Kocia kołyska ukazała się ponad pół wieku temu, jednak wciąż zaskakuje, intryguje i sprawia, że chce się do niej wracać. Mimo upływu czasu, książka się nie tylko się nie starzeje, ale i nabiera nowych znaczeń – niestety, jeszcze bardziej pesymistycznych niż w latach latach 60. minionego wieku.
Amerykański prozaik, Kurt Vonnegut, niejednokrotnie zaskakiwał czytelników nowatorskimi pomysłami, dotyczącymi i treści, i formy. Potrafił prowokować, bawić się konwencjami, wzbudzać skrajne emocje. Przede wszystkim jednak zawsze dawał do myślenia i sprawiał, że obok jego powieści i opowiadań nie można przejść obojętnie.
Nie inaczej jest w przypadku Kociej kołyski. Pierwszy raz sięgnęłam po tę książkę, będąc nastolatką. Byłam zafascynowana, ale teraz, z perspektywy wielu lat, mogę stwierdzić, że niewiele wówczas zrozumiałam. Drugie dno odkryłam dopiero, będąc studentką. Ostatnia, całkiem świeża lektura, utwierdziła mnie w przekonaniu, że do pewnych dzieł po prostu trzeba dojrzeć.
A teraz czas na kilka zdań dotyczących niesamowitej treści.
Główny bohater i narrator, Jonah, zbiera materiały do książki o nobliście, Feliksie Hoenikerze, jednym z „ojców” bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę. Wybitny fizyk jest postacią fikcyjną, w przeciwieństwie do potwornej broni, która została użyta 6 sierpnia 1945 roku. Z jednej strony przyczyniła się ona do zakończenia drugiej wojny światowej na Pacyfiku, z drugiej jednak pochłonęła setki tysięcy ofiar.
Jonah poznaje dzieci zmarłego noblisty i ma nadzieję, że dzięki temu uda mu się zdobyć zaskakujące informacje nie tylko na temat ich ojca, ale i tajemniczej substancji, którą stworzył i która jest w stanie zamienić świat w bryłę lodu.
Niespodziewanie bohater trafia jednak na fantastyczną wyspę San Lorenzo, która początkowo może wydawać się rajem na ziemi. Szybko jednak okazuje się, że to nie utopia, lecz kraina rządzona przez szalonego dyktatora, który – mimo iż ledwo dycha – trzyma swoich poddanych w garści dzięki rozbudowanemu, bezwzględnemu aparatowi bezpieczeństwa.
Brzmi znajomo? Oczywiście, że tak – wystarczy spojrzeć na historię XX wieku, by znaleźć co najmniej kilka takich przykładów.
Jeśli dodamy do tego grożenie tajemniczą bronią, która może w kilka chwil zniszczyć nie tylko fragment świata, ale i całą ludzkość, to mamy kolejny obrazek, przypominający zimną wojnę i trwający tak naprawdę do dziś wyścig zbrojeń.
Książka Vonneguta jest nie tylko fantastyczną opowieścią o tym, co może stać się, gdy nauka i postęp są wykorzystywane w niecnych celach. To także satyryczna historia, w której autor ośmiesza i rządzących, i opozycjonistów, naigrawa się z rozdmuchanych idei, które tak naprawdę niczemu nie służą, są jedynie narzędziem w rękach ich twórców i fanatycznych wyznawców.
Wymowa powieści amerykańskiego pisarza jest na wskroś pesymistyczna – udowadnia, że nie ma żadnego raju na ziemi i nie da się go zbudować, gdyż wcześniej lub później każdy system prowadzi do wynaturzeń.
Mimo tego niewesołego wniosku, treść niejednokrotnie bawi, gdyż Vonnegut systematycznie sięga po grotekę, przesadnię i wisielczy humor.
Całość czyta się z zapartym tchem, tym bardziej że treść jest nieprzewidywalna, w każdej chwili może zdarzyć się coś zaskakującego, dosłownie wbijającego czytelnika w fotel.
Polecam nie tylko fanom autora, lecz wszystkim, którzy lubią i cenią niebanalne, eksperymentalne opowieści, w których jednak forma nie przerasta treści.
BEATA IGIELSKA
Książka "Kocia kołyska" Kurta Vonneguta (w przekładzie Lecha Jęczmycha) ukazała się nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka 28 stycznia 2019 r.