Niewątpliwie książka Rachel Swaby jest potrzebna. Niewątpliwie wiele nazwisk naukowczyń i wynalzczyń zostało w historii niedostrzeżonych pod szerokim parasolem patriarchatu. Niewątpliwie kobiety musiały przedzierać się przez szowinizm i rasizm, żeby tylko ktoś uznał je za wartościowe członkinie społeczeństwa. Wątpliwe jest jedynie to, czy udało się to przekazać w tej książce.
Niewątpliwe również, że Rachel Swaby posiada określoną agendę, znaną i nielubianą u naszych znajomych zza oceanu. Jest to mieszanka politycznej poprawności i nieustępliwości w bronieniu którejkolwiek ze swoich racji. Mieszanka pozbawiona umiejętności prowadzeniu dialogu i, w ogólności, posiadająca pewną słuszność, jednakże za cenę bycia skrajnie niesympatyczną istotą. I to wszystko w tej książce jest. Kąśliwe uwagi dotyczące tzw. „supremacji białych mężczyzn” w środowiskach naukowych i politycznych czy też wywyższenie pewnych kobiecych osiągnięć kosztem faktów. Nie mam jednakowoż problemu z tego typu myśleniem. Z obu stron barykady politycznej (gdyż książka ta niewątpliwie posiada takowy charakter) padają różnego rodzaju niepotrzebne wtrącenia o naturze raczej erystycznej niż retorycznej, podsycone odpowiednią dawką jadowitości. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie dwie zasadnicze kwestie. Po pierwsze – cierpi na tym sama sprawa, po drugie – cierpi na tym literatura popularnonaukowa.
Zasadniczym problemem tej książki jest forma, którą przyjęła autorka. Pomysł jest dość prosty, pięćdziesiąt dwie kobiety – naukowczynie i wynalazczynie, zostały zebrane do jednego worka, ażeby czytelnik co tydzień, przez rok spędził trochę czasu z książką, wchłaniając jej ważką treść. Pytanie, które przychodzi mi na myśl, jest następujące – dlaczego nie dwanaście? Rozumiem, że wówczas rozstanie się z tą pozycją byłoby łatwiejsze i nie wracałoby się do niej w ciągu całego roku, ale nie ma co się oszukiwać, że ktoś będzie to co tydzień czytał. Dwanaście natomiast uratowałoby tę książkę. Dwanaście oznaczałoby więcej czasu na poszczególne kobiety, by nie wyglądałoby to jak sklecone na siłę kilka zdań, żeby tylko dobić do tej liczby, ale jak rzetelne przedstawienie postaci danej naukowczyni czy wynalazczyni, dzięki któremu dałoby się w satysfakcjonujący sposób wszystkie je poznać i zrozumieć czym się zajmowały. Obecnie przypomina to raczej wycinki z Wikipedii, chaotycznie poskładane w jedną pozycję, które nie bronią się zarówno na poziomie światopoglądowym, jak i literackim. Zdania są złożone z pustosłowia niejasnych określeń typu: wyjątkowa, wspaniała, wybitna, razem z „naukowym bełkotem”, z którym, jak mi się zdaje, autorka miała do czynienia tyle, co ja (co jest chyba nieprawdą, biorąc pod uwagę imponującą bibliografię, jednakże – wrażenie pozostaje).
Drugi problem to problem ideologiczny. Możliwe, że wynika to po prostu z mojego usposobienia, a nie z ogólnych tendencji widocznych w społeczeństwie, ale jestem przekonany, że tego rodzaju edukacja mas pracujących miast i wsi w tematyce wkładu kobiet do świata nauki nie wymagała tego rodzaju formy. Idąc dalej tym tropem, nie wydaje mi się, żeby wymagała jakiejkolwiek formy poza rzetelnym i zgrabnym poskładaniem ich sylwetek. Dodanie do tego tych wszystkich wstawek, niekoniecznie dotyczących samych bohaterek, sprawia, że książka staje się łatwym celem do ataków, jako pisana pod dyktando konkretnej ideologii i, w związku z tym, podważalna. Nie robi to dobrej roboty ani feminizmowi, ani publicystyce.
Mimo wszystko nie uważam, że ta książka jest wybitnie zła. Podziwiam upór Swaby i jej przekorę w momentach, gdy zdaje się zatracić w temacie, rezygnując ze sprawdzania w każdym momencie, czy cała jej książka spoczywa na odpowiednim dla myśli przewodniej piedestale. Niewątpliwie również są to fascynujące historie osób, które zasługują na to, by je zauważyć i o nich pamiętać. Wątpię jedynie, czy ktoś będzie w stanie.
Tytuł: Upór i przekora: 52 kobiety, które odmieniły świat
Autorka: Rachel Swaby
Tłumaczenie: Krzysztof Kurek
Wydawnictwo Agora