Wbrew pozorom nie jest to artykuł tylko o jesieni, ale też o człowieku, jego dzisejszej kondycji, o jego szansach. Człowiek i natura chcą czy nie chcą, połączeni zostali nierozerwalnym węzłem.
„Czy to zbieg okoliczności,że znowu jest listopad i mgła
i ołowiany zmierzch?
Czy to przypadek,
że znowu ktoś żyje?”
("Chiński wiersz”, fragment - Adam Zagajewski)
No tak, powinnam się przyzwyczaić, że w tej sprawie żadne modły, błagania i wszelkie zaklęcia nie pomagają i czy chcę tego, czy nie, jesień zawsze przychodzi. Wpycha się z zabłoconymi buciorami w moje życie i doprowadza mnie do pasji. Życie ze mną jest wtedy koszmarem, tak przynajmniej twierdzą Ci, którzy o tej porze roku znajdą się w obrębie 10 metrów mojej osoby. Podobno głos mój staje się nadzwyczaj donośny i niezbyt przyjemny dla wrażliwego ucha, a łatwość wyprowadzenia mnie z równowagi jest wręcz zdumiewająca. Ja oczywiście zwalam wszystko na tą okropną porę roku, bo przecież to nie moja wina, że natura obdarzyła mnie duszą tak silnie związaną z jej osobą i jej stanami. Na szczęście dla innych i dla mnie, taki stan ducha mija mi w przeciągu kilku tygodni i mogę dowoli rozkoszować się wszelkimi urokami jesieni.
Myślicie, że jesień nie ma uroków? Nic bardziej mylnego. Jesień jest cudowna i piękna (Reymont wiedział co robił zaczynając swoją wielką tetralogię właśnie jesienią). Wystarczy tylko wyostrzyć swoje zmysły i otworzyć się na bodźce, które nieprzerwanie napływają do naszego wnętrza. Może na pierwszy rzut oka nie ma nic przyjemnego w brązowym, pełnym różnych żyjątek, liści i Bóg wie jeszcze czego błocie, które nie wiadomo skąd cały czas włazi Ci pod nogi. Może i rzeczywiście deszcz lejący się z nieba strumieniami jest fajny, ale tylko na kartkach „Jesiennego deszczu” Staffa, a nie wtedy, gdy właśnie wyszedłeś od fryzjera z nową fryzurą...Widok nagich, dziwnie powykręcanych drzew też nie koniecznie musi nam się podobać. Jednak mimo wszystko na jesień można spojrzeć inaczej. Tak jak patrzy się na zmęczoną Staruszkę, która niepewnie i powoli stawia krok za krokiem, na której twarzy, maluje się ciężar całego życia, a która mimo wszystko uśmiecha się serdecznie do mijanych na ulicy przechodniów. Starość, której się boimy i o której nie chcemy myśleć, mimo wszystko w tej Staruszce jest piękna. Piękna bo zaakceptowana i oswojona.
Uważacie, że łatwo jest Jesieni żyć, wśród takiej niechęci do niej, uprzedzenia, braku zrozumienia? A ona przecież stara się jak może. Przynosi brzuchate kasztany i smukłe żołędzie, które dzieci-czarodzieje zamieniają w mężnych żołnierzy, księżniczki, krasnoludki, złe smoki i setki innych postaci z ukochanych bajek. Maluje liście na czerwono, żółto, pomarańczowo, złoto, strąca je z drzew i siedząc na gałęzi słucha jak powietrze wypełnia radosny śmiech dzieci rozrzucających je dokoła, chowających się pod ich gromadą. Przypatruje się parze zakochanych, spacerujących przez park pod jednym parasolem, zapatrzonych tak w swoje oczy, że nic poza nimi już nie istnieje. Niewidoczna staje obok mężczyzny siedzącego przy grobie przyjaciela, który odszedł zupełnie nagle i niespodziewanie. Wieczorem, stuka o szyby swoimi wielkim, czystymi łzami i sprawia, że czujesz nieodpartą potrzebę otwarcia książki, na którą już dawno nie mogłeś znaleźć czasu. Nie widzisz, że ukochała świat całym swoim sercem? Te deszczowe łzy to jej nieustające próby oczyszczenia go, zmycia tego co złe i bolesne.
Przychodzi uparcie co roku, przychodzi, by podać Ci pomocną rękę. Widzi, że człowiek naszego wieku nie radzi sobie z własnym życiem, które go przerasta (choć nawet przed sobą samym nigdy się do tego nie przyzna). Wdziera się w jego myśli każąc zatrzymać na chwilę, pochylić nad swoją dolą, zadać sobie kilka pytań. Czy jestem szczęśliwy? Dlaczego? Czy mogę spokojnie patrzeć w lustro? Czy jestem dobrym człowiekiem? Dokąd zmierzam? Czy pozostałem wierny swoim ideałom? Co jest dla mnie tak naprawdę najważniejsze?
Współcześnie ludzkość żyje prawie bezrefleksyjnie. To co nie przynosi widocznego i szybkiego profitu, jest po prostu stratą czasu. Zatraca się w „tu i teraz”. Może więc warto wykorzystać tę, na pozór jedynie złośliwą, porę i zweryfikować swój pogląd na otaczającą rzeczywistość.
Lubię naszą jesień. I tą „złotą polską”, ale też i tą szarą, zamyśloną, czasami przygnębiającą. To nic, że zdarzy się jej porządnie zaleźć mi za skórę, dopiec złośliwie. Widzę w niej dar, szansę dla człowieka, troskę Boga o swoje dzieci. Widzę w niej nadzieję....