Mad Max z hrabią Monte Christo męczą Chrystusa

Jacek Łaszcz
Jacek Łaszcz
Kategoria kultura · 22 marca 2008

Żydzi są niewinni tej jatki i nie na nich krew niewinna spadnie. Pragnę uspokoić co do tego Abrahama Foxmana i liczne środowiska żydowskie. Nie, żeby nie potrafili w razie potrzeby; są zdolni. Jak każdy naród, nie tylko wybrany. Ale tym razem nie musieli, naprawdę; grzech wzięli na siebie do spółki Mad Max (który dał się później poznać szerzej jako Mel Gibson) i ostatni z hrabiów Monte Christo, jakich oglądałem na ekranie (czyli Jim Caveziel).


Maciej Dydo Fixomax - "Passion - Tool - Parabol & Parabola"

Ale i dla mnie coś zostało, i dla was wszystkich, co to obejrzą.

Okazuje się, że obaj panowie, to wielce nabożni i praktykujący chrześcijanie. Mel całkiem serio, bez tych sprośnych, patriotycznych żarcików z „Bravehearta" (tylko Herodowi pozwolił na parę kabaretowych numerów; ujmujące są też bardzo współczesne przymiarki wysokiego stołu dla wysoko postawionych VIPów, nad czym medytuje Jezus-cieśla - trzeba będzie jeszcze tylko zaprojektować odpowiednio wysokie krzesła), a Caveziel codziennie podczas kręcenia zachodził na mszę i przyjmował komunię świętą. I zmienił sobie kolor oczu z niebieskiego na brąz, żeby lepiej wyglądać. Trzeba przyznać, że bardzo mu z tym do twarzy, nigdy nie był taki przystojny, skoncentrowany i przekonywający. Pasował jak ulał: miał zgodnie z rolą 33 lata i odpowiednie inicjały, JC.

 

Mel Gibson nie pozostał w tyle. Po wykurowaniu się z opilstwa spowodowanego rolą Mad Maxa wpadł jak z deszczu pod rynnę w ciężką depresję z natręctwami samobójczymi. I pewnie by już biedak nie żył, gdyby nie odkrył w swej biblioteczce książki dziewiętnastowiecznej mistyczki o męce Pańskiej i gdyby nie pośpieszył mu z pomocą Duch Święty, który pilnował go, by zrobił tę Pasję, jak należy. Wyłożył z własnej kaski 25 milionów i proszę, po tygodniu wyświetlania mu się zwróciło. Ciekaw jestem, ile zapłacił tym wszystkim, co robią frekwencję, smarując że film jest antysemicki, wręcz pornograficznie sadystyczny i że lepiej na niego nie chodzić. Bo każdy przecież pójdzie się przekonać, gdy coś takiego usłyszy!

 

Nie mają racji ci, którzy zarzucają Melowi, że w antyhollywoodzkim z założenia dziele jednak Hollywoodem trąci. I nawet nie chodzi o zachowanie oryginalności języków. Jest inne kryterium. Wystarczy popatrzeć w zęby. Ani Żydzi, ani okupanci-Rzymianie nie chodzą do dentysty i nie używają past wybielających z naszych reklam. No, może Herod, Piłat i rabini mają zbyt kompletne uzębienie, mówi się trudno, wybaczam.

 

Czy to jest wierna opowieść ewangeliczna? A czy ewangelie są wierne? Już słyszę Świadków Jehowy, którzy mówią, że to wszystko kit, bo Chrystus umarł na palu. A co by powiedzieli zwolennicy prawidłowych relacji anatomicznych i prawdy całunu turyńskiego na wbijanie gwoździa w rozwartą dłoń, zgodnie z tradycją ikonograficzną? A znawcy obyczajów ptactwa na bezczelność kruka, który nie oglądając się na towarzystwo łotrów oraz gawiedzi i krewnych pod krzyżem napoczyna żywą jeszcze chrystusową głowę? No, tu akurat wiadomo: ten czarny, to diabeł. Opis w zasadzie klasyczny, choć z wariacjami. Egzekutorzy nie gruchoczą Jeszui kości, jak obu łotrom, ale też specjalnie go nie oszczędzają. Wyłamują mu lewe ramię z barku, żeby lepiej naciągnąć skazańcowi kończynę. Wygląda na to, że Gibson może najbardziej jest wierny temu, co pisze Anna Katarzyna Emmerich: „Korumpujący i skorumpowani każdej epoki obrażali Go i dręczyli, że nie był ukrzyżowany wedle ich modły i że nie cierpiał dokładnie tak, jak oni sobie tego życzyli, czy wyobrażali sobie, że cierpieć powinien".

Nie zgodziłbym się też z pretensjami, iż są to banalne wypisy z ewangelii, do tego w bardzo drastycznym ujęciu. Ewangelie są tu tylko solennie potraktowaną ramą, niemal według prawideł dokumentalnej relacji, w którą wciska się mistyka, i to tak, iż nie sprawia to wrażenia jakiegoś elementu obcego i sztucznie dodanego. Dzieciak o szczególnym spojrzeniu, z włochatymi plecami i ramionami, którego taszczy na swych plecach kobieta z tłumu, nawiązuje przez moment intymny kontakt wzrokowy z biczowanym. Czy to szatan? Obraz tej potworności przywodzi na myśl malarstwo Breughla. A te rozwydrzone bachory, które odgadują w zrozpaczonym Judaszu naznaczonego klątwą i odprowadzają go na miejsce jego samobójczej śmierci na śmietnisku, wśród much i czerwi, czyż to nie pomiot szatański? Szydercze słowa, które doń kierują, o wrzącym oleju, jaki widzą w jego kościach, mają dosadną mięsistość szekspirowskiej frazy.

 

Czy nie przesadził w eskalacji męki? Na mój gust nie. Prawowierni Żydzi są w porządku, oni mają swoje porachunki z bluźniercą i odstępcą, a rzymscy siepacze wykonują swoją robotę akuratnie i rzetelnie. Może tylko z pewną ostentacją, bo się trochę nudzą, a może im ten dodatkowy obowiązek nie pasuje, więc wyśmiewają się i kpią z Nazarejczyka, który nie jest przecież Rzymianinem, nie jest więc człowiekiem, jak oni. W okrucieństwie postępującego biczowania zawarta jest jednak pewna sugestia: niczego się nie tu udaje, sprawa jest poważna. To nie symulacja, to początki umierania, które znajdzie swój finał na krzyżu.

 

Mad Max wyciągnął wnioski z wrażliwości współczesnego człowieka, kształtowanej przez spływające krwią dzienniki telewizyjne. Gdyby Chrystus dostał mniej batów, gdyby zrezygnowano z kuleczek i haczyków na ich końcach, gdyby łomot ciała walącego się wraz krzyżem na kamienistą drogę nie był odpowiednio podbity dźwiękowo, jak się do tego przyzwyczailiśmy na byle filmidle, nikogo by to nie wzięło. Pozostalibyśmy nieporuszeni.

 

Jeśli ta Pasja jest dla kogoś irytującym, naturalistycznym i sadystycznym kiczem, to pewnie ma rację. Jeśli dla kogo innego jest arcydziełem, tak samo ma rację. Z całą pewnością jest dziełem mocno poruszającym. Czy jest natchniona Duchem Świętym, jak chce Mel Gibson, nie umiem ocenić, na to za mało mam wiary. Jeśli jednak wychodzę z kina poruszony, to dlatego, że Pasja tego świętobliwca ma strukturę otwartą, pokazuje człowieka który nie tak bardzo się zmienił przez te dwa tysiące lat, i pozwala mi bez grzechu pomyśleć o wielu ezoteryzmach poza Ewangelią. Mad Max bardzo spoważniał, ale Papież nie będzie go jeszcze kanonizował. Póki co, przyjął na osobistej audiencji hrabiego Monte Christo.

Jacek Łaszcz