T2: Trainspotting, wcześniej znane jako Porno, to kolejna odsłona epopei Irvine Welsha w stylu: myślałeś, że niżej upaść się nie da?, w doborowej obsadzie wyrzutków z Leith. Już nie chłopcy, lecz mężczyźni po upadku w narkotyki i ponownym upadku w narkotyki, starają się ogarnąć swoje życie w jedyny sposób, jaki znają – czyli poprzez oszustwa, wymuszenia, wykorzystywanie innych dla własnych celów i, okazyjnie, morderstwa. Czy jest zatem szansa na nieuczciwy zarobek dla tych wykolejeńców na postępowym kontynencie europejskim?
Po części i dla części – jak najbardziej. Fabuła opiera się, jak większość powieści Welsha, na narracji pierwszoosobowej z punktu widzenia pięciu postaci. Sick Boy po nieudanym pobycie w Londynie wraca do swojego rodzinnego Leith, by otworzyć tam bar. W międzyczasie wpada na genialny pomysł rozkręcenia biznesu pornograficznego. Przerzucił się na kokainę. Renton po ucieczce z pieniędzmi zaszył się w Amsterdamie, gdzie dostał zatrudnienie początkowo jako DJ, później jako menadżer klubu. Spud wychowuje wspólnie z Alison dziecko, nadal bierze heroinę. Próbuje swoich sił w literaturze, usiłując spisać „prawdziwą historię Leith”. Begbie po latach odsiadki wychodzi z więzienia i wraca na stare śmieci jak gdyby nic się nie zmieniło. Również polubił kokainę. Nowa postać – Nikki – to nimfomanka pracująca w salonie masażu ze „szczęśliwym zakończeniem”, studentka czegoś na wzór naszego polskiego filmoznawstwa, która zaczyna obracać się w coraz gorszym towarzystwie, przy czym mam tu na myśli głównych bohaterów i, po pewnym namyśle, zgadza się na uczestnictwie w filmie Sick Boya.
Ich losy łączą się i rozchodzą, rozciągają w czasie i przestrzeni, tak jak przyzwyczaił nas do tego autor. Jesteśmy świadomi ich motywacji, wiemy kogo lubią, a za kim nie przepadają, znamy ich cały intymny świat, całą morfologię ich istnienia. Welsh wybitnie kreuje wypowiedzi swoich postaci tak, by były nie tyle przekonujące, ile przerażająco rzeczywiste. W dzienniku Begbiego, swego rodzaju monologu wewnętrznym, widać liczne błędy ortograficzne , introwertyczny Spud celnie komentuje rzeczywistość, ale nigdy na głos, gdyż boi się kogokolwiek zranić. Perspektywa Sick Boya prezentuje nam świat pełen idiotów, którzy nie rozumieją jego wielkości i starań. Byłem pod niesamowitym wrażeniem zresztą, gdy złapałem się na tym, że czytając fragmenty pisane z jego perspektywy, angażuję się w jakiś sposób w decyzyjność i zaplanowany chaos, który wokół siebie roztacza. Nie było to opisane wprost, w przeciwieństwie do innych jego przemyśleń, ale właśnie te dotyczące pracy i wykorzystywania ludzi częściej ujawniały się poprzez działania niż monolog wewnętrzny. Celnie pokazuje to naturę psychopaty megalomana jako jednostki, która spycha w swoją nieświadomość decyzje, które można by uznać za niesprawiedliwe lub złe, usprawiedliwiając to przed sobą poprzez nieumieszczanie ich w świadomym toku myśli. Jeżeli chodzi o Rentona, to nadal jest pseudointelektualistą z kompleksem wyższości, choć z trochę większą empatią. Nikki natomiast jest wyuzdaną, dwudziestopięcioletnią kokietką, która nie zna limitacji własnej seksualności i eksploruje ją wciąż i wciąż, by zaspokoić swoje niepowodzenia intelektualne. Dochodzi jeszcze kompleks tatusia i wszystko jest na swoim miejscu.
O czym zatem jest ta książka? O niczym szczególnym. Welsh wykorzystuje pretekst filmu pornograficznego jako symbolu degeneracji, który przyciąga wszystkich owianych złą sławą do jednego miejsca, by dokonać na nich wiwisekcji psychologicznej. Głównym motywem tej książki jest właśnie wręcz psychoanalityczne przeświadczenie o niemożności wyciągnięcia człowieka z jego dzieciństwa, z jego środowiska, gdyż zawsze będzie w nim ukryte metafizyczne zło ujawniające się co jakiś czas w postaci nudy, braku spełnienia, czy kolejnych uzależnień. Welsh cierpi wraz ze swoimi bohaterami, płacze, gdy Spud nie może wydać swojej książki, zaciska zęby, gdy Begbie popełnia kolejne przestępstwa i odwraca wzrok, gdy Sick Boy bierze kolejną ścieżkę. Czuć w tej książce zmarnowane życie, które przenika poprzez autora i wizualizuje się w postaci bohaterów. Welsh zgrabnie jednak przechodzi od defensywy do ataku, częstokroć uzmysławiając czytelnikowi, że to on właśnie jest obiektem komentarza jednego z bohaterów dotyczącego konformizmu, konsumpcjonizmu, zachowawczości. Nie wskazuje jednej, konkretnej drogi, ale maluje obraz rynsztoka życia takim, jaki on naprawdę jest, takim, jaki naprawdę jest człowiek. Pogięty, cierpiący, ale niejednokrotnie w swej złości mający rację.
Nie jest to może tak wybitna książka jak pierwsze Trainspotting, gdyż nie ma w niej tego szaleństwa i dzikości, które cechowały poprzednią część, ale jest w tym dużo dojrzałej mądrości, subtelności, na którą nie mógł się wznieść, żeby odpowiednio nacechować swoich bohaterów. Z tego co słyszałem, zdania na temat ekranizacji są podzielone, więc możliwe, że kinematografia nie podołała temu wysiłkowi.
Na szczególny brak pochwały zasługuje tłumacz, który, ogólnie, zrobił dobrą robotę, ale popełnił jeden zasadniczy błąd, który jeszcze w latach 90. w polskim tłumaczeniu był nagminny. Otóż uznał on czytelników za idiotów, którym wszystko trzeba przetłumaczyć. I o ile mogę zrozumieć pewne subtelności w tłumaczeniu slangu, o tyle uznanie za konieczne translacji Spud na Kartofel uważam za profanację.
W każdym razie – książka dobra jak zawsze, trzeba kupić i czytać, bo mało jest współcześnie takich mięsistych powieści, które nie byłyby kolejnym koktajlem gatunkowym.
Tytuł: T2: Trainspotting
Autor: Irvine Welsh
Tłumaczenie: Jarosław Rybski
Burda Publishing Polska