Prestiżową nagrodę Bookera za rok 2019 otrzymały wyjątkowo dwie autorki: po raz pierwszy w historii laureatką została ciemnoskóra pisarka, Bernardine Evaristo za "Girl, Woman, Other" i po raz drugi w karierze - Margaret Atwood za "Testamenty", czyli kontynuację "Opowieści podręcznej". Przyjrzyjmy się nowej odsłonie Republiki Gilead.
Prawdopodobnie nie ja jedna w konsternacji podrapałam się po głowie, słysząc wiadomość, że Margaret Atwood po trzydziestu kilku latach napisała kontynuację Opowieści podręcznej. No bo po co właściwie? Przecież ta książka wcale nie wołała o sequel. To była zamknięta historia, powieść-legenda, powieść-symbol, alegoria i komentarz polityczny. Powieść, o której prawdopodobnie powiedziano i napisano już wszystko.
Przypomnijmy:
Opowieść podręcznej to dystopijna wizja społeczeństwa amerykańskiego, w którym władzę przejął totalitarny reżim religijny, redukujący role kobiet do kilku możliwych scenariuszy: żon, podręcznych, służących lub ciotek. Podręczna stoi w tej hierarchii najniżej: jest praktycznie niewolnicą seksualną, której jedyne życiowe zadanie polega na urodzeniu dziecka komendanta, do którego należy. Podręczna nie może posiadać żadnej własności, komunikować się ze światem zewnętrznym, uczyć się ani czytać – jest ciałem na usługach swojego właściciela.
To nie fikcja
Margaret Atwood w wielu wywiadach podkreślała, że nie napisała w tej książce niczego, co wcześniej gdzieś by się nie wydarzyło. Mimo, że Republika Gilead jest miejscem fikcyjnym, to horrory, których doświadczają jej mieszkanki są jak najbardziej rzeczywiste. Sprowadzanie kobiet do ich funkcji rozrodczych, zakaz aborcji, brak dostępu do antykoncepcji, odbieranie dzieci matkom i umieszczanie ich w ,,lepszych” rodzinach – to nie żadna fikcja, to autentyczne doświadczenia kobiet z różnych miejsc świata. Margaret Atwood po prostu zebrała te doświadczenia w jedną historię, w jedno wielkie piekło kobiet. Ku przestrodze.
I oto po trzydziestu kilku latach kanadyjska pisarka uznała, że nadszedł czas ponownego odwiedzenia Republiki Gileadzkiej. Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym więcej – mimo początkowej konsternacji – widzę w tym sensu. Wtedy Ameryką rządził Reagan, teraz – Trump... No pewnie, że to ma sens właśnie teraz! Kontekst polityczny powstania obu powieści tylko uwypukla ich znaczenie, choć oczywiście można je czytać i bez tego odniesienia.
Testamenty
Akcja Testamentów rozgrywa się 15 lat po wydarzeniach z Opowieści podręcznej. Tym razem Atwood oddaje głos trzem bohaterkom: ciotce Lidii – jednej z funkcjonariuszek systemu, której zadaniem jest wychowywanie dziewcząt do przydzielonych im ról; Agnes Jamimie – młodej dziewczynie przygotowywanej do roli żony oraz nastoletniej Daisy, wychowanej w demokratycznej Kanadzie, która w tragicznych okolicznościach odkrywa swoje związki z Gileadem. Trzy osobne historie, trzy dramaty, trzy różne drogi do buntu.
Najciekawszą postacią tej powieści jest, bez dwóch zdań, ciotka Lidia. To dzięki jej historii dostajemy wgląd w kulisy funkcjonowania systemu – ciotka utrzymuje dobre relacje z wysoko postawionymi urzędnikami (przy okazji zbierając brudy na ich temat dla własnych celów), a poza tym jest na tyle dojrzała, że pamięta początki Gileadu. Mało tego: przed Gileadem miała życie, karierę, poglądy i pieniądze – i wszystkiego tego musiała się wyrzec, by uczyć niepiśmienne dziewczęta jak bezwolnie oddawać się komendantom. Chyba nie zdradzę zbyt wiele mówiąc, że jej dostosowanie się do wymagań reżimu to strategia przetrwania bardziej niż autentyczne nawrócenie?
Ciotki, jak pamiętamy z Opowieści podręcznej, to okrutne i bezduszne strażniczki systemu, nieraz przemocą zmuszające dziewczęta do uległości. Sadystki i nawiedzone fanatyczki, całkowicie, wydawałoby się, oddane sprawie. W Testamentach zaczynamy patrzeć na nie z innej perspektywy. Zakon ciotek, jak się okazuje, będąc jedną z podwalin reżimu, oferuje jednocześnie niektórym kobietom coś w rodzaju azylu czy alternatywnej drogi. Zdarzają się dziewczęta, które pozorują ,,powołanie do zakonu”, by uciec przed niechcianym małżeństwem oraz nauczyć się pisać i czytać. Zakon to jedyne miejsce w całym Gileadzie, w którym kobiety mają dostęp do książek. Gdzie indziej mogłoby pojawić się zarzewie buntu? Że Republika Gileadu kiedyś upadnie, wiemy z zakończenia Opowieści podręcznej. Nie wiemy kiedy ani jak. Z testamentów też się tego nie dowiemy. Ale widzimy już wyraźnie, gdzie zacznie się początek tego końca.
Świadectwa
Co szczególnie zaskoczyło mnie w trakcie lektury Testamentów, to… jak bardzo nie mogłam się od tej książki oderwać. Spodziewałam się pozycji ambitnej i trudnej, a dostałam trzymającą w napięciu sensację, świetnie napisaną i – mimo ciężkiej tematyki – dość łatwą w odbiorze. Nic to, że momentami przewidywalną, czytało się kapitalnie.
Powieść napisana jest w formie przeplatających się ze sobą ,,zeznań świadków” (tj. Agnes Jamimy i Daisy) oraz sekretnych dzienników ciotki Lidii, pisanych dla przyszłego bezimiennego czytelnika. Mam, w związku z tym, pewne wątpliwości dotyczące tłumaczenia na język polski tytułu powieści. Słowo ,,testaments” oznacza w tym kontekście bardziej ,,świadectwa” niż ,,testamenty”, więc polski tytuł zdaje się nie bardzo pasować do treści.
Opowieść podręcznej była książką szokującą, mroczną i przerażającą, Gilead jawił się w niej jako ostateczny kobiecy koszmar, z którego nie było ucieczki. Gilead z Testamentów jest niby wciąż tym samym miejscem, ale powieść zostawia czytelnika z o wiele większą dozą nadziei.
Nadziei, że walka o lepsze jutro ma sens. I że w każdych warunkach da się coś zrobić – jeśli nie dla siebie, to dla tych co przyjdą później.
I jeszcze, że ludzkiego ducha nidgy nie da się do końca pognębić.
Margaret Atwood,Testamenty, przekład: Paweł Lipszyc, Wydawnictwo Wielka Litera, 2020.
Dominika Ciechanowicz