Gdyby żyła w XXI wieku, byłaby milionerką i restauratorką na miarę Magdy Gessler. Los sprawił jednak, że Lucyna Ćwierczakiewiczowa brylowała w salonach dziewiętnastowiecznej Warszawy. Jej przepisy wciąż jednak są kultywowane w domach, w których ceni się tradycyjną kuchnię.
Przyznam szczerze, że o pani Lucynie nie słyszałam, zanim nie sięgnęłam po książkę Marty Sztokfisz. A przecież kulinarna mistrzyni Ćwierczakiewiczowa u szczytu sławy wydawała więcej książek niż Bolesław Prus, Eliza
Kim była tytułowa Pani od obiadów? Przede wszystkim – kobietą odważną, nowoczesną, wyprzedzającą pod wieloma względami swoją epokę. Lucyna Ćwierczakiewiczowa promowała kuchnię polską, tradycyjną, zarówno wysublimowaną i wymagającą czasu oraz finansowych nakładów, jak i kuchnię prostą, tanią, w której obiad można było przygotować szybko i oszczędnie.
Nie była pięknością, nie szokowała odważnymi strojami, biżuterią i fryzurą. Może właśnie dlatego szybko doceniono jej kulinarne zdolności, które wychodziły naprzeciw oczekiwaniom wszystkich środowisk społecznych.
Dużo czerpała z tradycyjnych, wiejskich przepisów, które opierały się na własnych produktach. Lubiła jednak też eksperymentować, łącząc rodzime kanony z zagranicznymi nowinkami. Swoje doświadczenia ubierała w konkretne i jasne receptury, jakie ukazywały się w formie pierwszych polskich książek kulinarnych oraz kalendarzy, które wisiały na kuchennych ścianach wielu rodzin. Jej 365 obiadów za 5 złotych zajmowało w wielu domach miejsce równie zaszczytne jak Biblia czy Pan Tadeusz Mickiewicza.
Miała wielu wrogów, którzy nie zostawiali ma niej suchej nitki. Gdyby żyła dzisiaj, stałaby się z pewnością ofiarą internetowego hejtu, udowadniając, że miarą sukcesu jest ilość wrogów i zawistników. Na pewno też jednak miałaby wielu fanów i miłośników, zwłaszcza że obecnie coraz częściej promuje się kuchnię opartą na rodzimych, naturalnych i zdrowych produktach. Mogłaby również prowadzić w różnych stacjach telewizyjnych programy poradnicze, gdyż nie poprzestawała na kulinarnych osiągnięciach. Doradzała swoim czytelniczkom, jak dbać o dom, jak sprzątać, wywabiać plamy, czyścić przypalone garnki, jak leczyć się domowymi sposobami i w jaki sposób zabiegać chorobom, jak racjonalnie prać i robić świąteczne porządki... Można by wymieniać i wymieniać bez końca...
Postać Lucyny Ćwierczakowiczowej bardzo mnie zafascynowała. Z jednej strony była tradycjonalistą, głoszącą pogląd, że droga do serca mężczyzny biegnie przez żołądek, z drugiej strony jednak nie bała się łamania społecznych konwenansów, uruchamiała darmowe kuchnie, udowadniając, że prawdziwa filantropia wymaga ciężkiej i konkretnej pracy, a nie udzielania się na pokaz i z daleka od potrzebujących.
Biografia, jaka wyszła spod pióra Marty Sztokfisz, nie jest jedynie zapisem życia bohaterki książki. To również stworzona z wielką pasją i znajomością rzeczy historia Polski XIX wieku, zwłaszcza zaś historia kobiet, które zaangażowały się w emancypację i pozytywistyczną pracę u podstaw.
Przeczytałam tę książkę jednym tchem, niczym najbardziej fascynującą powieść. To na pewno zasługa wiedzy autorki oraz jej błyskotliwego, niepozbawionego poczucia humoru stylu. Polecam z czystym sumieniem – przede wszystkim tym, którzy lubią historie prawdziwe, ale niebanalne.
BEATA IGIELSKA
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA - książka ukaże się 14. listopada 2018 r. nakładem Wydawnictwa Literackiego