Ostatnio przeżywamy prawdziwy wysyp książek kreatywnych w księgarniach. Pierwszym wielkim bestsellerem była pozycja „Zniszcz ten dziennik” zagranicznej autorki Keri Smith. Cały fun tego rodzaju „książek” polega na ich interaktywności. Książkę nie tylko się czyta, ale również maluje, wycina i niszczy na 100 i 1 sposobów. Wszystko w imię podyktowanej przez autorów „kreatywności”. Ostatnio wydawnictwo Septem wydało własną serię kreatywnych książek, a tytuł ostatniej z nich brzmi „Zeszyt Łobuza i jego kumpli”.
Pozycja ta przeznaczona jest dla chłopców w wieku od 7–11. Autorzy jasno narzucili tematykę ich zainteresowań tworząc zadania krążące wokół gier komputerowych, „Gwiezdnych wojen”, „Władcy pierścieni”, potworów, robotów, wojska, piłki nożnej i chemicznych eksperymentów.
Książka podzielona jest na dwie części – jasną i ciemną stronę mocy co zaznaczone jest poprzez dwie okładki – białą i czarną. Jak z jednej strony zadania wymyślone przez autorów mają głównie uczyć, bawić, tak z drugiej strony ich podpowiedzi mogą zakończyć się zdemolowanym mieszkaniem, znikającym papierem toaletowym, skargami sąsiadów, bądź próbą oszustwa finansowego.
Cała pozycja jest dość zgrabną próbą oderwania dzieci od komputera i smartfonów. Zachęca chłopców do wspólnej zabawy poza wirtualnym światem proponując im grę w statki, wisielca, czy państwa i miasta. Oczywiście, jeśli zasady tak starych i chyba już niemodnych gier są im dobrze znane. Niestety niektóre polecenia autorów, nawet dla mnie, nie do końca są zrozumiałe. Sama nie wiem co właściwie miałabym zrobić, gdzie, co i po co wyciąć, poukładać i przykleić.
Bardzo fajnym pomysłem za to są wszelkie proponowane przez autorów eksperymenty chemiczne, które w szkole mają za zadanie przybliżyć dzieciakom niektóre zjawiska chemiczne. I tak chłopcy mogą wyhodować sobie rzeżuchę bądź pleśń w słoiku, zrobić wulkan z sody oczyszczonej lub fontannę z coca-coli.
Autorzy „Zeszytu Łobuza” mieli dość ambitny plan, aby edukować przez psoty. Jeśli jednak chłopiec i jego kolega roztopią skorupkę jajka w occie, czy będą właściwie wiedzieli co się stało? Czy zmusi ich to do zadania pytań? Szczerze wątpię. Najlepszym rozwiązaniem dla dziecka i dobra całej rodziny, a także mieszkania byłoby psocić z jednym z rodziców. Najlepiej oczywiście z tatą, któremu tak jak innym chłopcom bliżej jest do łobuza. Dzięki temu rodzic będzie mógł wyjaśnić sprzedawcy w sklepie, że próba zapłaty za gumy do żucia stworzonym z kartki papieru banknotem jest jedynie głupim żartem, szybko zareagować, gdy wulkan z sody oczyszczonej zacznie wymykać się spod kontroli oraz wytłumaczyć niektóre zjawiska, aby nauka z psot nie poszła w las.
„Zeszyt Łobuza i jego kumpli” jest odpowiedzią autorów na dwie poprzednie pozycje czyli „Dziennik przyjaciółek 1 i 2”, które działały na podobnych zasadach. W tym wypadku podział publikacji na płeć odbiorców nie wydaje mi się dobrym pomysłem. Przecież nie każdy chłopiec musi interesować się wojskiem czy piłką nożną, a nie każda dziewczynka musi malować sobie paznokcie.
Z pewnością „Zeszyt Łobuza i jego kumpli” ma więcej walorów edukacyjnych, ale tym samym rozbudza mniej kreatywności przez jasno określone polecenia niż osławiony już „Zniszcz ten dziennik”, w którym chodziło tylko o zniszczenie książki. „Zeszyt…” jest próbą zorganizowania czasu dzieciaków poza wirtualnym światem oferowanym im przez komputery i tablety. Nie twierdzę że świat komputerów i gier komputerowych to zło wcielone, od którego należy za wszelką cenę odgradzać dzieciaki, ale każda próba pokazania im czegoś innego warta jest rozważenia.
Ewa Jarocka, Jerzy Kuffel, Zeszyt Łobuza i jego kumpli
Wydawnictwo Septem, 2016