Powieść niejedno ma imię
Jednoroczna wdowa to książka skazana na przyjazny uśmiech, gdy widzimy ją na półce, wspominając nostalgiczne chwile spędzone w jej towarzystwie. Przypomnimy sobie perypetie młodej pisarki Ruth Cole, odgłosy kogoś, kto stara się nie wydawać żadnych odgłosów, gerontofilię Eddiego O’Hare i przygodne romanse Teda w jego warsztacie. Przypomnimy jednak sobie również, dlaczego już nigdy nie przeczytamy tej książki ponownie.
Fabuła Jednorocznej wdowy została podzielona na trzy części, które, czego dowiadujemy się później, odnoszą się do kolejnych literackich doświadczeń bohaterów. Pierwsza część – lato 1958 roku – przedstawia historię młodego Eddiego, aspirującego pisarza, który dzięki koneksjom między absolwentami Akademii Phillipsa w Exeter, a konkretniej między jego ojcem a słynnym pisarzem książek dla dzieci Tedem Cole, dostaje pracę jako asystent wspomnianego wcześniej pisarza. Tymczasem małżeństwo Cole’ów z powodu śmierci swoich dwóch synów oddaliło się znacząco od siebie, co sprawiło, że między młodzieńcem a żoną pisarza zrodził się romans, który miał naznaczyć ich na całe życie. Mała Ruth Cole miała wówczas cztery lata. Druga część – jesień 1990 roku – przedstawia Ruth już jako dojrzałą pisarkę, która zmaga się z problemami swojej kobiecości, własnego pisarstwa i dolegliwościami związanymi z byciem znaną pisarką. Trzecia część zasadniczo podsumowuje dwie poprzednie i zestawia wszystkie decyzje podjęte przez bohaterów, by spojrzeć na ostateczny wynik tego, kim się stali i jak te wszystkie wydarzenia wpłynęły na ich osobowość.
Strukturalnie i fabularnie Irving trzyma się kurczowo idei pisania o pisarzach, kilkakrotnie nawet wykorzystuje rozdziały książek pisanych przez bohaterów do popchnięcia fabuły. Zamknięty nieco w tej formie próbuje ukazać problemy ludzkie w pisaniu, poprzez pisarstwo i w pisanych przez nie powieściach, które determinowane są przez większość czasu problemami samych bohaterów. Nie można odmówić mu zręczności w posługiwaniu się tymi schematami, aczkolwiek gdy kolejna postać okazuje się być pisarzem, a w jej książkach zawarte są kluczowe dla fabuły informacje to cała ta zabawa staje się pretensjonalna i nudna.
Nie czyta się tego jednak źle. Irving świetnie posługuje się językiem i tworzy bardzo ciekawe postaci, których nie da się nie lubić (choć, moim zdaniem, antypatyczność Ruth, która miała na celu wzbudzenie sympatii do niej, została jedynie antypatycznością). W dodatku jest to ciekawa historia w tym starym, nieco zakurzonym już w dzisiejszych czasach, stylu powieściopisarstwa obyczajowego, w którym kolejne fragmenty fabuły odklejają się powoli, by następnie złożone tworzyć całość pięknego obrazka, którym chciał uraczyć nas autor. Mimo wszystko jest to dość naiwne. Po przeczytaniu można mieć wrażenie, że Irving ex machina czuwał nad wszystkim trochę za bardzo i nie pozwolił rozpasać się swojej książce i swoim bohaterom, co, koniec końców, mogłoby zrobić z niej pozycję nieco ciekawszą. Każdy paragraf ma swój wydźwięk w przyszłości, każda wypowiedź bohaterów ma w sobie wydźwięk celowości i ten cały determinizm sprawia, że książka przestaje nas zaskakiwać i średnio rozgarnięty czytelnik już w połowie lektury wie, co się stanie. Przydałaby się tutaj odrobina pikanterii, mylenia tropów, niespodziewanych zachowań niektórych postaci, bo ubarwiłoby to ten poukładany i, niestety, nudny świat (co ciekawe, na okładce wydawca chwali się śmiałą erotyką, więc zastanawiam się co stwierdziłby po lekturze Sexus Millera).
Jednoroczna wdowa to ciekawa lektura, przypominająca czasy dawnych, wielkich powieści amerykańskich pisarzy. Zdecydowanie za długa (700 stron), lekka, śmieszna i przyjemna. Nie jest to najlepsza książka Irvinga i na pewno nie jest to najlepsza książka nawet tego roku, ale to nadal książka, której nie ma co się wstydzić w autobusie.
John Irving
Tytuł: Jednoroczna Wdowa
Tłumaczenie: Maciej Świerkocki
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2016