Katarzyna Puzyńska „Łaskun” (recenzja)

Anna Bugajna
Anna Bugajna
Kategoria książka · 15 czerwca 2016

Odcinek, który skreśla serię

 

Książki Puzyńskiej od początku są powielaniem pewnych stałych elementów powieści kryminalnych. Za swoją patronkę autorka obrała m.in. Agathę Christie i za jej przykładem swoje historie umieszcza w realiach sielskiej prowincji.

 

Puzyńską z pewnością wyróżnia dobrze skonstruowana i skomplikowana fabuła, która pod koniec wypełnia wszystkie luki, tworzy obraz z rozsypanych fragmentów. Autorka sprawnie używa technik pisarskich, które mają przykuć czytelnika i nie pozwolić mu odejść od książki np. krótkie rozdziały i ukazywanie wydarzeń z wielu perspektyw. Jednak jak wiemy forma to nie wszystko.

 

Pomimo tego ciągłego powtarzania dobrze znanych nam już mechanizmów powieści

kryminalnych nie skreślałam autorki, wpadłam w pułapkę seryjności i szukałam wciąż z nadzieją, czegoś co wyróżni te opowieści, czegoś innego, czegoś, co zachęci mnie, aby po przeczytaniu kiedyś wrócić do tych historii. Jednak z serią „Lipowo” jest trochę jak z nowym serialem telewizyjnym. Oglądamy pilot, który nas zaciekawia, oglądamy dalej kilka odcinków i albo pozostaniemy z nim parę kolejnych sezonów, albo przestanie nas obchodzić już przy 6 odcinku. Autorka dała mi małą nadzieję w Utopcach na wciągającą serię, by zaraz w następnej powieści Łaskun brutalnie ją odebrać. Niestety Łaskun, jak dla mnie, jest ostatnim odcinkiem słabego serialu, a w pisarstwie Puzyńskiej widzę jedynie powtarzalność i mało interesująca prostotę.   

Długość nie jest gwarancją jakości

 

Powieść w stosunku do zawartej w niej treści jest po prostu za długa i po prostu kiepsko napisana, momentami z istnie grafomańskim kunsztem. Metatekstowe zwroty włożone w usta komisarz Kopp, która stwierdziła, że poemat Krawca, w którym opisuje swoją historię był źle napisany, za długi i tylko straciła czas czytając go, nie jest dostatecznym usprawiedliwieniem. Autorka bowiem także mnie – czytelnika, zmusiła do przeczytania tych grafomańskich wynurzeń i to także dla mnie była ogromna strata czasu. Wciąż tylko przewracałam do przodu strony i liczyłam, ile jeszcze mi zostało do końca, z nadzieją, że jakimś cudem znikło z 10 stron.   

   

Puzyńska nie podjęła się wysiłku zaskoczenia swoich czytelników. W Łaskunie autorka po raz kolejny komplikuje fabułę poprzez namnożenie wątków i postaci, ale jak dochodzi do rozwiązania wybiera najprostsze wytłumaczenie naginając niejednokrotnie motywacje bohaterów. Przykładem może być historia o przekrętach nocnego klubu, z niezrozumiałymi motywacjami przestępców, która jest naciągana, mało przemyślana, nieciekawa i stworzona jedynie po to, aby utrudnić czytelnikowi zbyt szybkie odnalezienie mordercy. Jako osobna historia nie mogłaby funkcjonować.  

Koszmar monotonii

 

W Łaskunie napięcie sięga wartości minusowych, nie wiem czy w ogóle można mówić o jakimś napięciu. Kiedy już miałam nadzieję, że akcja przyspieszy, że w końcu zacznie się coś dziać, autorka postanawia znów zwolnić narrację przez długie i mało interesujące rozważania bohaterów na temat ich życia osobistego. W ramach urozmaicenia postanawia odmienić nieco Podgórskiego, który zamiast po kolejny kawałek maminego ciasta sięga po alkohol i dziwki. Wszystkiemu winna nieszczęśliwa miłość, ale spokojnie, bohater zreflektuje się już w połowie powieści i z podkulonym ogonem zacznie żałować za swoje grzechy.

Niewykorzystany potencjał

 

Tym razem Puzyńska sięga po znany już bardzo dobrze w literaturze i filmografii motyw zaburzenia dysocjacyjnego tożsamości. Podejmował go Chat Palachnik w genialnej powieści Fight Club, czy Gregory Hoblit w równie genialnym filmie Lęk pierwotny. Sama autorka przywołuje także ceniony film Trzy oblicza Ewy Nunnally Johnoson. Prawdopodobnie jako psycholog Puzyńska posiada ogromny potencjał do napisania dobrej i wiarygodnej powieści podejmującej ten temat. Niestety go nie wykorzystuje. W ¾ książki już wiadomo kto jest zabójcą, a ostatnia część to sfabularyzowany wykład o przyczynach, przebiegu i skutkach zaburzenia. Wykłada nam ten jakże ciekawy problem wręcz w prostacki sposób za pomocą pamiętnika pacjentki, a także wspomnień jej brata. Gdyby jeszcze tego było mało brat jest oczywiście bliźniakiem. Mamy więc w jednym worku brata bliźniaka, mroczne alter ego zabójcę i zaburzenia psychiczne. Niestety w skomplikowanej kliszy jaką nakłada Puzyńska na swoje książki zabrakło już miejsca i chęci na ukazania tego problemu w ciekawszy sposób.

 

Nie znajduję w tej książce nic, co mogłoby ją obronić i zmusić mnie do polecenia wam tej książki. Oczywiście wierni fani odnajdą w tej książce wszystko do czego przyzwyczaiła ich autorka. Dla poszukiwaczy bardziej wymagającej i oryginalnej lektury będzie to strata czasu i to nie małego, bo książka liczy ponad 800 stron.

 

 

Katarzyna Puzyńska, Łaskun

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2016

Stron: 830

 

--------------------------

 

Recenzje wcześniejszych powieści Katarzyny Puzyńskiej:

 

Pierwsze morderstwo we wsi Lipowo – recenzja „Motylka” Katarzyny Puzyńskiej

 

„Więcej czerwieni” Katarzyny Puzyńskiej (recenzja)

 

Mroczne tajemnice wsi Lipowo w książce „Trzydziesta pierwsza” Katarzyny Puzyńskiej

 

„Z jednym wyjątkiem” Katarzyny Puzyńskiej (recenzja)

 

„Utopce” Katarzyny Puzyńskiej (recenzja)