„Ognie” to trzecia głośna powieść Sigríður Hagalín Björnsdóttir, islandzkiej pisarki i dziennikarki, autorki bestsellerowych powieści „Wyspa” i „Święte słowo”.
Obie książki podbiły moje czytelnicze serce i zapisały się trwale w pamięci.
Autorka znana jest z bezkompromisowego komentowania społecznych i politycznych problemów.
Bliskie są jej kwestie związane z ekologią i zagrożeniami, jakie niesie współczesna cywilizacja. Tematy te odnajdujemy również w jej nowej książce.
Akcja rozgrywa się w Islandii.
Główna bohaterka i narratorka, Anna, jest uznaną wulkanolożką. Życie Ziemi zna lepiej niż własne. Wielką pasją zaraził ją ojciec, ceniony naukowiec samotnie wychowujący córkę.
Anna jest mężatką. Ma dwoje dzieci. Wiedzie z pozoru szczęśliwe życie.
Wszystko zmienia się, gdy nagle po latach odzywają się podziemne wulkany. Ich potencjalne erupcje zagrażają mieszkańcom wyspy.
Anna, jako dyrektorka Wydziału Nauk o Ziemi, domaga się od władz interwencji i ewakuacji tysięcy ludzi.
Jak reagują politycy?
Nietrudno się domyślić – ładują się gromadnie do samolotu badawczego, opóźniając jego start, lansując się i wystawiając się do kamer…
Do niczego dobrego nie może to doprowadzić, zwłaszcza że są i tacy, którzy uważają, iż decyzje Anny mogą odstraszyć turystów i zmniejszyć dochody lokalnych biznesmenów.
Jednocześnie Anna przeżywa małżeński kryzys. Na jej drodze staje dużo młodszy, intrygujący fotograf. Od tej pory ognie budzą się nie tylko pod wyspą…
Powieść Sigríður Hagalín Björnsdóttir czyta się z zainteresowaniem i narastającym niepokojem – podobnie jak jej poprzednie książki.
Autorka zręcznie i prowokująco zestawia świat dzikiej, nieokiełznanej przyrody z naturą człowieka, który jest przecież jej elementem, tyle że najbardziej nieudanym i niebezpiecznym.
Pisarka obnaża też bezlitośnie mechanizmy władzy, głupotę i interesowność małych, pokracznych polityków (brzmi znajomo, prawda?).
Dużym plusem jest na pewno psychologizm postaci – wpływ przeszłości na to, co teraz; skomplikowane relacje między rodzicami i dziećmi, zwłaszcza po przeżyciu traumy.
I to zakończenie – chciałoby się powiedzieć „wisienka na torcie” – bo właściwie tak jest, tylko że to bardzo, bardzo gorzka wiśnia.
Język i styl – oszczędne, ale piękne, z wysokiej półki.
„Ognie” to jest powieść, którą się smakuje jak kroplę miodu. Gryczanego…
Właśnie dlatego POLECAM.
BEATA IGIELSKA