Pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Timesa”.
Jedna z najlepszych książek roku według portalu Bookpage.
Lektura obowiązkowa dla miłośników mrocznych kryminałów psychologicznych, jak również dla wielbicieli współczesnej literatury z elementami grozy i niesamowitości.
Dziewczyna, która powiedziała śmierci NIE
Bibi Blair jest energiczną, wesołą i dzielną młodą kobietą... Tyle, że właśnie dowiedziała się od lekarza, iż został jej rok życia.
Jej odpowiedź brzmi: „Zobaczymy”.
Nagłe ozdrowienie Bibi zadziwia cały świat medyczny. Dziewczynę pochłania jednak obsesja, że została oszczędzona po to, by ocalić także kogoś innego. Kogoś o nazwisku Ashley Bell...
Ale ocalić przed czym? Przed kim? I kim jest Ashley Bell?
Odnalezienie jej staje się dla Bibi obsesją. Wkracza na drogę pełną niebezpieczeństw, zarówno nadprzyrodzonych, jak i zupełnie namacalnych.
Błyskotliwie poprowadzona, porywająca opowieść o fascynującej bohaterce wplątanej w zawiłą, misternie utkaną historię naszpikowaną zwrotami akcji.
Dean Koontz ,Poszukiwana
Wydawnictwo: Replika
Premiera 23 maja 2017 r.
Fragment książki
Dziewczynka, w której głowie kłębią się myśli
W roku, gdy Bibi Blair skończyła dziesięć lat, czyli dwanaście przed odwiedzinami Śmierci, niebo od stycznia do połowy marca wyglądało jak sklepienie ponurego grobowca, a aniołowie zsyłali na południową Kalifornię potop za potopem łez. Tak opisywała to w swoim dzienniku: zasępione niebo, dnie i noce skąpane w anielskim żalu, choć nie starała się domyślać przyczyn rozpaczy w niebie.
Już wtedy poza prowadzeniem dziennika pisała też opowiadania. Tamtej deszczowej zimy jej proste opowieści niezmiennie dotyczyły psa imieniem Jasper, którego zły pan zostawił na smaganej ulewami plaży na południe od San Francisco. W każdej z tych historii Jasper, szaro-czarny kundel, znajdował nowy dom. Ale z czasem ocalenie zawsze okazywało się z różnych powodów nietrwałe. Nie załamując się, dobry Jasper przemierzał setki mil na południe w poszukiwaniu prawdziwego domu.
Bibi była wesołym dzieckiem, nieznającym melancholii, dlatego zdawało jej się dziwne – i wtedy, i długo później – że pisze seryjnie epizody o samotnym, udręczonym psiaku, który znajduje miłość tylko na chwilę. Pojęła wszystko dopiero po dwudziestych drugich urodzinach.
Każdy jest w pewnym sensie sroką. Bibi nie była wyjątkiem, lecz wtedy jeszcze o tym nie wiedziała. Dopiero po upływie długiego czasu uświadomiła sobie pewne prawdy, które ukryła w swoim sroczym sercu.
Sroka, ptak o uderzająco kontrastowym upierzeniu i długim ogonie, często zbiera przedmioty, które uzna za ważne: guziki, kawałki sznurka, zwitki wstążek, barwne kulki, okruchy szkła. Rok później buduje nowe gniazdo i zapomina, gdzie jest schowek. I tak, ukrywszy swoje zbiory przed samym sobą, ptak od nowa rozpoczyna gromadzenie kolekcji.
Ludzie ukrywają przed sobą prawdę o samych sobie. To samooszukiwanie się jest mechanizmem umożliwiającym radzenie sobie z życiem, a większość ludzi, w większym czy mniejszym stopniu, zaczyna oszukiwać siebie już w dzieciństwie.
Tamtej ociekającej wodą zimy dziesięcioletnia Bibi mieszkała z rodzicami w parterowym bungalowie w Corona del Mar, malowniczej dzielnicy Newport Beach. Nie mieli widoku na ocean, chociaż od Pacyfiku dzieliły ich zaledwie trzy przecznice. W pierwszą sobotę kwietnia została sama i siedziała w bujanym fotelu na ganku wejściowym tego osobliwego, krytego gontem domku, a ciepły deszcz przelewał się przez liście palm i fikusów, skwiercząc na asfalcie jak rozgrzany olej na ruszcie.
Nie była leniwym dzieckiem. W jej głowie ciągle kłębiły się wiecznie niespokojne myśli. Miała tabliczkę w żółte linie i mnóstwo ołówków, za pomocą których układała kolejny odcinek sagi o samotnym Jasperze. Kątem oka zauważyła jakiś ruch, podniosła głowę i zobaczyła przemoczonego, znużonego psa, który wchodził na chodnik od strony odległego morza.
Jako dziesięciolatka nie zatraciła jeszcze zdolności do dziwienia się i wyczuła, że zdarzy się coś zaskakującego. Przyjemnie podniecona odłożyła tabliczkę i ołówek, wstała z fotela i podeszła do schodów na ganek.
Pies w niczym nie przypominał opuszczonego kundla z jej opowieści. Ubłocony golden retriever przystanął w miejscu, gdzie ścieżka od domku stykała się z ulicznym chodnikiem. Dziewczynka i zwierzę przyglądali się sobie. Zawołała:
– Chodź! No, chodź!
Trzeba go było zachęcać, lecz w końcu podszedł do ganku i wspiął się na schody. Bibi schyliła się i zajrzała mu w oczy, złociste jak jego sierść.
– Ty śmierdzisz.
Retriever ziewnął, jakby nie było to dla niego niczym nowym.
Na szyi miał popękaną i brudną skórzaną obrożę. Bez identyfikatora. Nie przytwierdzono do niej tabliczki z nazwiskiem i numerem telefonu, o którą powinien zadbać odpowiedzialny właściciel.
Bibi w deszczu zaprowadziła psa na wykładane kostką podwórko za domem, mierzące trzydzieści stóp, od wschodu i zachodu otoczone – biegnącymi granicami działek – tynkowanymi murami. Na południe stał garaż na dwa samochody, z którego wyjeżdżało się w zaułek. Zewnętrzne schody wiodły na nieduży balkon przy mieszkaniu nad garażem. Bibi wolała nie patrzeć w stronę tamtych okien.
Kazała retrieverowi czekać na ganku z tyłu bungalowu, a sama weszła do środka. Zdziwiła, że ciągle na nią czeka, gdy wróciła z dwoma plażowymi ręcznikami, szamponem, suszarką i szczotką do włosów. Przebiegł z nią przez podwórko do garażu, w suche miejsce.
Gdy zapaliła światło i zdjęła mu zaplamioną i oblepioną błotem obrożę, zauważyła coś, czego przedtem nie dostrzegała. Zastanawiała się, czy nie wyrzucić obroży na śmieci, zagrzebując ją, ale wiedziała, że tak nie będzie dobrze. Zamiast tego otwarła szufladę w szafce przy warsztacie ojca, wzięła jedną z jego zamszowych szmatek i owinęła nią obrożę.
Z mieszkania ponad nią dobiegł odgłos, krótki i nieprzyjemny. Wystraszona spojrzała na sufit garażu, na niezabudowane belki cztery na sześć cali, obleczone girlandami pajęczyn.
Zdawało jej się, że słyszy też cichy, wyrażający cierpienie głos. Nasłuchiwała przez dłuższą chwilę, by dojść do wniosku, że chyba jej się przywidziało.
Między dwiema belkami, oświetlany przez zakurzoną, gołą żarówkę w białej ceramicznej oprawie, pląsał na strunach tłusty pająk, dobywając z jedwabnej harfy muzykę niesłyszalną dla ludzkich uszu.
Bibi pomyślała o pajęczycy Charlotcie, która uratowała świnkę Wilusia, swoją przyjaciółkę, w książce E. B. White’a Pajęczyna Charlotty. Bibi zapomniała na chwilę o garażu, a rzeczywistość zastąpił obraz, który pojawił się przed oczami jej wyobraźni:
Setki malutkich pajączków, dzieci Charlotty, które wykluły się z kokonu wiele tygodni po jej smutnej śmierci, stojących na głowach i kierujących gruczoły przędne w niebo, wypuszczających obłoczki miękkiego jedwabiu. Z obłoków powstają miniaturowe baloniki i pajączki wzbijają się w powietrze. Świnkę Wilusia ogarnia zdumienie i radość, a jednocześnie smutek, gdy patrzy, jak napowietrzna armada odlatuje w dal. Życzy im dobrze, ale jest mu żal, że oto traci ostatnią więź z utraconą przyjaciółką, Charlottą…
Cienki pisk i cichy warkot psa sprowadziły Bibi z powrotem do garażu.
Potem, gdy deszcz przestał na jakiś czas padać, zabrała umytego, wysuszonego i wyszczotkowanego retrievera do domu. Pokazała mu swój mały pokój i zapowiedziała:
– Jak rodzice nie dostaną hopla na twój widok, będziesz spał tutaj ze mną.
Pies przyglądał się z zainteresowaniem, jak Bibi wyciąga z szafy tekturowe pudło z książkami, które nie mieściły się na już obładowanych regałach po bokach jej łóżka. Ułożyła książki tak, by stworzyć otwór, w którym umieściła zawiniętą w zamsz obrożę, i schowała pudełko z powrotem do szafy.
– Wabisz się Olaf – oznajmiła retrieverowi, który zareagował na te chrzciny merdaniem. – Olaf. Kiedyś powiem ci, czemu.
Z czasem Bibi zapomniała o obroży, bo chciała o niej zapomnieć. Odnalazła ją na dnie pudła po dziewięciu latach. Wtedy raz jeszcze owinęła ją zamszem i wyszukała nowe miejsce, w którym można ją schować.