Znikająca ziemia to bardzo udany debiut powieściowy amerykańskiej dziennikarki. Książkę, której akcja rozgrywa się współcześnie na półwyspie Kamczatka, czyta się jednym tchem, z wielkimi emocjami i ze ściśniętym sercem, czekając niecierpliwie na zakończenie.
Na fabułę „Znikającej ziemi” składają się historie różnych rodzin. Bohaterowie różnią się bardzo wiekiem, pochodzeniem, wykształceniem, statusem społecznym i oczekiwaniami wobec życia. Łączy ich miejsce, z którego pochodzą – to Kamczatka, najdalszy półwysep azjatyckiej części Rosji, który przez dziesięciolecia był niedostępny nie tylko dla cudzoziemców, ale i większości mieszkańców radzieckiego imperium.
Po przemianach ustrojowych na Kamczatkę zaczęli przyjeżdżać obcokrajowcy. Jedni szukali tu przygód, inni pracy. Ich obecność urozmaiciła i tak już zróżnicowany pod względem etnicznym teren. Nie wszystkim wychowanym w dawnym systemie mieszkańcom ten fakt się podoba, co znajduje odzwierciedlenie w powieści. Walentyna Nikołajewna, pracownica szkoły podstawowej w Pietropawłowsku, z wielkim sentymentem wspomina czasy swojej młodości, gdy na Kamczatkę nie wpuszczano „żadnej hołoty i dzięki temu było bezpiecznie”. Jej nacjonalistyczne poglądy nasilają się, gdy pod koniec wakacji znikają nagle dwie siostry, ośmioletnia Sonia i jedenastoletnia Alona.
Czytelnik już z pierwszego rozdziału dowiaduje się, że dziewczynki zostają porwane przez młodego mężczyznę. Nie wiedzą tego jednak bohaterowie powieści. Policja szuka dziewczynek, do akcji przystępują też ochotnicy, którzy przeczesują miasto i okolice. Pojawiają się różne teorie. Może siostry utonęły w zatoce? Może ktoś je porwał i wywiózł z miasta, a nawet półwyspu? Może padły ofiarą miejscowego mordercy? Przecież nikt nie wypisuje sobie na czole, że jest bestią...
Jedynym śladem w sprawie są zeznania kobiety, która podczas spaceru z psem widziała dwie małe dziewczynki wsiadające do samochodu z postawnym mężczyzną. Nie pamięta ona jednak ani wyglądu dzieci, ani marki auta, nie umie też podać dokładnego rysopisu domniemanego porywacza. Czy zatem na pewno widziała Sonię i Alonę?
Te i inne wątpliwości wciąż się mnożą, z czasem stając się tłem dla innych wydarzeń, których bohaterami są różni mieszkańcy Pietropawłowska i innych miejscowości położonych na Kamczatce.
Mamy tu młode pary zakochanych, rozczarowanych życiem małżonków, ambitne studentki, zazdrosnych partnerów, zaprzyjaźnione nastolatki, matkę i rodzeństwo zaginionej kilka lat temu osiemnastolatki. To kolejna zagadkowa sprawa, jaka pojawia się wśród wielu wątków.
Początkowo niepowiązane ze sobą wątki w pewnym momencie się krzyżują i wtedy napięcie sięga zenitu. Czy wreszcie uda się rozwiązać zagadkę zniknięcia dwóch sióstr? A jeśli tak, to jest jeszcze szansa, by odnalazły się żywe?
Nie odpowiem, rzecz jasna, na te pytania. Nie zdradzę też zakończenia, bo nie mam zwyczaju popełniać śmiertelnego grzechu spojlerowania. Napiszę tylko, że na finał naprawdę warto poczekać.
Zanim jednak czytelnik dotrze do ostatniej strony, pozna wiele intrygujących, poruszających historii. Autorka umie dotykać do żywego, perypetie jej bohaterów naprawdę robią ogromne wrażenie, nawet wówczas gdy nie przeżywają oni jakichś spektakularnych przygód. To właśnie w codzienności postaci tkwi siła tej powieści.
Polecam z czystym sumieniem – oby każdy debiut książkowy był tak udany jak ten.
BEATA IGIELSKA
Książka "Znikająca ziemia" Julii Phillips (w przekładzie Jolanty Kozak) ukaże się 4 września 2019 r. nakładem Wydawnictwa Literackiego.