Nowa książka Huberta Klimko-Dobrzanieckiego to intrygująca, przewrotna historia, napisana niesamowicie barwnym, plastycznym językiem. To opowieść o kresach wschodnich i zachodnich, o życiu w tyglach kultur, podczas pokoju i wojny, a także w czasach komuny i po przemianach ustrojowych końca XX wieku. Mamy tu całą gamę wyrazistych, zapadających w pamięć postaci, z głównym bohaterem, a raczej antybohaterem na czele.
Akcja zaczyna się w latach trzydziestych minionego stulecia. Narratorem jest Antek Barycki, syn polskiego chłopa mieszkającego w powiecie lwowskim.
Z perspektywy chłopca poznajemy historię jego rodziny, o której bohater opowiada ze swadą, poczuciem humoru, świetnie łącząc dziecięce, nieco naiwne postrzegania świata z mądrościami zasłyszanymi od dorosłych. Problem w tym, że te „mądrości” nie zawsze idą w parze z tolerancją i zdrowym rozsądkiem. To zderzenie rodzi wiele groteskowych, zabawnych sytuacji, chociaż zazwyczaj to czarny humor.
Oczyma Antka obserwujemy wybuch drugiej wojny światowej, radziecką, niemiecką i znów sowiecką okupację, ukraiński nacjonalizm, pogromy...
Potem wraz z chłopcem trafiamy na tzw. ziemie odzyskane, gdzie wielu Polaków próbuje na nowo ułożyć sobie powojenne życie. Na ile jednak jest to możliwe po czasach Zagłady? W dodatku w sytuacji, gdy ma się pod bokiem, a nieraz nawet pod jednym dachem niemieckich autochtonów, tuż za płotem – ukraińskich przesiedleńców albo ludzi, którzy przeżyli podczas wojny tak wiele, że nie mają już nic do stracenia...
Jakby tego było mało, pojawia się nowa władza, która obiecuje nowy, wspaniały świat, oparty na równości, jednak jej przedstawiciele na każdym kroku swoim zachowaniem udowadniają, że są równi i równiejsi.
Jak odnaleźć się w takiej rzeczywistości? Akurat Antek całkiem nieźle sobie radzi, gdyż ma spore doświadczenie w sztuce przetrwania. Chciał już być dobrym komunistą i dobrym faszystą, więc bycie dobrym obywatelem, w dodatku z perspektywami i możliwością awansu, też może pójdzie całkiem nieźle.
Antek jest bardziej antybohaterem niż postacią, do jakich przez lata przyzwyczaili nas prozaicy piszący o wojnie. Wcale nie chce zostać patriotą, zresztą patriotyzm postrzega w sposób niezwykle oryginalny. Jego celem jest przede wszystkim przeżycie, chociaż – co warto od razu zaznaczyć – nie jest wcale Barycki kanalią. Co więcej – swoim pragmatycznym podejściem do świata nieraz budzi sympatię, bawi i śmieszy, ale też zmusza do refleksji.
„Złodzieje bzu” to książka, którą można odczytywać na różnych poziomach. Na pewno jest to opowieść o pogmatwanych losach jednostki, która nie ma żadnego wpływu na wielką historię i jest tylko maleńkim trybikiem w wielkim systemie.
Jest to jednak także – w szerszym kontekście – utwór o trudnych wyborach, które zawsze pociągają za sobą jakieś konsekwencje.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki udowodnił swoją nową książką, że nawet o najważniejszych i doniosłych problemach można pisać lekko, łącząc liryzm z dosadnością, powagę z poczuciem humoru, groteską, prześmiewczą satyrą.
Jego proza nie pozostawia czytelnika nawet na chwilę obojętnym, zmusza do refleksji, do konfrontowania decyzji głównego bohatera z własnymi poglądami.
Wielkim plusem jest też barwny styl, niesamowicie plastyczny język, oddziałujący na zmysły odbiorcy. Jest w tej książce tak wiele wspaniałych fragmentów, że aż chce się do nich wracać. Za przykład może posłużyć niesamowita, tragikomiczna wersja biblijnej opowieści o stworzeniu świata i człowieka. Albo nieraz przywoływane przez narratora poglądy księdza dobrodzieja Bogumiła Wiertnika.
Z wielkim żalem odłożyłam książkę na półkę. Wiem jednak, że jeszcze nieraz do niej wrócę z przyjemnością.
Polecam wszystkim, którzy lubią i cenią niebanalne opowieści, spojrzenie na wielką historię z nowej perspektywy oraz oszałamiający bogactwem języka styl i nieskrępowaną wyobraźnię autora.
BEATA IGIELSKA
Książka "Złodzieje bzu" Huberta Klimko-Dobrzanieckiego ukazała się nakładem Oficyny Wydawniczej Noir sur Blanc 18 września 2019 r.