Gratka dla miłośników wyrafinowanej prozy - recenzja książki "Cydr z Rosie" Laurie Lee

Beata Igielska
Beata Igielska
Kategoria książka · 2 stycznia 2018

„Cydr z Rosie” to piękna, liryczna proza wspomnieniowa, w której rzeczywisty świat przeplata się z marzeniami dziecięcego bohatera. Naprawdę warto zagłębić się w tę magiczną lekturę, by przenieść się na angielską prowincję pierwszych dekad minionego wieku.

 

Laurie Lee zaczyna opowiadać o swoim dzieciństwie w sposób, który zwraca uwagę czytelnika już od pierwszych zdań: „Zsadzono mnie z fury, gdy miałem trzy lata, i od tego poczucia oszołomienia oraz strachu zaczęło się moje życie w wiosce. Czerwcowa trawa, w której stałem, była wyższa ode mnie, a ja chlipałem. Nigdy wcześniej nie znajdowałem się tak blisko trawy. Górowała nade mną i wokół mnie, a każde źdźbło było tatuowane przez słońce tygrysimi paskami”.


W podobnie klimacie utrzymana jest cała książka, której treść skupia się zarówno na losach małego narratora, jak i jego bliskich – matki, rodzonych i przybranych braci oraz sióstr, nieobecnego ojca, sąsiadów, rówieśników, nauczycieli…

Życie w małej, ubogiej wiosce Slad zaczyna się na nowo po zakończeniu pierwszej wojny światowej, gdy do domów wracają mężczyźni. Wielu z nich to trwale okaleczone fizycznie i psychicznie ofiary, jednak w świecie żyjących z darów ziemi ludzi nie ma zbyt wiele miejsca na sentymenty. Nawet z największych tragedii trzeba się szybko otrząsnąć, by przetrwać i zapewnić byt rodzinie.

 

Otaczający świat autor opisuje z perspektywy dziecka, które wielu rzeczy nie rozumie i nieraz dopowiada sobie to, o czym milczą dorośli. Rodzi to wiele rozbrajających i zabawnych sytuacji.
Gdy mały Laurie staje się nastolatkiem, sporo spraw przestaje być tajemnicami. Pojawiają się niebezpieczne zabawy i rywalizowanie o pozycję, pierwsze miłości, skradzione pocałunki, grzeszne marzenia, muzyczne fascynacje. Wszystko zaś dzieje się niemal na oczach wiejskiej społeczności, przed którą trudno cokolwiek ukryć.

 

Są też książki, dzięki którym dorastający bohater zaczyna zdawać sobie sprawę, że gdzieś istnieje inny, wielki i bardzo kuszący świat, który chciałoby się zobaczyć i poznać.
Na razie jednak Lauriemu muszą wystarczyć smaki, zapachy, kolory najbliższego otoczenia. A one zdają się eksplodować z kart książki.


Autor opisuje ludzi, miejsca, przedmioty i zdarzenia w sposób niezwykle plastyczny, wyszukany, oryginalny, oddziałując na wszystkie zmysły czytelnika. Ta pełna liryzmu synestezja to na pewno jedna z największych zalet opowieści, w której jest miejsce na wzruszenia, radości i smutki, rodzinne dramaty i nadzieje, na opisy graniczące z naturalizmem, ale przede wszystkim na niepowtarzalną i jedyną w swoim rodzaju magię okresu dzieciństwa. Po latach można powrócić do niego jedynie wspomnieniami, a Laurie Lee robi to sposób mistrzowski i zapadający w pamięć.

 

„Cydr z Rosie” na pewno nie jest lekturą dla tych, którzy lubią tylko szaleńczo pędzącą akcję. Tutaj wydarzenia toczą się powoli, bez pośpiechu, niemal leniwie, przypominając ściekającą kroplę miodu. Wspaniałym dopełnieniem treści są ilustracje Johna Warda.

 

Tą prozą można i należy się delektować, układając w całość opowiadane fragmenty, zanurzając się z wielką przyjemnością w świat, którego już nie ma i który nigdy nie powróci. Na szczęście udało się zachować go i unieśmiertelnić na kartach książki, którą z ogromną satysfakcją ustawiam na półce z ulubionymi utworami, tuż obok utrzymanej w podobnym klimacie prozy francuskiego pisarza, Marcela Pagnola.

 

Nie jestem przesądna, ale mam nadzieję, że rozpoczęcie 2018 roku tak wyrafinowaną lekturą okaże się zapowiedzią wspaniałych czytelniczych wyzwań i przygód (czego sobie i wszystkim książkowym molom życzę:)).

BEATA IGIELSKA

Książka "Cydr z Rosie" Lauriego Lee (w przekładzie Katarzyny Peteckiej-Jurek) ukazała się 4 grudnia 2017 roku, nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka