwe. 

 

Prości klikacze też mają swoje zasługi. Podczytują cytaty z poezji na Naszej - Klasie, odsłuchują fragmentów muzyki, a potem kupują całą płytę. Za sprawą przypadkowych nawigacji uzupełniają też całkiem realne luki w edukacji. Zresztą, gdyby nie Internet, nie byłoby takich fenomenów jak Czesław Śpiewa http://pl.youtube.com/watch?v=qHqTTSjWBvg (który narodził się ze spotkania prostych klikaczy na czacie Multipoezja w Onet.pl z Michałem Zabłockim), czy amatorskich nagrań niezwykle utalentowanych drag queenów (http://pl.youtube.com/watch?v=vg58U_xmgEw).