Co-working - wspólna praca, wymiana doświaczeń... wspólne obiady

Rita Baum
Rita Baum
Kategoria kultura · 25 października 2007

Idea wspólnej pracy bez etatu zrodziła się w kraju głodnej ekonomii i ubóstwa, a jednocześnie wygórowanych ambicji. Stany Zjednoczone co roku generują coraz więcej wyspecjalizowanych zawodowców, którzy nigdzie nie znajdują stałego zatrudnienia. Etat to w rozumieniu ich szefów przeżytek. Czy tak będzie wyglądał rynek pracy w Polsce?

Oczywiście. Kilka prac, praca zdalna lub czasowa i wreszcie nowa odmiana współpracy między wolnymi strzelcami, czyli tak zwany co - working. Możliwości na znalezienie sobie miejsca i stylu pracy poza etatem jest wbrew pozorom dość dużo. I nikt nie musi od razu zakładać działalności gospodarczej. O fenomenie znanym od lat również w Polsce, a więc stowarzyszenia lub grupowania się ludzi pracujących wspólnie na jakimś metrażu, pisze ostatnio "Gazeta Wyborcza". Proponuje to rozwiązanie młodym specjalistom, którzy podobnie jak w Stanach, będą przeżywać coraz bardziej realne frustracje związane z zatrudnieniem. Czym zatem jest idea co - workingu?

Najprościej mówiąc jest to sposób na samotność i przełamywanie barier zawodowych. Na jednym metrażu biura lub skłotu, w którym nie brakuje zaplecza kuchennego, wc i stałego łącza, instalują się specjaliści z własnymi laptopami. Pracują według własnych zasad i reguł, zajmują się osobnymi projektami, w razie potrzeby inspirują się nawzajem. W ciągu miesiąca przeciętny co - worker nie powinien na swój kawałek podłogi wydać więcej niż 400 zł. Inaczej idea przestaje być zupełnie opłacalna.

Oczywiście wszystko zależy od temperamentu i potrzeb wolnego strzelca. Trudno wyobrazić sobie w roli co - workera fotoreportera, który biega po mieście wykonując zdjęcia. W tej roli najlepiej sprawdzają się dziennikarze, tłumacze, redaktorzy, marketingowcy, którzy pracują w środowisku sieci lub graficy. To właśnie wśród grafików i konstruktorów stron w sieci idea wspólnego "siedzenia" w pracy jest najpopularniejsza. Wiadomo, graficy zwykle nie potrzebują izolacji i ciszy do pracy.

Wolny zawód niesie ze sobą przykrość samotności. Zwykle zawodowcy różnie ją obchodzą i w bardzo różny sposób sobie z nią radzą. Mniej wyrobieni skarżą się, że pracują bez przerwy siedząc przy biurku. Tłumaczą, że samotna praca jest mniej opłacalna, bo wszystko wydają na jedzenie i samkołyki. Inni, wśród nich ci bardziej wyrobieni zawodowo, narzekają, że w wyniku pracy w izolacji ich stosunki społeczne są zaniedbane i cierpią na tym. Poza tym niektórym siada po kilku latach pracy samotnej zwyczajnie motywacja. Wśród grupy ludzi, którzy nad czymś pracują łatwiej wykrzesać z siebie energię.

Co - working daje przedsmak pracy na pełnym etacie, wśród ludzi, którzy muszą rozwiązywać problemy interpersonalne na co dzień. Jest też wstępem do założenia własnej firmy. Na zachodzie sprawdził się już jej model. Teraz przyszedł czas na Polskę. Po kilku latach opóźnienia idea co - workingu, a więc pracy zbiorowej wolnych strzelców wita ze stron "Gazety Wyborczej".

Najcenniejsze w idei wspólnej pracy jest budowanie siły zespołu poprzez jego różnorodność. Im więcej różnych zawodów "pod jednym dachem", tym łatwiej w praktyce rozwiązać jakiś problem. Poza tym istnieje wzajemny przepływ informacji, bezcenny na rynku wolnych zleceń. Inspiracja, pomoc, przekazywanie sobie wiadomości ważnych z punktu widzenia danej profesji, to wszystko kojarzy się z ideą wspólnej pracy wolnych strzelców. Niestety, cena wynajmu choćby najmniejszego czynszu wielu przerasta. Dlatego w Niemczech i we Francji co - workerzy spotykają się na wyremontowanych skłotach, które wcześniej wyposażyli we wszystko, co potrzebne do pracy.

Szukamy chętnych do stworzenia bazy co - workowej we Wrocławiu. Jeśli jesteś zainteresowany współpracą, wymianą doświadczeń lub samą ideą, napisz: agniusza@gmail.com. Wspólnie możemy rozwiązać nie tylko sprawę łączonych zleceń czy zleceń wieloetapowych, ale przede wszystkim wspólnego biura z dostępem do sieci.

Nasza robocza wersja co - workeringu sprzed lat, zanim "Gazeta Wyborcza" miała jakiekolwiek pojęcie o tym, wiązała się z tradycją "latającego uniwersytetu". Chcieliśmy spotykać się raz w tygodniu u kogoś w domu i kolejno zmieniać się dyżurami. Warunkiem tej pracy był laptop i ruter. Wymyśliliśmy też ideę wspólnej zupy, którą gotuje kolejno każdy gospodarz domu. Jak Wam się podoba ten pomysł?

agnieszka kłos
źródło: Rita Baum